"Karawana Bożego Miłosierdzia" oburzyła obrońców zwierząt. Twierdzą oni, że konie pociągowe pracowały ponad siły i na dowód pokazują zdjęcia krwawiących od uprzęży ran. Pątnicy zarzutów nie rozumieją i odpowiadają, że zwierzęta są w dobrej formie, co potwierdzać ma opinia weterynarza.
Zbudowany przez wolontariuszy wóz wyruszył w drogę wraz z pielgrzymami na początku września spod Koszalina. Celem wyprawy było sanktuarium maryjne w Skrzatuszu na północy Wielkopolski. Obok wozu, na rowerach, jechała garstka ewangelizatorów, którzy po drodze rozmawiali z napotkanymi ludźmi o Bogu.
"Z ran sączyła się krew"
Zdaniem obrońców zwierząt, konie zaprzężone do ciągnięcia wozu doznały ran i obtarć od uprzęży. W piątek, na finiszu pielgrzymki, osobiście postanowili zainterweniować.
- Wóz z końmi zastaliśmy na drodze asfaltowej, kilka kilometrów przed Skrzatuszem, gdzie zmierzał na spotkanie młodzieży i biskupa. Po sprawdzeniu stanu koni zabroniliśmy dalszej jazdy. Zwierzęta były bardzo poranione od uprzęży, z ran sączyła się krew z osoczem - mówi Krystyna Kukawska, inspektor ds. koni z "Pogotowia dla Zwierząt".
Zawiadomili policję, która zatrzymała karawanę na wjeździe do Skrzatusza. To pokrzyżowało plany pielgrzymom.
- To się wydarzyło w sobotę o 15.40, a o 16 zaczynały się uroczystości, w których nie mogliśmy brać udziału. Zatrzymano nas 100 metrów od sanktuarium. Czekaliśmy 6 godzin, aż do przyjazdu weterynarza - mówi Radosław Siwiński, dyrektor "Domu Miłosierdzia", placówki organizującej pielgrzymkę.
"Każdy pokonuje pewien wysiłek"
W tym czasie obrońcy zwierząt rozmawiali z uczestnikami karawany. Jedna z kobiet miała zapewniać, że konie były zadbane.
- Osoby, które ewangelizują i mówią o Bogu nie mogą źle traktować zwierząt. My nie zrobiliśmy tym koniom nic złego. Szły kilkanaście kilometrów dziennie, miały przerwy, były pojone i jadły. Wszystko na naszej pielgrzymce było dostosowane pod zwierzęta i myśleliśmy tylko o tym, aby miały one, jak najlepiej. A otarcia miały, bo każdy na pielgrzymce pokonuje pewien wysiłek i ma otarcia, także koń - przytacza słowa pątniczki "Pogotowie dla Zwierząt".
Po wspólnych oględzinach lekarz stwierdził, że życiu i zdrowiu koni nic nie zagraża, ale zaleca odpoczynek. - Po nocy spędzonej w miejscowej gospodzie zwierzęta decyzją prokuratora zostały zwrócone właścicielowi - informuje Magdalena Marchwant z pilskiej policji.
- Jak zdjęcie się zrobi bardzo blisko, to rany wyglądają strasznie, ale naprawdę, z ręką na sercu, nie jest to nic poważnego - zapewnia ks. Siwiński.
Prokuratura bada sprawę
W niedzielę rano na oględziny przyjechał powiatowy lekarz weterynarii, który nie stwierdził większych uchybień. - Stan koni określiłem jako dobry. Zwierzęta były zadbane. Rzeczywiście te otarcia od uprzęży krwawiły, ale zostały zaopatrzone i po czasie tamta skóra stanie się grubsza. Nie było powodów, aby odbierać konie właścicielowi - mówi inspektor Robert Gotkowski.
Tego samego dnia konie znów zostały zaprzęgnięte i karawana pokonała kolejne 200 metrów.
- Według stowarzyszenia myśmy nie uszanowali tej decyzji o odpoczynku i złamaliśmy orzeczenie - mówi ks. Siwiński.
"Pogotowie dla Zwierząt" złożyło do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie znęcania się nad zwierzętami.
Autor: ib/gp / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Pogotowie dla Zwierząt