- Zapaliłyśmy to światełko, żeby im tam pod ziemią było widniej - mówi żona jednego z protestujących w kopalni "Budryk" górników. Kilkadziesiąt osób - głównie żony górników i ich dzieci - zapaliło symboliczne znicze przed bramą kopalni w Ornontowicach.
Po jej drugiej stronie bramy stali górnicy. "Popieramy!", "Kochamy was" - skandowały kobiety, górnicy odpowiadali: "Dziękujemy!". - Przetrwaliśmy Wigilię, święta, Nowy Rok. Przetrwaliśmy tyle dni, to co teraz mam powiedzieć? "Wracaj do domu"? Trzeba walczyć do końca o swoje - mówi reporterom TVN24 jedna z protestujących pod "Budrykiem" żon.
To już trzeci tydzień protestu w "Budryku". Trzy dni temu protest płacowy górników ornontowickiej kopalni przeniósł się pod ziemię. Górnicy są na poziomie 700 m. Nie wiadomo dokładnie ilu ich tam przebywa. Według komitetu strajkowego - około 400 osób. Według zarządu kopalni, protest ma charakter rotacyjny i w sobotę po południu pod ziemią strajkuje tylko około 120 osób.
Bez pieniędzy nie wyjdą spod ziemi Jeden z górników w sobotę zasłabł, został wywieziony na powierzchnię i trafił do szpitala z podejrzeniem zapalenia wyrostka robaczkowego. Późnym wieczorem zasłabł drugi górnik. Mężczyzna wieczorem stracił przytomność i został wywieziony na powierzchnię, gdzie czekała na niego karetka.
Strajkujący skarżą się na zimno. W miejscu protestu jest - jak mówią - tylko kilka stopni, a brakowało im koców. W sobotę związkowcy z "Sierpnia'80" z innych zakładów dowieźli protestującym górnikom koce. Okrycia przyniosły też rodziny. Nie brakuje również żywności.
Jak poinformował w sobotę rzecznik kopalni Mirosław Kwiatkowski, zarząd kopalni nie planuje w weekend rozmów z protestującymi górnikami. Strajkujący deklarują zaś, że nie wyjadą spod ziemi do momentu zawarcia satysfakcjonującego ich porozumienia płacowego.
Zarząd powtarza, że sytuacja ekonomiczna kopalni nie pozwala na złożenie strajkującej załodze propozycji finansowych innych niż te, które już otrzymała. Prezes podkreślił, że aktualne są propozycje wzrostu płac podawane wcześniej w czasie negocjacji.
Poncyliusz: Najgłośniej krzyczą ci, co najmniej pracują Liderów górniczych związków zawodowych krytykował w sobotę na antenie TVN24 były wiceminister gospodarki Paweł Poncyljusz z PiS: - Śmieszą mnie twarze "związkowych liderów", którzy w pracy spędzają kilkanaście dni w roku - powiedział. Według niego, "górniczy aktywiści" wyższymi płacami mydlą oczy szeregowym pracownikom, "bo strajkować przeciwko pijaństwu i bumelanctwu na kopalniach nikt by nie chciał".
Według byłego wiceministra, górniczy aktywiści uczynili sobie z awantur o podwyżki odrębny zawód. - Z tego żyją i z tego są rozliczani. Widziałem kartę pracowniczą jednego z górników, który dziś najgłośniej domaga się podwyżek w kopalni "Budryk". W ciągu roku spędził na kopalni kilkanaście dni, a resztę czasu poświęcił tak zwanym "pracom związkowym" - ujawnił Poncyljusz w TVN24. Polityk nie chciał jednak zdradzić, o kogo chodzi.
Protest niezgody Strajk w "Budryku", uważany przez pracodawcę za nielegalny, prowadzą 4 z 9 działających tam związków: "Sierpień'80", "Kadra", "Jedność Pracowników Budryka" i Związek Zawodowy Ratowników Górniczych. Protestujący nie zgadzają się na wynegocjowane we wrześniu, a dwukrotnie odrzucone w referendum przez załogę, warunki płacowe przyłączenia kopalni do Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW). Pozostałe związki akceptują porozumienie.
Protestujący chcą szybkiego wyrównania płac do średniej w kopalniach JSW lub jednorazowego świadczenia, które wyrówna dysproporcje. Oczekują podwyżki stawek płac o 12 zł dziennie, wobec 5 zł, które proponuje zarząd kopalni. Wraz z innymi świadczeniami chodzi średnio o ok. 600 zł miesięcznie do pensji każdego górnika.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24