Pasażerowie chwalą profesjonalizm załogi dreamlinera LOT-u. Samolot musiał lądować w Glasgow, po tym jak w maszynie zaświecił się sygnał przeciwpożarowy w luku bagażowym.
Pasażerom wydano komendę zapięcia pasów i pochylenia głów. Maszyna bardzo szybko schodziła do lądowania, ale - według pasażerów - samo dotknięcie płyty było spokojne.
Nie było paniki?
- To była taka część podróży, kiedy większość ludzi spała. W którymś momencie zaczęły się włączać czujniki elektrycznie. Słyszeliśmy dźwięk alarmowy i później została wyłączona elektryczność - mówi jeden z pasażerów. Zgasły światła. Zaczęły biegać stewardesy. Zrobiło się nerwowo - wspomina inna z pasażerek. - Nie wiedziałam gdzie jesteśmy. Myślałam, że jeszcze nad oceanem. Założyłam kamizelkę, a okazało się, że lądujemy nad lądem, więc kazano ją ściągnąć - dodaje inna.
- Pilot wszystko wytłumaczył pasażerom, bo najpierw wyjaśnił, że to czujniki pokazują pożar, a potem, że żadnego pożaru nie było. To wszystko było ładnie wytłumaczone - chwali pasażerka.
Szybkie lądowanie
Pierwszą informacje o przymusowym lądowaniu samolotu lecącego z Chicago do Warszawy otrzymaliśmy na Kontakt24 ok. godz. 12. Potwierdziło to następnie biuro prasowe PLL LOT.
"Załoga otrzymała komunikat wygenerowany przez system przeciwpożarowy w luku bagażowym. Zgodnie z przepisami bezpieczeństwa maszyna musiała lądować na najbliższym lotnisku, by można było przeprowadzić kontrolę. Załoga zgłosiła wieży w Glasgow taką potrzebę i za jej zgodą wylądowała bezpiecznie na tamtejszym lotnisku" - poinformowało biuro prasowe LOT.
Wyjaśniono, że po bezpiecznym lądowaniu samolot dokołował do wyznaczonego stanowiska. Następnie został poddany kontroli straży pożarnej. "Strażacy nie stwierdzili ani pożaru, ani dymu. Załoga cały czas informowała pasażerów o sytuacji" - zaznaczono w komunikacie. Przewoźnik dodał, że wszyscy pasażerowie byli pod opieką załogi, a maszyną zajęli się mechanicy lotniczy.
Autor: msz//gak / Źródło: tvn24