Maciej Zientarski, znany dziennikarz motoryzacyjny, który w lutym rozbił się na warszawskim Ursynowie sportowym ferrari, tuż przed wypadkiem jechał ok. 150 km/h - trzykrotnie więcej, niż dozwolona tam prędkość - wynika z ekspertyzy sporządzonej dla prokuratury, do której dotarł "Dziennik". Wcześniej mówiono, że ferrari mogło pędzić nawet 200-300 km/h.
Według ekspertyzy opisującej przyczyny wypadku, auto najechało na poprzeczną muldę, straciło przyczepność i wyskoczyło z trasy. Eksperci podkreślają, że gdyby samochód jechał z przepisową prędkością 50 km/godz., do wypadku by nie doszło.
"Dziennik" twierdzi, że do tej pory nie udało się ustalić, kto tej tragicznej nocy prowadził samochód, a więc kto ponosi odpowiedzialność karną za wypadek. Według gazety układ ciał po wypadku sugeruje, że za kierownicą siedział Zientarski, nie jest jednak wykluczone, że ciała jego i Zabiegi ułożyły się dopiero po uderzeniu. Te rewelacje kłócą się jednak z wcześniejszymi informacjami udzielonymi przez prokuratorów, według których nie ma już wątpliwości, że za kierownicą siedział Zientarski. (CZYTAJ WIĘCEJ)
- Będziemy musieli teraz na nowo przeanalizować zeznania świadków - mówi gazecie Katarzyna Dobrzańska, szefowa Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów.
Sam Maciej Zientarski wyszedł ze szpitala na początku czerwca, ponad trzy miesiące po wypadku. Czeka go jednak wielomiesięczna rehabilitacja. Do wypadku doszło w nocy 27 lutego. Sportowe ferrari 360 modena rozbiło się, uderzając w betonowy słup wiaduktu na ul. Puławskiej w Warszawie. Na miejscu zginął dziennikarz "Super Expresu" Jarosław Zabiega, który również znajdował się w samochodzie.
Źródło: "Dziennik"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24