- Przypomina mi to film Barei - komentuje prawnik. Panu Wojciechowi z Poznania nie spodobało się, że z tramwajowych grzejników w lipcu bucha ciepło, więc napisał o tym na facebooku. I dodał słowo "k***a", od którego teraz zawrzało w sieci. Bo jeden z mieszkańców miasta poczuł się nim urażony i zgłosił sprawę straży miejskiej.
Poszło o jedno przekleństwo, użyte jeden raz. "Rozumiem, że jest lato i musi być ciepło, ale k***a bez przesady!" - napisał pan Wojciech na jednej z facebookowych grup.
Inny mieszkaniec Poznania poczuł się tym dotknięty na tyle mocno, że pofatygował się osobiście do siedziby straży miejskiej.
- Zgłoszenie od mieszkańca otrzymaliśmy najpierw drogą mailową, potem przyszedł osobiście i zgłosił, że poczuł się urażony słowem użytym na portalu społecznościowym. Prosił, żebyśmy podjęli interwencję - mówi Anna Nowaczyk.
"Nie przyjmę mandatu"
Tłumaczy, że strażnicy muszą działać, dokładnie tak jak zawsze w przypadku zgłoszenia możliwości popełnienia wykroczenia. "Sytuacja, jak każda inna" - kwituje. Zapewnia, że to nie tak, że straż siedzi przed komputerami i sprawdza, czy obywatele nie przeklinają w sieci.
Jednak po zgłoszeniu straż wysłała wezwanie do Wojciecha Michałowskiego. Ma stawić się w siedzibie i wyjaśnić sytuację.
Pan Wojciech trochę nie dowierza, a trochę załamuje ręce. - Całe to zamieszanie pokazuje absurd naszego życia w Polsce. Ja, jako obywatel, czuję się zaskoczony - mówi. Wytyka, że przecież w sieci z każdą minutą przybywa wulgarnych komentarzy, zawierają je choćby piosenki, których wyświetlenia liczy się w milionach.
- Jeżeli zostanę ukarany, nie przyjmę mandatu - zapewnia. I nie żałuje, że użył wulgaryzmu.
Polskie przekleństwo, amerykańskie serwery
Wojciechowi Michałowskiemu grozi kara dlatego, że - według straży miejskiej - portale społecznościowe są miejscem publicznym. Artykuł 141 kodeksu wykroczeń pozwala karać za używanie wulgaryzmów w przestrzeni publicznej pouczeniem lub grzywną.
- To słuszny zapis. Ale trzeba się zastanowić, czy w sytuacji kiedy mamy do czynienia z portalami społecznościowymi, które są umiejscowione na serwerach innych krajów, taka publikacja wypełnia znamiona wykroczenia według polskiego kodeksu - komentuje mecenas Mariusz Paplaczyk.
I dodaje, że przypomina mu się scena z kultowego filmu "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", Stanisława Barei. - Jest tam taki moment, w którym mężczyzna opuszcza sklep i używa słowa na "d". Robi to głośno, milicjant podchodzi i zaczyna go spisywać. Kolejny mężczyzna robi to samo i też zostaje ukarany - przytacza Paplaczyk.
Pan Wojciech ma obowiązek stawić się teraz w siedzibie straży miejskiej. Jeżeli kilkukrotnie zignoruje wezwanie, straż ma prawo skierować sprawę do sądu.
Grozi mu kara od pouczenia do kilku tysięcy złotych grzywny.
Autor: ww/mś / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, facebook.com