Dla dwóch tygrysów koszmar życia w skandalicznych warunkach już się skończył - zostały uśpione i bezpiecznie przetransportowane do poznańskiego zoo. Cztery wciąż czekają na ratunek. Nielegalna hodowla w Śremie była dla nich jak piekło.
Dorodne, potężne dzikie koty dosłownie taplały się w kałuży błota z moczem i odchodami. Ekipa poznańskiego zoo wkroczyła na teren razem z policjantami i wolontariuszami fundacji Viva! pod koniec czerwca i rozpoczęła wielką ewakuację z, jak to nazywają, "obozu koncentracyjnego dla zwierząt".
W czwartek ich zadaniem było uwolnienie dwóch tygrysich braci.
Dziura w siatce
- One nie miały jednego centymetra kwadratowego suchego miejsca, my tę wodę im wypompowywaliśmy [z klatki - red.] - opisuje Ewa Zgrabczyńska, dyrektorka zoo, która koordynuje działaniami w nielegalnej hodowli w Śremie (woj. wielkopolskie).
- Weszliśmy na teren, który okazał się być puszką Pandory. Gdyby nie akcja grupy policyjnej, te zwierzęta cierpiałyby nadal - przekonuje.
Mocno przeraża też fakt, że w górnej części ich ogrodzenia pracownicy odkryli miejsce, w którym tygrysy zaczęły wygryzać dziurę. - Za kilka dni, czy kilkanaście, mielibyśmy te zwierzęta biegające po okolicach Śremu - mówi dyrektorka.
Akcja zaczęła się od powolnego przekonywania zwierząt, by wyszły na środek wybiegu. Kiedy się udało, pracownik zoo oddał do nich strzały nabojami ze środkiem usypiającym. Kiedy pierwszy z kotów upadał na ziemię, okolicę hodowli przeszył głośny, smutny ryk.
Cztery wciąż czekają
Koty zapakowano do specjalnie przygotowanych boksów i przewieziono do poznańskiego zoo. Będzie dla nich tymczasowym schronieniem, pozostaną tam do końca postępowania, jakie toczy się w sprawie prowadzenia nielegalnej hodowli - ich dotychczasowego domu.
Nie dla wszystkich jednak znalazło się miejsce. - Cztery tygryski cały czas czekają na sygnał, kontaktujemy się dosłownie z całym światem po to, żeby znaleźć dla nich miejsce. Na razie jeszcze nie mamy odzewu. Czekamy, karmimy, dbamy o nie - mówi Zgrabczyńska.
Smród, odchody, cmentarz
Hodowla mieściła się na osiedlu, wśród domów jednorodzinnych. Sąsiedzi, nawet nie wychylając się zbytnio z tarasu, mogli przez płot obserwować życie dzikich zwierząt. - Pamiętam, jak raz uciekł stamtąd pawian. Znaleziono go potem w stodole, jadł pomidory, które ukradł sąsiadowi - mówił w rozmowie z tvn24.pl mieszkaniec pobliskiego domu.
Od strony zagród cały czas dolatuje fetor, opustoszałe klatki wciąż wyściełane są odchodami zwierzaków, które jeszcze przed tygodniem w nich żyły. Policjanci odkryli też na miejscu prowizoryczny cmentarzyk. Z górki piachu widać wyłaniające się pojedyncze kości.
Życia warte miliony
Na terenie hodowli żyło łącznie 278 zwierząt 83 gatunków. Oprócz tygrysów były jeszcze lamparty perskie, rysie, pumy, karakale, jeżozwierze, antylopy, małpy, lemury, żółwie, nietoperze i mnóstwo ptaków.
Większość z nich to gatunki zagrożone tzw. CITES I. Ich wartość rynkową szacuje się na około 4 miliony złotych, choć na czarnym rynku jest jeszcze wyższa.
Szczególnie smutnym przykładem mieszkańca zagrody był przypadek samicy ocelota - nie posiada dwóch łap, których pozbawił jej partner. - Prawdopodobnie jest w ciąży i utrzymywano ją przy życiu tylko dla celów rozrodczych - mówi Anna Pleszczyk z Fundacji Międzynarodowy Ruch Na Rzecz Zwierząt Viva!.
W sprawie nielegalnej hodowli ruszyło postępowanie. W planach między innymi badania biegłego z zakresu zachowań zwierząt. Ekspertyzy behawioralne pomogą odpowiedzieć na pytanie, czy zwierzęta żyjące w fatalnych warunkach ucierpiały również psychicznie.
Autor: ww/gp / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 / Zoo Poznań