Gdy za Anną zamykają się drzwi, Marcin czuje się jakby jego żona szła na wojnę. Ubrana od stóp do głów, pracuje w laboratorium, w którym badane są próbki chorych na Covid-19. Takich jak ona osób, które codziennie się narażają jest więcej. Wszyscy oni mogą liczyć na bohaterów "drugiego planu".
Na pierwszej linii frontu są pracownicy służby zdrowia. To oni od kilku tygodni walczą z koronawirusem. Tuż za nimi, na drugiej linii walk są ich rodziny, przyjaciele, znajomi, a nawet obcy ludzie, którzy po prostu chcą pomóc. To właśnie bohaterowie drugiego planu. Dostarczają brakujące maseczki, kombinezony, rękawiczki, posiłki. Dobre słowo też.
Na tej drugiej, ale jakże ważnej linii jest m.in. Marcin z Poznania.*
On jest informatykiem, jego żona diagnostą w laboratorium w tamtejszym szpitalu zakaźnym. To jedna z tych osób do zadań specjalnych, które "zajmują się tropieniem i likwidacją nieprzyjaciela, czyli wrednych mikrobów". Z bakteriami i wirusami pracuje od 10 lat. Z koronawirusem zaledwie od kilku tygodni, ale ten już zdążył wywrócić do góry nogami życie całej ich rodziny.
- Nasze życie zmieniło się w dniu, w którym minister zdrowia ogłosił utworzenie sieci szpitali zakaźnych. Placówka, w której pracuje moja żona, stała się szpitalem jednoimiennym. Szpital zakaźny to już poważna sprawa. Wtedy po raz pierwszy poczułem strach i zobaczyłem go też w oczach żony - opowiada Marcin.
Podzielili się. On pracuje zdalnie z domu i pilnuje dzieci. Ona kontynuuje pracę w szpitalu. Decyzja nie była łatwa.
– Najchętniej to zamknąłbym całą naszą rodzinę w czterech ścianach i przeczekał to wszystko - śmieje się Marcin. - Moja żona tak naprawdę mogła skorzystać z zasiłku opiekuńczego i zostać z nami. Ale przecież nie po to tyle się uczyła. Swoją pracę traktuje, jak misje. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że zrobi to, co słuszne. Będzie nadal pracować w szpitalu. To trudna decyzja. Gdy wybucha pożar, ludzie uciekają z płonących domów. Moja żona świadomie rzuca się w ogień - mówi.
"Tryb awaryjny"
Rodzina Marcina od trzech tygodni żyje w "trybie awaryjnym". Obiady na cały tydzień przygotowują w weekendy. Potem nie ma już na to czasu. Marcin i Anna* wstają codziennie o godzinie 6 rano. Ona szykuje się do pracy, on próbuje chwilę popracować, zanim obudzą się ich dwaj synowie. Jeden ma trzy lata, drugi siedem.
- Jak to się wszystko zaczęło, to napisałem do kolegów z pracy wiadomość: między 9 a 15 jestem trudno dostępny, bo żona akurat ratuje świat, a ja zajmuję się dziećmi. Przyjęli to ze zrozumieniem. Jakoś wtłoczyliśmy się w ten "tryb awaryjny" i tak działamy - mówi Marcin.
Gdy Anna wraca do domu, to ona przejmuje opiekę nad dziećmi. Ale nie tak od razu. Najpierw "procedura powrotu". W szpitalu są ścisłe zasady BHP, które mają ustrzec personel przed zakażeniami. W domu reżim sanitarny też obowiązuje.
– Zawsze jak żona wracała z pracy to stęsknione dzieci od razu się rzucały się jej na szyję. Chciały się przytulić, dać buziaka. Koronawirus zmienił tę naszą domową procedurę powitalną. Teraz jak żona wraca, nikt do niej nie podchodzi. Dzieci wiedzą, że "mama jest brudna i musi się wyprać". Zdejmuje nakrycie wierzchnie i idzie na długą kąpiel. Dopiero potem się witamy. Na początku dzieci nie do końca to rozumiały i trzeba było je trochę przeganiać. Teraz już się przyzwyczaiły - tłumaczy Marcin.
Coś jeszcze się zmieniło? Rozmowy o pracy jakby przycichły. Jest w nich więcej napięcia, obaw. Marcin i Anna starają się rozmawiać, gdy dzieci nie słyszą. Nie chcą, by się bały, by były przytłoczone jak oni.
