Błędna decyzja prokuratorów złamała ich życie. Celnik i lekarz z dwóch różnych części Polski zostali niesłusznie oskarżeni. I chociaż okazało się, że są niewinni, to przez lata żyli w strachu. A ci, którzy ich oskarżali, nie ponieśli żadnej odpowiedzialności.
Adam Pieńdziak mieszka przy granicy z obwodem kaliningradzkim. Był funkcjonariuszem straży granicznej. Pracował na przejściu granicznym w Bezledach. Wszystko zmieniło się w styczniu 2003 roku, kiedy został aresztowany. Zarzut - branie łapówek za umożliwianie przemytu przez granicę. - Pan prokurator mówił: mamy na was tyle dowodów, mamy na was podsłuchy, zdjęcia, świadków, że będziecie siedzieć po 10 lat. Ja się z tego śmiałem. Mówiłem: jeżeli pan prokurator ma, to niech pan przedstawi te dowody. Do dnia dzisiejszego tego nie zrobili - opowiada - dodaje.
"Oni na samym początku już nas skazali"
Pomimo tego przesiedział w areszcie dziewięć miesięcy, bo prokurator obawiał się matactwa. Cała akcja miała być wielkim sukcesem polskich organów ścigania - odkrycie afery korupcyjnej na polskich przejściach granicznych. W sumie zatrzymanych zostało kilkadziesiąt osób. Mieczysław Orzechowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie wyjaśnia dziś, że dowodami były wyjaśnienia innych współpodejrzanych i świadków. - Oni na samym początku już nas skazali. Dla nich nie było ważne, czy to jest prawda to wszystko co się dzieje, tylko to było tak - jest człowiek, to już jest automatycznie winny - mówi Pieńdziak.
Ale w trakcie postępowania okazało się, że dowodem są tylko pomówienia. Po sześciu latach śledztwa i procesu, sędziowie stwierdzili ostatecznie, że nie ma dowodów na winę oskarżonego. Adam Pieńdziak został uznany za niewinnego. - Większa część osób, które pomawiały Adama P. odwołały swoje wyjaśnienia - tłumaczy Mieczysław Orzechowski.
Prokurator, który zdecydował o areszcie Adama Pieńdziaka nadal pracuje na swoim stanowisku. Adam Pieńdziak znowu stara się o pracę jako funkcjonariusz na przejściu granicznym w Bezledach. W zeszłym roku decyzją sądu dostał 50 tys. zł odszkodowania za dziewięć miesięcy w areszcie. Od takiego wyroku odwołał się i walczy o wyższe o odszkodowanie. - Ja myślę, że ktoś wyciągnie jakieś wnioski z tego, co się stało i wreszcie to wszystko będzie jakoś normalnie funkcjonowało - mówi.
"Ona miała nienawiść w oczach"
Podobnym sukcesem, jak zatrzymanie Adama Pieńdziaka, miało być zatrzymanie w 2006 roku skorumpowanego ordynatora we Wrocławiu, który miał brać łapówki za operacje poza kolejnością. - Przyjechali w ośmiu, błysnęli blachą przed oczami, kazali opróżnić kieszenie. Prowadzili mnie przez oddział, na szczęście bez kajdanek. Zabrali wszystkie papiery. Podjeżdżamy pod dom, sąsiedzi w oknach, żona otwiera, ja mówię: Asiu, nie denerwuj się, ja niczego złego nie zrobiłem, doskonale wiesz, że jestem uczciwym człowiekiem - wspomina ortopeda prof. Andrzej Pozowski, "bohater" akcji. Dowody przeciw niemu były takie same, jak w przypadku Adama Pieńdziaka.
- Materiał dowodowy w tamtym okresie stanowiły zeznania świadków. Byli to pacjenci - mówi Karolina Rzeczycka-Jarosz z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.
Doktor Andrzej Pozowski nie trafił do aresztu, choć żądał tego prokurator. Ale musiał wpłacić poręczenie majątkowe - 200 tys. zł . - Mówię: pani prokurator, proszę mi powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Ona miała nienawiść w oczach. I wychyliła się zza biurka i mówi: to pan mnie pyta o co w tym wszystkim chodzi! Pan żerował na nieszczęściu starych ludzi. Ja pana posadzę na wiele lat! I wtedy zacząłem się bać - mówi lekarz
Polowanie na czarownice
Historia ortopedy wyjaśniła się po czterech latach. Materiał dowodowy nie wykazał winy lekarza. - Ja śmieję się czasami, z perspektywy, że ja byłem jednym z pierwszych zatrzymanych, gdy zaczęło się to polowanie na czarownice - mówi dr Pozowski.
Jeszcze przed orzeczeniem w jego sprawie prokurator, która decydowała o jego losie, została awansowana z prokuratury rejonowej do okręgowej we Wrocławiu. Andrzej Pozowski dalej pracuje w szpitalu we Wrocławiu.
O żadnych przeprosinach czy konsekwencjach zarówno wobec prokurator od sprawy Andrzeja Pozowskiego, jak i prokuratora od Adama Pieńdziaka nie ma mowy.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24