W sierpniu 1945 roku do sanatoriów w Rabce i Zakopanem przybywa prawie 200 żydowskich dzieci cudem ocalałych z Holokaustu. Wiele z nich walczy z chorobami, na które zapadły w trakcie wieloletniej wojennej tułaczki i dramatycznej walki o życie. Jednak sanatoria na Podhalu nie stają się bezpiecznym azylem. Szybko zaczyna dochodzić do zbrojnych ataków na sierocińce. Kto strzelał do bezbronnych dzieci? Kto inspirował napastników? Historię Leny Küchler, która poświęciła życie na opiekę nad żydowskimi sierotami, opowiedział Wojciech Szumowski w reportażu "Superwizjera".
- Do Krakowa po wyzwoleniu trafiali Żydzi z różnych miejsc, z obozów, z marszów śmierci. Właściwie było tylko jedno, jedyne miejsce, które udostępniono Żydom – mówi profesor Magdalena Smoczyńska, psycholingwistka, która pisze książkę o Lenie Küchler. – Nie zwrócono im szpitala, sierocińców, domów starców, ich własnych budynków, dlatego że to już było mienie pożydowskie i jedyny adres to była Długa 38. Budynek, który jest dużym ośrodkiem zdrowia. I tam trafiali Żydzi – dodaje.
– Zjawiało się tam około tysiąc osób dziennie i były dzieci, które częściowo spały na schodach, bardzo dużo z nich było chorych, z gruźlicą. Były dzieci w jakichś szafach, komórkach chowane, które nawet nie wstały, czy w zaścielonych łóżkach spędzały cały dzień – opowiada. – Więc były to dzieci, które miały zanik mięśni w nogach. Nie mogły wstać, nie mogły się podnosić. Nie mogły światła znosić, bo ciągle w ciemnościach siedziały – dodaje.
Jak wyjaśnia Smoczyńska, "powstała koncepcja, że trzeba dla dzieci coś stworzyć poza Krakowem". - Wytypowano dwa miejsca, Rabkę i Zakopane, jako miejsca klimatycznie odpowiadające potrzebom zdrowotnym – dodaje. W Rabce przygotowano wille Juras, Stasin i Niemen, a w Zakopanem willę Leśny Gród na Chramcówkach.
Przed wojną Żydzi regularnie jeździli do tych miejscowości, po wojnie okazało się jednak, że ocalałe żydowskie sieroty były niechętnie widziane na Podhalu. - Jeśli chodzi o klimat relacji polsko-żydowskich po wojnie na terenie Krakowa i Małopolski, nie był to teren bezpieczny dla Żydów - przyznaje dr hab. Julian Kwiek z krakowskiej AGH. – 112 ofiar pomiędzy styczniem 1945 roku a końcem 1947 roku. Niebezpieczny teren to było Miechowskie, Dąbrowa Tarnowska, obszar Podhala, częściowo rejon Olkusza. Na samym Podhalu zginęło co najmniej 28 osób, głównie z ręki partyzantów "Ognia" – dodaje, przywołując postać Józefa Kurasia, oskarżanego o zbrodnie na ludności cywilnej jednego z dowódców podziemia antykomunistycznego.
"To był moment, kiedy te dzieci zaczęły mieć matkę"
I tu rozpoczyna się historia Leny Küchler. Jest psycholożką, absolwentką UJ. Przeżyła Zagładę i po tułaczce trafia do Krakowa. Jej losy splatają się dramatycznie z atmosferą i życiem w powojennej Polsce. – Lena poszła na Długą 38. I tam trafia na sytuację taką, że na podwórzu jest straszliwe zbiegowisko. Widzi troje dzieci, które siedzą na bruku. Jedno malutkie, trzyletnie płacze, że je nóżka boli – opowiada Magdalena Smoczyńska.
– Bierze to dziecko na ręce i ona wie, że pierwszą rzeczą, która jest konieczna, to jest jedzenie. Wręcza to dziecko starszej dziewczynce, która się jako pomocnica przy niej pojawiła, biegnie, kupuje chleby, ciastka, jakieś słodycze. – kontynuuje. Smoczyńska zauważa, że "to jest moment, kiedy zaczyna się dla tych dzieci inne życie". – Lena Küchler mówi: dzieci, mam dla was kromki. Kto grzecznie zje kromkę, będzie mógł sobie wybrać deser. I mówi: jak to powiedziałam, to widziałam, że one nigdy w życiu nie mogły sobie niczego wybrać. Jak opowiadają ludzie, to był moment, kiedy te dzieci zaczęły mieć matkę – stwierdza Smoczyńska.