- Nasz siedmioletni syn interesuje się chemią i biologią. Ma zacięcie naukowe po mamie. Koronawirus bardzo go interesuje. Ciągle rysuje obrazki, na których pokazuje jak wygląda wirus i jak można go zwalczyć. Ale nie zna tej czarnej strony koronawirusa. Nie wie o tym, że ludzie umierają, że sytuacja jest coraz trudniejsza i nikt nie ma pojęcia, co będzie dalej. I niech taka na razie zostanie - mówi.
- Czego najbardziej się Pan obawia? – dopytuję.
- Tego, że nic nie jestem w stanie przewidzieć. Że nie wiem, czy jeszcze jesteśmy bezpieczni, czy już może nie – dodaje.
***
Anna codziennie wychodzi rano do pracy.
Za każdym razem, gdy idzie do szpitala Marcin czuje się trochę jakby jego żona szła na wojnę.
To jak poklepanie po plecach
Bohaterem drugiego planu można być też na odległość, tak jak "Drużyna Strusia". To grupa, która kilka tygodni temu powstała na jednym z portali społecznościowych. Spontaniczna inicjatywa, która "leczy" koronawirusa dobrym słowem i uśmiechem.
Dla pracowników Szpitala Specjalistycznego im. Strusia w Poznaniu (teraz to w całości szpital zakaźny – przyp. red.) "Drużyna Strusia" jest jak zastrzyk pozytywnej energii.
Dla tych, którzy nie znają pracowników szpitala, ale im kibicują to wirtualna możliwość "poklepania" służby zdrowia po plecach i powiedzenia: jesteśmy z Wami; dziękujemy; nie ruszamy się z domu, bo wiemy jakie to ważne.
I wiele osób korzysta z tej możliwości. Na grupie pojawiają się zdjęcia z kwarantanny z karteczkami z pokrzepiającymi napisami.
Gosia: Dziękujemy za Wasze poświęcenie narażanie własnego życia w walce z trudnym wrogiem. Jednocześnie jest we mnie gniew, że nie zapewnia się Wam podstawowej ochrony abyście mogli spokojnie pracować w odpowiednim zabezpieczeniu. Tak trudno im zrozumieć, że bez Was nic... **
Angażują się wszyscy. Rodziny medyków też.
Katarzyna: Nie jesteście sami! Trzymamy za Was kciuki i za personel medyczny w innych szpitalach. Jestem żoną ratownika medycznego, dziś pojechał na dyżur, też się o niego boję.. Wiem, co przeżywacie i co przeżywają Wasi bliscy… Ale trzymam za Was kciuki i ściskam Was serdecznie, bądźmy razem, pozdrawiam. **
- Moja mama pracuje w laboratorium w szpitalu przy ul. Szwajcarskiej. Nie mieszkamy już razem, więc teraz nie widujemy się wcale. Zostały nam tylko telefony i wideokonferencje, na które czekają moje córeczki. Pewnie, że wolałabym, żeby miała jakąś bezpieczniejszą pracę i z dala od pierwszej linii frontu, ale też wiem, że ta praca to jej wielka miłość jeszcze od technikum. Pozostaje nam tylko trzymać kciuki - opowiada tvn24.pl pani Paulina.
Internauci prześcigają się w pomysłach jak oryginalnie podziękować, wesprzeć dobrym słowem i uśmiechem.
Są szpitale układane z klocków, ale i rysunki z superbohaterami.
Nie brakuje też instrukcji i podpowiedzi jak pokonać skutecznie pokonać koronawirusa.
Od powstania "Drużyny Strusia" na grupie pojawiły się tysiące wpisów. Ale czy to coś rzeczywiście zmienia?
- To działa i daje energię do dalszego działania. Wiem, bo widziałem jak żona i jej koleżanki reagują na posty, które się tam pojawiają i na zdjęcia. To fajna inicjatywa, która z dnia na dzień pokazuje jak wiele osób chce pomagać i po prostu to robi. Każdy wedle swoich możliwości i umiejętności. Nie przypominam sobie w tej najnowszej historii Poznania takiego zrywu pomocy jak teraz - mówi Marcin.
* Imiona bohaterów tekstu zostały zmienione. Chcieli pozostać anonimowi.
** Fragmenty wypowiedzi pochodzą z komentarzy zamieszonych w grupie "Drużyna Strusia" w mediach społecznościowych.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: FB- Drużyna Strusia/Jok Er Jahu