Półtora roku po tragicznym wypadku na przejeździe kolejowym w Puszczykowie pod Poznaniem ruszył proces kierowcy karetki. Mężczyzna odpowiada za spowodowanie katastrofy, w której zginęli lekarz i ratownik. - To była normalna procedura przejazdu przez takie zamknięte z jednej strony rogatki - przekonywał sąd oskarżony.
Do wypadku na przejeździe kolejowym w podpoznańskim Puszczykowie doszło trzeciego kwietnia 2019 r. W karetkę pogotowia, która stała na torach między opuszczonymi rogatkami, uderzył pociąg. Zginęli 30-letni lekarz i 42-letni ratownik medyczny.
Proces miał wystartować już w grudniu zeszłego roku, ale nie pozwalał na to stan zdrowia kierowcy. Ruszył dopiero w piątek. Według prokuratury winę za tragedię na przejeździe kolejowym ponosi kierowca ambulansu.
Prokuratura oskarżyła kierowcę karetki Sebastiana Stachowiaka (zgodził się na publikację pełnych danych – PAP) o nieumyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym, w wyniku której śmierć poniosły dwie osoby. Czyn ten zagrożony jest karą pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.
"Wszyscy tak jeżdżą"
W piątek przed Sądem Okręgowym w Poznaniu oskarżony częściowo przyznał się do winy - poza fragmentem, że wjechał na przejazd przy zamkniętych rogatkach. Jak tłumaczył, w pogotowiu pracował 16 lat i często się zdarzało, że dróżnicy otwierali rogatki – przeciwne dla kierunku ruchu – dla karetek jadących jako pojazdy uprzywilejowane.
- Nigdy nikt nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń - wszyscy tak jeżdżą. (...) To była normalna procedura przejazdu przez takie zamknięte z jednej strony rogatki. Zawsze dróżnicy, jak jedziemy na sygnałach, otwierają te pod prąd i tak było tym razem. Samego momentu wypadku nie pamiętam. Pamiętam tylko jakieś szczątkowe fragmenty - przekonywał Stachowiak.
Mężczyzna mówił także, że nie wiedział, że rogatki się łamią - jak twierdził, dowiedział się o tym pół roku po wypadku.
Kierowca przeprosił rodziny lekarza i ratownika, którzy wtedy zginęli. - Wiem, że to niewiele zmieni w sprawie, ale, jeszcze raz, z tego miejsca, chciałbym przeprosić rodziny ofiar tego wypadku, które najbardziej dotknęła ta tragedia. To była tragedia także dla mnie, bo też wspominam to cały czas, myślę o tym codziennie praktycznie - mówił.
"Zauważyłem tę karetkę może 3, 4 sekundy przed uderzeniem"
W piątek przesłuchano także kierowców, którzy widzieli całe zdarzenie. - Ja nawet nie wiedziałem, że ten przejazd w Puszczykowie nie jest obsługiwany przez dróżnika. Kiedy karetka zaczęła wjeżdżać i zaczął się zamykać szlaban, pomyślałem: co ci dróżnicy robią? Chciałem nawet nagrać to zdarzenie telefonem, ale nie zdążyłem. Zobaczyłem tylko nadjeżdżający z impetem pociąg, który zmiótł karetkę (...) To był dla mnie taki szok: karetka najpierw stała, potem już jej nie było – mówił Piotr Sz.. Zeznania złożył też kierownik pociągu: - Zerwaliśmy hamulce, był straszny huk, ciemno - opowiadał Wiesław M.
Maszynista, Hubert S., wspominał z kolei, ze tego dnia była ładna pogoda i nie było problemów z widocznością. - W tym miejscu jest też taka sytuacja, że są lasy, potem są osłony dźwiękowe i łuk trasy kolejowej, dlatego też zauważyłem tę karetkę może 3, 4 sekundy przed uderzeniem. Zacząłem hamować, dałem sygnał dźwiękowy i nastąpiło uderzenie. Na skutek wypadku lokomotywa się wykoleiła – odtwarzał wypadek.
Z kolei Robert Judek, rzecznik Pogotowia Ratunkowego w Poznaniu, który był na miejscu wypadku chwilę po zdarzeniu, wyjaśnił, że karetka jechała do pilnego przewiezienia pacjenta ze szpitala w Puszczykowie do placówki w Poznaniu, w celu wykonania zabiegu ratującego życie. - Jako ratownik medyczny też czasami łamię przepisy ruchu drogowego. Przejazd samochodem uprzywilejowanym daje nam możliwości przejazdu na czerwonym świetle, czy wjechania pod prąd, aby jak najszybciej dotrzeć do pacjenta. Zdarzały się takie sytuacje, kiedy podjeżdżaliśmy pod szlaban i dróżnik otwierał nam rogatki, aby umożliwić nam przejazd – zaznaczył. Potwierdził też, że przed tym wypadkiem faktycznie nie było jakichkolwiek szkoleń dla kierowców karetek na temat tego, jak poruszać się pojazdem uprzywilejowanym, na co wskazywał oskarżony. - Nie wymagało też tego żadne prawo - zwrócił uwagę Judek. Jak mówił, kierowcy karetek bazowali głównie na swoich własnych doświadczeniach, dzielili się też doświadczeniami z innymi ratownikami.
Po wypadku był w śpiączce
Po wypadku kierowca karetki z poważnymi obrażeniami trafił do szpitala. Tam przeszedł operację, przez kilka dni był w stanie śpiączki farmakologicznej. Wybudzono go z niej 9 kwietnia, pięć dni po wypadku. Szpital opuścił po ponad trzech tygodniach.
Pierwotnie prokuratura chciała, by kierowca odpowiadał za spowodowanie wypadku śmiertelnego i sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, za co grozi do pięciu lat więzienia. Zmieniło się to, gdy śledczy otrzymali wyniki opinii biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków.
- Po opinii biegłych i zebraniu materiału dowodowego ustaliliśmy, że w rzeczywistości była to już katastrofa. Doszło do wykolejenia się pociągu, a wykolejenie jest już uznawane za katastrofę – tłumaczyła prokuratura.
Dowodem jest też monitoring
Jednym z dowodów w sprawie jest nagranie z kamery monitoringu. Widać na nim, jak karetka wjeżdża na torowisko w czasie zamykania szlabanów. Kierowca karetki próbował ustawić ją równolegle, mimo to część pojazdu znalazła się na torach. Kierowca nie zdążył już zrobić nic więcej. Pociąg zmiótł karetkę z torów.
Sąd dysponuje też raportem kolejowej komisji badającej wypadki, który potwierdza to, co widać na filmie.
- Przyczyną wypadku był wjazd karetki przy opuszczonych rogatkach na przejazd kolejowy i następnie najechanie pociągu na karetkę. Przyczyną pierwotną jest niedostosowanie się kierowcy karetki do przepisów ruchu drogowego podczas pokonywania przejazdu kolejowego - mówiła 18 czerwca 2019 roku o wnioskach z raportu Dobrosława Wodzisławska, prokurator z Prokuratury Rejonowej Poznań-Wilda.
Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Kontakt24/Fakty TVN/osp.pl