Zamkową wieżę na Górze Przemysła widać z daleka. Ale to rekonstrukcja. Prawdziwy zamek znajduje się kilka metrów pod ziemią. A raczej to, co z niego zostało. Dzięki żmudnej pracy archeologów udało się właśnie odsłonić pokaźną partię jego murów i znaleźć tysiące zabytków. Od srebrnych monet po armatnią kulę.
Od kilku ostatnich tygodni pracownicy Muzeum Sztuk Użytkowych w Poznaniu do pracy chodzą po kładce. Kładka to nie byle jaka, bo z widokiem na średniowiecze, a dokładnie na przełom XIII i XIV wieku, kiedy na Górze Przemysła powstawał królewski zamek. Patrząc w dół można dostrzec pokaźnych rozmiarów mur z cegły i kamieni, nad którym wznoszą się ściany współczesnego budynku administracyjnego. Laik powie, że to mur jakich wiele. Jednak archeolog na pierwszy rzut oka rozpozna w nim ponad siedemsetletnią robotę.
Będzie król zadowolony
- Poznajemy to nie tylko po dużych gotyckich cegłach, ale też po charakterystycznym sposobie w jaki są ułożone - mówi prof. Artur Różański z Wydziału Archeologii UAM, który kieruje badaniami na Górze Przemysła - Odsłonięte relikty to mur obwodowy zamkowej kuchni który łączył się z murami obronnymi miasta - wyjaśnia.
Gdy parzymy na mur w oczy rzuca się sporych rozmiarów pęknięcie. Mogło powstać w rezultacie niestabilnego gruntu albo wstrząsów związanych z budową schronów przeciwlotniczych w czasie II wojny światowej. A być może swoje mieli za uszami średniowieczni fachowcy, którzy pracowali w myśl zasady "jako tako i fajrant".
- Murarze którzy stawiali Przemysłowi II i jego następcom kuchnię zamkową nie byli najwyższej klasy rzemieślnikami. Miejscami to jest fuszerka, co widać po błędach w prowadzeniu wątku - śmieje się Różański - Do naszych czasów zachowała się w zasadzie tylko część piwnic. Mur, który odsłoniliśmy prawie w całości znajdował się pod powierzchnią ówczesnego gruntu - wyjaśnia archeolog.
Zostało niewiele, bo historia z Górą Przemysła nie obchodziła się łaskawie. Gotycki zamek najpierw strawił pożar, a potem odbudowaną w renesansowym stylu rezydencję zniszczyli Szwedzi podczas Potopu. Pamiątką po nich może być kamienna kula armatnia, którą archeolodzy odnaleźli, przekopując kolejne metry sześcienne gruntu.
Kucharze i rycerze
Oczywiście nie brakuje również zabytków średniowiecznych i to takich, które automatycznie kojarzymy z funkcjonowaniem kuchni. To kości zwierzęce i tysiące fragmentów naczyń, w których gotowano jedzenie dla króla i dworzan, a w późniejszym okresie także dla jego starostów rezydujących w zamku. Pojawiają się również naczynia bardziej luksusowe, a raczej ich pozostałości. Mowa o drobnych fragmentach szklanych pucharów fletowatych czy imitacjach naczyń kamionkowych. Co jakiś czas spośród tego masowego materiału ceramicznego archeolodzy wyławiają pojedyncze zabytki żelazne.
- Mamy ostrogi i podkowy oraz coś, co może być resztką puginału. Czy tak jest, dowiemy się dopiero po konserwacji tego mocno skorodowanego zabytku. W każdym razie są to przedmioty związane z kulturą rycerską, czyli taką, której spodziewalibyśmy się na zamku - mówi Artur Różański.