Dodaje, że Lena Küchler była ich matką do końca życia. – Osoby, które były tymi dziećmi, wspominają i mówią, że jak ich rodzice umarli, zginęli, to oni się z tym pogodzili, ale jak ona umarła, to świat się im zawalił – wspomina.
"Trzy tysiące ludzi wspierało bandytę?"
Artur Kołodziej z Podhalańskiej Grupy Rekonstrukcji Historycznych Zgrupowania Partyzanckiego Błyskawica im. Józefa Kurasia "Ognia", odnosząc się do relacji o Polakach pochodzenia żydowskiego, którzy mieli zostać zamordowani przez partyzantów "Ognia", przekonuje, że "każda z tych relacji wymaga ponownego zbadania".
– Szacuje się, że współpracownicy "Ognia" - poprzez wsie podhalańskie od Szczawnicy do Nowego Targu, od Nowego Targu do Zakopanego, następnie do Rabki - to jest około trzy tysiące osób – zwraca uwagę. – Więc ktoś mi chce powiedzieć, że około trzy tysiące ludzi wspierało bandytę? – zastanawia się.
"Stanie w kolejce kojarzyło się im z selekcją, a selekcja jest na śmierć albo na życie"
Magdalena Smoczyńska, która pisze książkę o Lenie Küchler i jej podopiecznych, odszukała wiele dzieci z Rabki i Zakopanego. Jedno z nich, Olek – Alex Bober - mieszka z rodziną w Izraelu. W 1945 roku miał 12 lat. - Przyszedł pan doktor, zbadał wszystkie dzieci. Jak zobaczył mnie, to od razu powiedział, że wyglądam mu na suchotnika, jak dziecko z obozu – wspomina Alex Bober. – Byłem strasznie chudy, marnie wyglądałem. Posłał mnie do Rabki do uzdrowiska – dodaje.
– Zanim oni te dzieci przywieźli, to zrobili akcję lekarze żydowscy, że mieli te dzieci przebadać i miały być skierowane do Rabki albo do Zakopanego, w zależności od typu dolegliwości zdrowotnych – opowiada Smoczyńska. – Okazało się, że jak zarządzili tę akcję, to wszystkie dzieci uciekły. Stanie w kolejce gdziekolwiek kojarzyło się im z selekcją, a selekcja jest na śmierć albo na życie – wyjaśnia.
Podobnie było w momencie, kiedy przyjechała wynajęta ciężarówka. – Młodsze dzieci przekupywali, że jak ktoś wsiądzie, to dostanie coś do jedzenia. Więc to był problem, żeby te dzieci w ogóle wsiadły – zwraca uwagę Smoczyńska.
"Faszyści z podziemia grozili kobietom, że je pobiją"
Magdalena Smoczyńska ustaliła, że pierwsze dzieci przybyły do Rabki 7-8 czerwca, a 11 lipca pierwsze dzieci pojawiły się w Zakopanem. – Natan Szacht wspomina, że on do końca życia nie zapomni pierwszego posiłku. Lena tak to urządziła, że dzieci musiały mieć łóżka z porządną pościelą. Każde miało swoją szafkę. Stoły nakryte – relacjonuje autorka książki.
Przyjechaliśmy na miejsce bez żadnego wypadku, jeszcze za dnia. [...] Po rozlokowaniu się zjedliśmy kolację. Składała się ona z jajecznicy, chleba z masłem i mleka. Zakład składa się z trzech nowoczesnych i obszernych will. Z czterema chłopakami zamieszkujemy obszerny pokój, jasny, półoszklony z pięknym rozległym widokiem na daleką przestrzeń. Na wycieczki nie wolno nam na razie chodzić. Sami możemy chodzić tylko koło domu. Mnie nic nie brakuje, jestem nasycony powietrzem i jedzeniem.
