Rodzina zamordowanej Zyty Michalskiej czekała od 1994 roku na wyjaśnienie zagadkowej śmierci dziewczyny. Kilka miesięcy temu policjanci z Archiwum X wskazali podejrzanego 52-latka. Dziś oskarżony o zabójstwo Zyty Waldemar B. stanął przed sądem. Podczas śledztwa miał się przyznać do winy, w sądzie już nie.
Przed Sądem Okręgowym w Poznaniu ruszył proces w sprawie zabójstwa Zyty Michalskiej. Na ławie oskarżonych zasiada Waldemar B. Z ustaleń policjantów z Archiwum X wynika, że to właśnie on miał odebrać życie 20-latce. Prokuratura przedstawiła 52-latkowi zarzut zabójstwa i usiłowania zgwałcenia. Podczas postępowania B. miał się przyznać do winy. W chwili popełnienia przestępstwa nie było kary dożywocia, dlatego mężczyźnie grozi 25 lat więzienia.
Co wydarzyło się wtedy w lesie?
Dzisiaj w sądzie, z powodu zakażenia koronawirusem, nie pojawili się rodzice Zyty Michalskiej, którzy mieli zeznawać. Z kolei oskarżony odmówił składania zeznań. Nie chciał odpowiadać na pytania sądu, nie przyznał się też do zarzucanego mu czynu. Dlatego sędzia Izabela Dehmel odczytała wcześniejsze zeznania oskarżonego.
"Wiem, że to był czas świąteczny, Świąt Wielkanocnych. Ja miałem swoje problemy w domu, miałem wieczne awantury z matką i siostrami. Tego dnia wyjechałem rowerem do lasu. Jadąc z górki oparłem się o kierownicę i paliłem papierosa. Nagle z krzaków wyszła jakaś kobieta. Ja nie wiedziałem, że to jest Zyta Michalska. Ja jej nie znałem, mieszkałem 6-7 kilometrów od miejscowości, w której ona mieszkała. Na drugi dzień już wiedziałem, że tą kobietą była Zyta Michalska" - podkreślił oskarżony w zeznaniach.
B. zaznaczył też, że Zyta Michalska weszła pod jego rower, przez co on przewrócił się na ziemię. "Ona na mnie zaczęła krzyczeć, uderzyła mnie otwartą ręką prosto w twarz. Ja jej oddałem. Ona wówczas obaliła się, usiadła. Wzięła jakiś kij, uderzyła mnie nim w twarz. Ja ją znowu odepchnąłem. Jak Zyta Michalska leżała na ziemi zauważyłem, że obok leży kupka kamieni z pola. Wziąłem jeden z tych kamieni i mocno uderzyłem ją w głowę. Wydaje mi się, że uderzyłem raz. Zyta Michalska leżała na ziemi, nic nie mówiła. Mocno krwawiła, chyba z nosa" - podkreślił.
"Następnie chciałem upozorować zgwałcenie. Nie miałem noża, rozerwałem pasek i spodnie. Zyta była chyba jeszcze przytomna, szamotała się. Wiem, że mnie próbowała bić, na pewno mnie drapała po twarzy. Opuściłem jej spodnie. Nie pamiętam, czy podciągnąłem jej biustonosz i bluzkę. Pamiętam, że Zyta Michalska przewróciła się na brzuch, a ja wówczas za kaptur kurtki pociągnąłem ją w głąb lasu. Przeciągnąłem ją ze ścieżki kilka metrów, tam ją zostawiłem. W strachu zabrałem rower i pojechałem prosto do domu. W domu była mama. Wjechałem do garażu i tam się powycierałem z krwi. Nic nikomu nie powiedziałem" - dodał. Waldemar B. podkreślił, że z nikim nie rozmawiał o tym zdarzeniu. Podczas dzisiejszej rozprawy oskarżony podtrzymał te zeznania, mimo że wówczas zaprotokołowano, iż przyznaje się do winy. W sądzie powiedział, że przyznaje się tylko do uderzenia Zyty Michalskiej.
Twierdzą, że nic nie wiedzieli
Sąd przesłuchał również Dorotę B., żonę 52-latka. Z jej relacji wynika, że B. nigdy nie był agresywny wobec niej i dzieci. Kobieta zapewniała, że jej mąż jest spokojnym człowiekiem, a ona nic nie wiedziała o zdarzeniu z 1994 roku. - Po zatrzymaniu męża ja cały czas korzystam z pomocy psychologa. Córki też korzystały, na początku. Ja nie wierzę w to, co się stało. Córki też nie wierzą. Jesteśmy w szoku. Piszemy listy do oskarżonego - mówiła w sądzie Dorota B. Zeznania składały także siostry Waldemara B. Ewa M. powiedziała, że w dniu, kiedy doszło do zabójstwa Zyty Michalskiej, widziała się z bratem. - Jak przyjechałam do mamy, to brat był wtedy w domu. Brat był podrapany na twarzy. To były świeże zadrapania, na pewno to nie były strupy. Pytałam brata o te zadrapania, a on powiedział, że wpadł w jeżyny. Zachowywał się normalnie. Jeszcze śmialiśmy się z tego, że poszedł i wpadł w te jeżyny - mówiła. - O zabójstwie dowiedzieliśmy się, jak znaleziono ciało. Ja mieszkam dwa kilometry od miejsca tego zdarzenia. Było o tym głośno. My wtedy raczej nie podejrzewaliśmy nikogo o udział w tym zdarzeniu. Ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie podejrzewał też brata o udział w tym zdarzeniu - dodała.