Wszystkie zabytki są sortowane przez studentów pierwszego roku archeologii poznańskiego uniwersytetu. Ciekawostką jest fakt, że razem z dwudziestolatkami pracuje ramię w ramię (a raczej łopata w łopatę) 77 letni Zenon Lenczewski. Pan Zenon zasłynął jako najstarszy polski student. Gdy w zeszłym roku obronił magisterkę z filologii chorwackiej uznał, że teraz czas na przygodę z archeologią. Okazuje się, że oczy ma równie bystre co jego młodsze koleżanki i koledzy. To on w ziemi wyrzuconej z wykopu znalazł nowożytny dzwonek od końskiej uprzęży.
Laserem po zabytku
Z profilu wykopu wystaje zielona szklana butelka z charakterystycznym plastikowym korkiem. Aż chciałoby się za bohaterem filmu Seksmisja zawołać "Nasi tu byli!". "Sekcja Archeo" już na zamku kiedyś pracowała. Na początku lat 90. archeolodzy odsłonili fragment murów zamkowej kuchni. Jaki jest zatem sens ponownego otwierania starych wykopów i grzebania w przemieszanych warstwach, gdzie obok siebie znajdują się średniowieczne denary i folie po serku topionym? Okazuje się że spory.
- Po pierwsze w związku z izolacją fundamentów budynku administracyjnego i tak trzeba było to miejsce ponownie odkopać - mówi prof. Artur Różański - Po drugie my ten wykop znacznie poszerzamy i odkrywamy nowe partie muru, który łączy się z tym odkrytym wcześniej. Wreszcie dysponujemy niedostępną 30 lat temu techniką. Na przykład taką jak skaning laserowy, zdjęcia z drona i fotogrametria. Dzięki temu będziemy mogli stworzyć trójwymiarowy obraz reliktów zamku i zastosować technologię VR. Po założeniu gogli będzie można poczuć się jak w wykopie i mieć tę architekturę dosłownie na wyciągnięcie ręki - konkluduje archeolog.
Pojawiły się też wykrywacze metalu, które pozwalają lokalizować niewielkie przedmioty, na przykład takie jak monety. Tych póki co znaleziono podczas badań kilkadziesiąt. Są to głównie pospolite szelągi Jana Kazimierza czy bliższe naszym czasom żetony. Ale pojawiały się również monety średniowieczne pamiętające Władysława Jagiełłę. W tym szczególnie cenne półgrosze. Nie tylko za sprawą zawartego w nich srebra, ale też lokalizacji. Jako jedne z nielicznych numizmatów posiadały swój kontekst stratygraficzny. Pod tą uczoną nazwą kryje się po prostu fakt, że pochodziły z nienaruszonej warstwy rozbiórkowej pełnej zaprawy, kafli i cegieł. Obecność monet pozwoliła ją wydatować na drugą dekadę XV wieku. A co do samych półgroszy, to w przeciwieństwie do naszych współczesnych skojarzeń nie była to wcale moneta drobna.
- Mniejszymi nominałami były trzeciaki i denary - wyjaśnia dr Witold Garbaczewski, kustosz Gabinetu Numizmatycznego Muzeum Narodowego w Poznaniu - Z dokumentów wiemy, że dniówka czeladnika albo chłopa pracującego w polu to był jeden grosz. W codziennym handlu posługiwano się jednak głównie półgroszami i denarami. Za półgrosza można było kupić na przykład kilkanaście jaj - mówi numizmatyk.
Niekiedy pracujący w wykopie archeolodzy i studenci zamieniali robocze rękawice na lateksowe rękawiczki. Wszystko po to, by nie zanieczyścić próbek. Fragmenty spalonego drewna wsadzane były do podwójnych woreczków strunowych i wysyłane do laboratorium. Obecnie datowanie radiowęglowe jest nie tylko bardziej dostępnie, ale też dokładniejsze niż 30 lat temu. Być może dzięki analizom zgromadzonych próbek pobranych z bezpośredniego sąsiedztwa zamkowego muru, uda się lepiej wydatować rozpoczęcie budowy
Święty w kaflu zaklęty
We wspomnianej warstwie rozbiórkowej pojawiło się także nieco potłuczonych kafli, które szczególnie ucieszyły archeologów. W późnym średniowieczu piec kaflowy nie tylko grzał. Miał również świadczyć o statusie jego posiadacza i przekazywać określony komunikat za sprawą kwadratowych obrazków. Coś jak Instagram, tyle że z kontentem wymienianym raz na pokolenie.