Przed dziećmi ukrywana jest trudna prawda. Gusta Tajber, pielęgniarka z rabczańskiego sierocińca, wspomina listy z pogróżkami. – Faszyści z podziemia grozili zatrudnionym miejscowym kobietom, że je pobiją, jeśli nie odejdą z pracy. Właścicielom sklepów w Rabce zakazali sprzedawania nam jedzenia, więc z Krakowa co parę dni przyjeżdżała ciężarówka z żywnością – mówi.
- W Rabce było wspaniale. Coś takiego, że w ogóle nie mogłem sobie wyobrazić, że jest takie życie. Że pięć razy dziennie jemy, że różne słodycze, kompoty. Pieścili nas tam – tak zapamiętał ten czas Alex Bober.
Ataki na Żydów
W Krakowie 11 sierpnia 1945 roku doszło do pogromu. Dzień później po raz pierwszy zaatakowano sierociniec w Rabce. Wrzucono granat przez okno willi Niemen, kiedy w budynkach sierocińca spało 96 dzieci, a czuwały nad nimi same kobiety. – Łóżka dzieci stały blisko okien. Bałam się, żeby szkło z potłuczonych w strzelaninie okien ich nie pokaleczyło, więc wyciągaliśmy śpiące, półprzytomne dzieci z łóżek, żeby się kładły na ziemi na korytarzu – opowiada Gusta Tajber.
- Nie można tutaj mówić o żadnym pogromie żydowskim – przekonuje Artur Kołodziej z grupy rekonstrukcyjnej. – Sierociniec dzieci żydowskich ocalałych z Holokaustu znajdował się w tej willi, willi Niemen – wskazuje palcem. – Natomiast budynek willi Stasin był zajmowany wówczas przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Nieco dalej willa Juras była zajmowana przez miejscowe struktury Milicji Obywatelskiej. Z raportów z 1945 roku, ze sprawozdania starosty nowotarskiego, ze sprawozdania dowódcy KBW i milicji nie wynika, że były tu jakiekolwiek ofiary – twierdzi.
Alex Bober potwierdza, że ataki były przeprowadzane w nocy. – Leżeliśmy na podłodze. Oni nie próbowali wejść do domu, tylko strzelali do okien z pola. Szyby leciały – podkreśla. Ale Artur Kołodziej jest zdania, że ostrzeliwany był nie żydowski sierociniec, lecz budynek stojący obok. – Więc wiadomo, że pociski padały w pobliżu sierocińca – przyznaje.
Zaszło coś nowego. W nocy z niedzieli na poniedziałek około pierwszej godziny rzucono jakiś lekki granat do willi Niemen. Żadnych ofiar nie ma. Ostrzeliwano nas do godziny trzeciej. Z początku strzelano z bliska, a potem z okolicznych pagórków. Dokładnie o wszystkim nie wiem, słyszałem jakieś kroki na polu i kilka bliskich strzałów. Podobno nawet napadający dobijali się do drzwi. Podobne epizody bardzo unieprzyjemniają pobyt w Rabce. Nie zostanę tu ani minuty dłużej niż jest to przewidziane. Całuję Was mocno i pozdrawiam
Tydzień później dochodzi do kolejnego ataku. – Odcięli nam telefon, żebyśmy nie mogły dzwonić na milicję po pomoc, ale oni usłyszeli strzały i z Nowego Targu przyjechała milicja i nas uratowała – mówi Gusta Tajber.
"Dzieci nie mogły wyjść na miasto, żeby ludzie nie wołali za nimi: Żyd, Żyd"
O wrogim wobec dzieci klimacie panującym w Rabce świadczy również wspomnienie siedmioletniego Olesia Aronowicza.
Bo w Rabce jak się poszło do lasku na chwileczkę pobawić się, to zaraz ktoś mówił – O! Ja ci tu dam! Chcesz żeby ci łeb rozwalić?! Nie było swobody w Rabce.
- Nie mogliśmy tam zostać. To już było po prostu niemożliwe. Dzieci nie mogły wyjść na miasto, żeby ludzie nie wołali za nimi: Żyd, Żyd. Jedzenia nie mogliśmy nigdzie kupić. Krakowski Komitet Żydowski nie był w stanie nas na stałe zaopatrywać, więc kiedy przyjechała ciężarówka z Krakowa, załadowałyśmy dzieci i przewiozłyśmy je do Zakopanego – opowiada Gusta Tajber.
