Pani Agnieszka była przekonana, że COVID-19 jej nie dotyczy. O tym, jak bardzo się myliła, przekonała się w grudniu. Najpierw - z powodu koronawirusa - straciła ojca, potem sama trafiła do szpitala tymczasowego w Poznaniu. Podczas walki z chorobą zarzekała się, że gdy tylko wyzdrowieje, zaangażuje się w kampanię na rzecz szczepień. Zmarła 26 grudnia.
Agnieszka Przybysz miała 47 lat. Jak relacjonuje jej córka, kobieta nie zaszczepiła się przeciw koronawirusowi, bo nie wierzyła w istnienie COVID-19. Choroba wydawała jej się czymś abstrakcyjnym. - Mama nie szczepiła się, bo myślała, że jej to nie dotyczy. Nie znała nikogo, kto by umarł albo ciężko przeszedł COVID-19 - opowiada Klaudia Przybysz, córka zmarłej.
Tak było do grudnia. Wtedy najpierw koronawirusem zakaził się ojciec pani Agnieszki. Mężczyzny nie udało się uratować. Niespełna pięć dni po jego śmierci 47-latka sama trafiła do szpitala.
"Zarzekała się, że zaangażuje się w kampanię na rzecz szczepień"
Początkowo choroba obchodziła się z nią łagodnie. Potem to się zmieniło. 17 grudnia kobieta została przyjęta na oddział tymczasowego szpitala na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. "Stan pacjentki przy przyjęciu był ciężki - niskie wartości saturacji, zaburzenia kontaktu logicznego, niskie wartości ciśnienia tętniczego. Od samego początku rozważaliśmy podłączenie chorej do respiratora. W końcu, przy wielkiej pomocy naszych pulmonologów, udało się uzyskać satysfakcjonujące wartości saturacji przy użyciu nieinwazyjnej wentylacji mechanicznej dodatnim ciśnieniem (NIPPV)" - tak stan pani Agnieszki określił Michał Lewandowski, lekarz i przyjaciel rodziny.
Wyniki tomografii też nie napawały optymizmem. Płuca w dużej mierze były zajęte. Pani Agnieszka walczyła o życie, a podczas pobytu w szpitalu zmieniła zdanie na temat szczepień. Dopiero mierząc się z COVID-19 i obserwując cierpienie innych pacjentów, zrozumiała, z jak trudnym przeciwnikiem przyszło jej walczyć. "Podczas pobytu szpitalnego zarzekała się, że zaraz po powrocie do domu aktywnie zaangażuje się w kampanię szczepień przeciwko COVID-19" - relacjonuje Lewandowski w mediach społecznościowych.
Najpierw "delikatna stabilizacja", później "nagłe zatrzymanie krążenia"
Córka zmarłej kobiety jest z wykształcenia ratownikiem medycznym, więc miała możliwość odwiedzania mamy w szpitalu i uczestniczenia w jej procesie leczenia. A nad tym czuwało kilku specjalistów: pulmonolodzy, kardiolodzy, specjaliści od żywienia pozajelitowego i cały zespół pielęgniarski.
- Podawaliśmy wszelkie możliwe leki, jeśli chodzi o nasz oddział szpitala jednoimiennego. Sprzęt też mamy bardzo dobry, lepszy niż niejeden szpital. Po stanie delikatnej stabilizacji, poprawy klinicznej, niestety, 26 grudnia w godzinach rannych doszło do nagłego zatrzymania krążenia – mówi TVN24 Lewandowski.
"Szczepienia są ważne, bez nich dzieją się wielkie tragedie"
Córka pani Agnieszki w ciągu dwóch tygodni straciła przez COVID-19 dziadka i mamę. - Takie ciepłe osoby nie powinny znikać. Nie powinna ich zabierać ta choroba. Niestety czasu nie cofnę, teraz już jej nie zaszczepię. Szczepienia są bardzo ważne, bo bez nich dzieją się naprawdę wielkie tragedie. A nie zrozumie tego ten, kogo to nie dotknie - powiedziała w rozmowie z reporterem TVN24 Klaudia Przybysz.
Córka zmarłej nie chce, żeby śmierć jej mamy była bezcelowa. Zamierza założyć fundację promującą szczepienia, która będzie nazwana imieniem jej mamy.
Tragiczną historię pani Agnieszki nagłośnił w mediach społecznościowych Michał Lewandowski. Swój wpis zakończył słowami: "Jest to jeden z przykładów wielu dramatów ludzkich rozgrywających się na terenie szpitali tymczasowych na świecie. Jako personel medyczny nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego nadal tak wiele osób pozostaje niezaszczepiona przeciwko COVID-19. Parafrazując ks. Jana Twardowskiego - Śpieszmy się szczepić ludzi, tak szybko odchodzą…".
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum rodziny