- Do najczęstszych przedstawień na kaflach gotyckich możemy zaliczyć wyobrażenia świętych, religijne alegorie czy herby. W oczywisty sposób demonstrowały one związek z wiarą chrześcijańską i konkretnym rodem lub terytorium - wylicza dr Magdalena Poklewska-Koziełł z Muzeum Archeologicznego w Poznaniu - Ale trafiały się też przedstawienia ludyczne, groteskowe, albo wizerunki fantastycznych bestii - dodaje.
Takiego pieca, a w zasadzie kilku okazałych pieców, nie mogło zabraknąć w siedzibie króla oraz jego starostów. Podczas tegorocznych badań na poznańskim zamku odkryto między innymi kafel z herbem Nałęcz. Ale największe poruszenie wśród studentów wywołała ceramiczna płytka z odciśniętą na niej sceną egzekucji. "Jest ręka z mieczem!", "Tu głowa!" "O, ten kawałek pasuje" - dało się słyszeć znad plastikowych koryt wypełnionych wodą, gdzie studenci myli i porządkowali ceramikę.
- Identyfikujemy to przedstawienie jako scenę męczeństwa biskupa Stanisława ze Szczepanowa, patrona Polski - mówi prof. Artur Różański - Zachowane kawałki kafla pozwalają nam rozpoznać wnętrze kościoła z krucyfiksem, postać biskupa w mitrze oraz kata zadającego cios mieczem. Nad głową Stanisława unosi się anioł zabierający duszę przyszłego świętego do nieba - opisuje zabytek naukowiec.
Zwykle gdy archeolodzy znajdą coś nietypowego, to zaglądają do książek lub obdzwaniają kolegów w poszukiwaniu analogii, czyli podobnego zabytku, który ktoś już wcześniej znalazł i opracował. Tym razem jednak wstępna kwerenda nie przyniosła rezultatu. I w sumie bardzo dobrze.
- Z krakowskiego klasztoru dominikanów mamy matrycę do produkcji kafli z dokonanym przez Stanisława wskrzeszeniem rycerza Piotrowina. Jednak nie znaliśmy do tej pory kafla z samą sceną męczeństwa. To jest bardzo wstępna ocena, bo trzeba przejrzeć nieopracowany materiał z innych wykopalisk, ale być może mamy do czynienia z nieznanym wcześniej typem kafla, a to zawsze jest ciekawe - mówi doktor Magdalena Poklewska-Koziełł.
Przeszłość na przyszłość
Badania związane są z remontem budynków administracyjnych Muzeum Sztuk Użytkowych i potrwają do końca roku. Być może czekają nas kolejne podobne odkrycia, bo archeolodzy niebawem otworzą kolejne wykopy posuwając się po zboczu w stronę Placu Wielkopolskiego. Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia i zdaniem naukowców dobrze byłoby zbadać także to co znajduje się samym gmachem Muzeum Sztuk Użytkowych, a zwłaszcza jego północną częścią. W związku z kontrowersyjną odbudową zamku rozpoznano relikty wieży obronnej, a teraz badana jest kuchnia. Zagadką pozostaje to, co pośrodku, czyli część średniowieczna pałacowa przeznaczona do użytku władcy i jego gości.
- Na zamku poznańskim odbył się między innymi ważnymi wydarzeniami ślub Kazimierza Wielkiego z Adelajdą Heską. Podobno najlepsze imprezy są w kuchni, ale nie sądzę żeby królewskie wesele mogło się tam odbywać - żartuje prof. Różański - Nie odbyło się także w relatywnie ciasnej wieży. Tutaj musiała istnieć jakaś reprezentacyjna sala i komnaty królewskie. Dlatego, jeśli będzie to możliwe, chcielibyśmy przebadać jeszcze muzealne piwnice - snuje plany na przyszłość archeolog.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Aleksander przybylski