Przez trzy tygodnie co niedzielę dochodziło do kolejnych ataków na budynki z dziećmi. Ataki przeprowadzali gimnazjaliści inspirowani przez księdza Józefa Hojoła, który należał do podziemnych struktur AK. Trzeci atak zabezpieczali żołnierze, którzy za kilka miesięcy znajdą się w szeregach oddziału "Ognia".
- Ksiądz katecheta Józef Hojoł i starszy nauczyciel, który się nazywał Chodak, mieli takie same poglądy, nacjonalistyczne. Uważali, że skoro Rabka jest już skutecznie przez Niemców wyczyszczona z Żydów, to co te dzieci żydowskie tu robią, one nie są potrzebne w Rabce. Pytany w śledztwie, dlaczego to robił, on mówił, że chciał je stąd wykurzyć, żeby ich tu nie było – mówi Magdalena Smoczyńska.
Klempka Mieczysław, pseudomim "Kot", uczeń gimnazjalny bezpośrednio po napadzie referował cały przebieg jak wykonali ten napad. Obrzucili granatami, jak światło elektryczne zostało uszkodzone, straszny krzyk dzieci, pielęgniarki latały ze świecami, po czym wycofaliśmy się, gdyż żołnierze Armii Radzieckiej następowali na nas. Ja pochwalałem te czyny, z mojego osobistego poglądu aprobowałem organizowany napad na sierociniec żydowski.
Ale Artur Kołodziej twierdzi, że nie było trzech ataków. – Akcja zbrojna miała miejsce tylko raz, 12 sierpnia 1945 roku. Można to było zrobić raz i z zaskoczenia, bo miał to być odwet za śmierć porucznika, i zniknąć, co zresztą zrobili. Wymiana ognia nie mogła trwać dłużej jak 20 minut – zapewnia.
"Koncepcja była taka, że Polacy wygrali z Niemcami i teraz to Polacy będą nas mordować"
Świadkiem wydarzeń w Zakopanem był Jakow Guterman, z którym Magdalena Smoczyńska utrzymuje kontakt. – Opowiadali nam, że pewnej nocy chcieli wedrzeć się do sanatorium żydowskiego w Rabce, żeby wykończyć dzieci, które tam się znajdowały. W jednym pokoju, w którym spała dziewczynka, wrzucono granat i nazajutrz Lena była całkiem wstrząśnięta. Do nas przywieziono kilka dziewczynek z sanatorium w Rabce – opowiada Guterman.
- Lena opisuje, że kiedy te dzieci trafiły do Zakopanego, to wszystkie były strasznie chore, były przeziębione, rozdygotane. Zaczęły się odzywać choroby, które były już zaleczone, a ona miała w tym czasie dzieci w Zakopanem już w dobrej formie – twierdzi Magdalena Smoczyńska. – Dzieci, jak sobie opowiadały, miały dwie koncepcje. Że Niemcy wrócili i teraz strzelają, a druga koncepcja była taka, że Polacy wygrali z Niemcami i teraz to Polacy będą nas mordować – dodaje.
Lena Küchler i Gusta Snyde wkładają wiele pracy, wysiłku i czułości, aby dać dzieciom choć namiastkę normalnego życia. Lecz ich wysiłki niweczy po raz kolejny ciężka, narastająca atmosfera braku akceptacji wobec ich podopiecznych. – W Zakopanem zaczęli robić nam normalne życie. Były dzieci, które posłali do normalnej szkoły w Zakopanem, ale to nie było dobre, bo był antysemityzm też w szkołach – mówi Alex Bober.
- Szybko po tym ataku w Rabce Lena się postarała, żebyśmy mieli obronę. Były problemy, bo policja w Zakopanem nie chciała nam dać broni. Dali jej kilku zdemobilizowanych żołnierzy Wojska Polskiego, którzy nas pilnowali – wspomina Jakow Guterman. Magdalena Smoczyńska informuje, że żołnierze ci za milczącym przyzwoleniem Leny trenowali starszych chłopców. – To było niezwykle mądre, bo po kilku dniach chłopcy z lasu przyszli, żeby nas wykończyć – dodaje Jakow Guterman.
