Był jedynym lekarzem w ośrodku opieki długoterminowej Salus w Kaliszu. Gdy okazało się, że około połowa pensjonariuszy jest zakażona koronawirusem, nie chciał pozostawić ich bez opieki. Choć sam był chory, został na posterunku. Teraz, po kilku tygodniach, wreszcie zobaczył się z dziećmi i żoną. - Wszyscy płakaliśmy z radości - mówi Łukasz Goździewicz.
Sytuacja w ośrodku opieki długoterminowej Salus była dramatyczna.
9 kwietnia koronawirusa zdiagnozowano u jednej pacjentki. Wtedy decyzją służb sanitarnych w ośrodku zamknięto 70 pensjonariuszy i 17-osobową kadrę, których poddano kwarantannie. W Salusie przebywali pacjenci starsi, schorowani, niewstający z łóżek, wymagający przewijania i karmienia.
12 kwietnia okazało się, że około połowa pensjonariuszy i niemal cały personel, włącznie z dyrektorką i jej mężem lekarzem, są zakażeni.
- Jesteśmy przerażeni. Nie możemy odejść od łóżek podopiecznych, ale podchodząc do nich, ryzykujemy ich życie. Stosujemy wszelkie środki ochrony, ale to po prostu szaleństwo, że się nimi opiekujemy w takim stanie. Odejście od łóżek chorych byłoby nieludzkie – mówiła wtedy dyrektor ośrodka Ewa Goździewicz.
"Nie wiedziałam czy go jeszcze spotkam"
Jej mąż był przy pacjentach do momentu, gdy stan na to mu pozwalał. Był jedynym lekarzem w ośrodku. - Samo badanie trwało codziennie po kilka godzin, do tego trzeba było zlecać kroplówki, podawać leki. To jest obowiązek każdego lekarza. Zostać przy pacjencie. A nie mieliśmy nikogo, żeby go zmienił - tłumaczy Ewa Goździewicz.
W końcu to ona, widząc pogarszający się stan męża, wezwała do niego karetkę. Gdy zabierano go z ośrodka, nie był już w stanie odezwać się do żony. - To złamało mi serce, bo nie wiedziałam, czy go jeszcze spotkam - mówi Ewa Goździewicz.
Mężczyzna trafił do szpitala im. J. Strusia w Poznaniu. Tam lekarze walczyli o jego życie.
Jak sam mówi, po otrzymaniu dodatniego wyniku badań, nie miał silnych objawów, czuł się dość dobrze. Pogorszenie nastąpiło po tygodniu.
– Było źle. Pojawiła się duszność i myśli, że już nie zobaczę ukochanych dzieci, ukochanej żony. Było bardzo źle zarówno fizycznie, jak i psychicznie - wspomina Łukasz Goździewicz.
Przełom nastąpił po podaniu leku. - Pani profesor Iwona Mozer-Lisewska zdecydowała się na podanie mi przeciwciała molekularnego i rzeczywiście objawy z dnia na dzień zaczęły ustępować - mówi.
Ośrodek ewakuowano
Pod jego nieobecność do ośrodka wojewoda skierował do pracy 17 pielęgniarek oraz pięciu opiekunów. Potem dołączyli do nich siostra zakonna franciszkanka z długoletnim stażem w pracy w domu pomocy społecznej oraz pielęgniarz i ratownik medyczny.
23 kwietnia ośrodek ewakuowano. Pierwsi pacjenci zakażeni koronawirusem trafiali do szpitala w Poznaniu. Kolejni trafiali już do szpitala w Wolicy, który decyzją wojewody został drugim w Wielkopolsce szpitalem jednoimiennym dla zakażonych koronawirusem. Ewakuację przeprowadzili żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej.
Już myśli o powrocie
Teraz pan Łukasz jest już zdrowy. W niedzielę, po raz pierwszy od kilku tygodni, mógł spotkać się z dziećmi i żoną. - Radość była przeogromna. Dzieciaki cieszyły się przeogromnie. Wszyscy płakaliśmy z radości - mówi.
I choć wciąż jest osłabiony, już myśli o powrocie do pracy. Ma nadzieję, że będzie to mogło nastąpić na początku czerwca. Wówczas ośrodek może już wznowić działalność.
- W tej chwili już czekamy na pacjentów - mówi dyrektorka Salusa. Jeszcze w tym tygodniu pierwsi pensjonariusze przebywający w szpitalach w Pleszewie, Poznaniu i Wolicy mają zostać wypisani i wrócić do ośrodka.
- Jesteśmy po dwóch dezynfekcjach. Pierwszą przeprowadziła brygada żołnierzy wojsk chemicznych, a drugą straż pożarna. Ośrodek jest w pełni gotowy na przyjęcie pacjentów - zapewnia Goździewicz.
Źródło: TVN 24 p\Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24