Kobieta zaznaczyła, że jej brat bywał agresywny, także wobec niej. - Wiecznie były z nim problemy. Nie byłam zaskoczona zatrzymaniem brata (…) W mojej ocenie brat jest zdolny do takiej przemocy, żeby kogoś pozbawić życia - wskazała. Druga siostra oskarżonego Małgorzata S. powiedziała w sądzie, iż pamięta, że kiedy przyjechała w Święta Wielkanocne w 1994 r. odwiedzić mamę, spotkała w domu brata. Kobieta również stwierdziła, że jej brat miał wtedy zadrapania na twarzy. - Wydaje mi się, że mama mogła coś wiedzieć, albo podejrzewać, ale nigdy wprost nie powiedziała, że podejrzewa go o to zabójstwo - zaznaczyła i dodała: My byliśmy normalną, przeciętną rodziną. Rodzice starali się jak mogli. To brat przysparzał rodzicom trosk i kłopotów. My nie byliśmy żadną patologiczną rodziną. To nieprawda, co piszą w gazetach, że brat był bity.
"Brak jest dowodów na to, że oskarżony miał zamiar pozbawić życia"
Do odczytanych w sądzie zeznań odniósł się obrońca Waldemara B. - W mojej ocenie treść tamtych wyjaśnień nie pozwala na stwierdzenie, że faktycznie jest to materialne przyznanie się do winy. Pamiętać należy o tym, że został przesłuchany bez obecności obrońcy. W mojej ocenie nie zostały też zagwarantowane mu wszystkie jego prawa - powiedział dziennikarzom Łukasz Kowal.
Wskazał również, że B. nie zaprzecza, że "brał udział w tym zdarzeniu". - Kwestionujemy zarówno usiłowanie zgwałcenia, jak i sam zamiar zabójstwa. (…) Brak jest dowodów na to, że oskarżony miał zamiar pozbawienia życia pokrzywdzonej. (…) Przewód sądowy pozwoli na zrekonstruowanie tego, co się stało i na tej podstawie będziemy składać stosowne wnioski – zapowiedział Kowal.
Według Łukasza Kowala, najwłaściwszą kwalifikacją czynu w tym przypadku byłoby "spowodowanie ciężkiego uszkodzenia ciała, którego skutkiem jest śmierć".
Wyszła i nie wróciła
Do zabójstwa doszło w Wielkanoc 1994 roku na terenie kompleksu leśnego w Mikuszewie (woj. wielkopolskie). 3 kwietnia 1994 roku 20-letnia Zyta Michalska wyszła z domu i ślad po niej zaginął. Młoda kobieta była absolwentką wrzesińskiego liceum, a w Poznaniu uczęszczała na kurs języka angielskiego. Ostatni raz była widziana, gdy szła na spacer w stronę lasu. Następnego dnia, 800 metrów od domu, w lesie, zostało znalezione jej ciało z poważnymi obrażeniami głowy. - To było w pobliżu strzelnicy myśliwskiej. Dziewczynę znalazła jej matka i piesek - wspominała reporterowi TVN24 jedna z mieszkanek Mikuszewa.
Sekcja wykazała, że przyczyną śmierci kobiety było udławienie piaskiem i liśćmi, które dostały się do jej tchawicy w czasie wleczenia w głąb lasu.
- Na ciele ofiary ujawniono także obrażenia i ślady wskazujące, że wobec pokrzywdzonej stosowana była przemoc mająca na celu doprowadzenie jej do obcowania płciowego – mówił Łukasz Wawrzyniak, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Policjanci rozpoczęli wówczas śledztwo pod kątem zabójstwa. Na miejscu zbrodni przeprowadzono oględziny i zabezpieczono ślady. Przesłuchano wiele osób, mogących mieć jakiekolwiek informacje dotyczące tego zdarzenia. Po dłuższym czasie sprawa została umorzona ze względu na niewykrycie sprawcy.
Rozwiązanie po latach
Rozwiązanie sprawy zabójstwa stało się możliwe dzięki działaniom Prokuratury Okręgowej w Poznaniu i policjantów z poznańskiego Archiwum X. Ci ostatni na początku października ubiegłego roku za pośrednictwem mediów poprosili o kontakt wszystkie osoby mające jakiekolwiek informacje na temat zdarzenia z 1994 r.
Policjanci pracujący nad tą sprawą wytypowali 40 mężczyzn, którzy mogli mieć związek z zabójstwem. Alibi nie miał tylko jeden - zatrzymany 52-latek. Mężczyzna w początkowej fazie śledztwa z lat 90. nie był w kręgu podejrzanych. Waldemar B. pochodzi z tej samej gminy, w której mieszkała zabita 20-latka. Gdy doszło do morderstwa, miał 26 lat. Przez lata zdążył założyć rodzinę, pracował w jednej z miejscowych firm. Mężczyzna nigdy nie był notowany za przestępstwa i niczym nie zwracał na siebie szczególnej uwagi.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: KWP Poznań