W Zakopanem również dochodzi do ataku na sierociniec. – Pamiętam, że w wielkiej panice nas obudzono. W piżamach biegliśmy do piwnicy. Była wymiana strzałów. Dla mnie to było okropne przeżycie. Wciąż myślałem: Jak to jest możliwe? Czy jest tyle zła na świecie? Moi współobywatele przychodzą w środku nocy, żeby nas wykończyć tylko dlatego, że jesteśmy żydowskimi sierotami. To było ostatnim akordem w jej postanowieniu, żeby opuścić Polskę – twierdzi Jakow Guterman.
"Uchodźcie żydki póki czas"
W styczniu 1946 roku w Zakopanem z rąk żołnierzy "Ognia" zginął z powodu swojego żydowskiego pochodzenia Józef Oppenheim, przedwojenny szef GOPR-u, jedna z popularniejszych postaci tego miasta. Kilka dni później w oddalonym o kilkanaście kilometrów Nowym Targu żołnierze "Ognia" zabili Dawida Grassgruna, który jako jedyny starszy Żyd w mieście przeżył zagładę i przewodniczył po wojnie tamtejszej gminie żydowskiej.
Józef Ferber, który dowodził samoobroną w zakopiańskim sierocińcu, wspominał, że "Polacy podrzucali nam ulotki, że zabiją nas tak jak zabili wójta gminy żydowskiej w niedalekim Nowym Targu. Oni pisali, że taki sam los spotka mieszkających tam ludzi".
Karolina Panz w swoim opracowaniu historycznym pisze, że po kilku latach poszukiwań odnalazła w archiwach ulotkę dystrybuowaną na Podhalu przez żołnierzy "Ognia" tuż po śmierci Dawida Grassgruna. Podrzucano ją też pod drzwi Leśnego Grodu dającego schronienie żydowskim dzieciom.
Żydzi i żydziątka Chcieliście opanować cały kraj, Zniszczyć Polaków i polskie dzieci, My Wam przygotujemy błogi raj, Uchodźcie żydki póki czas, Palestyna to wasz kraj, Inaczej zabierzemy wszystkich w las, I tam będzie błogi raj. Skończyła się wolność złota, Za Gras[s]grünem przyszedł czas, Uciekajcie, bo u nas wielka ochota, Bić, mordować i strzelać was…
- Ustaliłem z całą pewnością, że w okresie od końca lipca 1944 roku do końca 1947 roku zamordowanych zostało około 1050 osób. Jeżeli patrzymy na statystykę osób narodowości żydowskiej, które zostały zamordowane, to tam członków partii komunistycznej jest niewiele – zauważa dr hab. Julian Kwiek. – Zdecydowana większość ofiar żydowskich po wojnie to osoby cywilne, niemające żadnego związku z ówczesną władzą – podkreśla.
"Myślisz, że to tak łatwo jest opuszczać Polskę?"
Lena Küchler w marcu 1946 roku wywozi nielegalnie dzieci żydowskie z Polski. Trafiają przez Czechy do Francji, a stamtąd po trzech latach do Izraela. – To zdanie, które słyszałem wiele razy w Polsce podczas wojny i słyszałem je również po wojnie. Jechaliśmy pociągiem i siedziały dwie kumy i mówi jedna do drugiej: wie pani, tego Hitlera niech gotują w gorącej smole, tylko wielką przysługę nam zrobił, że nas uwolnił od tych żydków – mówi Jakow Guterman.
- A jak jechałem po wojnie już, po wyzwoleniu, inne baby siedziały w moim przedziale i mówiły to samo. Już więcej nie mogłem wytrzymać. Poszedłem do mamy, powiedziałem: musimy wyjechać do Palestyny. To mnie całkiem załamało. W lipcu 1950 roku jak pociąg ruszył pierwsze kilka metrów, wybuchłem gorzkim płaczem. Matka patrzy na mnie i pyta, co mi jest. A ja jej przez łzy: myślisz, że to tak łatwo jest opuszczać Polskę? Bo czułem całym swoim jestestwem, że opuszczam te chabry, maki, topole i tę Wisłę, która wije się melancholijnie – dodaje.
- Wielu Polaków odnosiło się do mnie po macoszemu. Gdyby to byli ludzie obcy, nie moi współobywatele... Do dziś kocham polską kulturę, poezję. To było dla mnie trudne, niezrozumiałe – podkreśla.
Źródło: TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN