Miało być biegowe święto, był chaos. Część biegaczy zgubiła się w lesie. Niektórzy zamiast maratonu przebiegli ponad 57 kilometrów, a zamiast półmaratonu ponad 30 kilometrów. Organizatorzy winę zrzucają na strażaków. Ci odpowiadają: nie jesteśmy od tego.
W niedzielę, 21 sierpnia, pogoda była raczej kiepska. Mokro, kałuże, było też trochę błota. Na starcie półmaratonu i maratonu wokół pałacu w Mierzęcinie (woj. lubuskie) i tak stawiło się około 400 pasjonatów biegania. Humory dopisywały. Aż do feralnego 16. kilometra.
A ile ma ten maraton?
- Okazało się, że jeden ze strażaków nie był dobrze zorientowany, zaczął kierować biegaczy w złą stronę. Wtedy nastąpił ciąg niefortunnych wydarzeń. Ludzie zaczęli się gubić, niektórzy próbowali wracać, inni wbiegli na trasę maratonu. Zrobił się chaos - mówi Tomasz Peisert, dyrektor i jeden z organizatorów biegu.
Pierwsi półmaratończycy powinni pojawić się na mecie po 1,5 godziny od startu. Po dwóch nadal nikogo nie było. Mniej więcej wtedy zaczęły docierać pierwsze informacje, że ludzie się pogubili na trasie. Do lasu pojechali organizatorzy, a także służby, by zapewnić podwózkę zagubionym i pomóc tym, którzy jeszcze chcieli biec. Problem w tym, że było już za późno. Na tym etapie imprezy nie dało się uratować.
- Był problem z prawidłowym oznaczeniem trasy. Wisiały na drzewach jakieś zalaminowane kartki ze strzałkami, które po krótkim czasie leżały już na ziemi. Na trasie były pętle, krzyżówki. Ogólnie zamieszanie. Chłopaki, którzy robili maraton (42,195 km - red.) mieli przebiegnięte po 57 kilometrów. Niektórzy biegnący półmaraton pokonali nawet 32 km - mówi nam Marcin, jeden z uczestników biegu.
- Główny błąd został spowodowany rzekomo przez jednego ze strażaków, którzy pomagali organizatorowi. Źle pokierował ludzi. Tylko, że my z nim rozmawialiśmy. Mówił, że kazano mu kierować ludzi w stronę, którą wskazywał - dodaje Marcin. - Oprócz tego ani na trasie, ani na mecie, nie było żadnej opieki medycznej - dodaje.
Nie ma winnych
- Wszystkie elementy mieliśmy dopięte na ostatni guzik - odpiera zarzuty Tomasz Peisert. - Były zapewnione punkty żywieniowe i dobre oznakowanie trasy. To nieprawda, że nie było opieki medycznej. Na mecie stała karetka, która była w stanie dojechać szybko w każde miejsce na trasie. Strażaków, niestety, było za mało. Niektórzy podczas biegu zeszli z trasy i poszli do domu - twierdzi organizator.
Taką ocenę strażacy z OSP traktują, jako krzywdzącą. Jak mówi przedstawiciel ochotników z Dobiegniewa, którzy - razem z kolegami z Mierzęcina - zabezpieczali trasę biegu, nie takie są ich obowiązki.
- To leży w kwestii organizatora. Straż pożarna jest tylko dodatkiem. My jesteśmy do zabezpieczania biegu, tak by nikt nieproszony tam nie wchodził. Strażacy nie mogą ponosić odpowiedzialności za to, że ktoś zabłądził - mówi naczelnik OSP Dobiegniew Tadeusz Szydłowski.
W internecie zawrzało
Również sami biegacze stają po stronie strażaków, uważając, że stali się oni kozłami ofiarnymi. Słowa biegacza, z którym rozmawialiśmy wydają się delikatne przy komentarzach uczestników biegu na jednym z portali społecznościowych, gdzie w bardzo dosadny sposób dają upust swojej irytacji.
Organizator zapewnił, że wszystkie osoby mogą liczyć na zwrot części kosztów. W rozmowie z nami nie był w stanie wskazać na jak dużą rekompensatę będą mogli liczyć biegacze. Z racji tego, że pokonali dystans niezgodny z oficjalnie wyznaczoną trasą, organizator postanowił nie przeprowadzać oficjalnej klasyfikacji i nie publikować wyników.
Autor: ib/gp / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prwatne