Zaufanie Donalda Tuska do szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztofa Bondaryka nie zostało podważone - poinformował minister w kancelarii premiera odpowiedzialny za służby specjalne Jacek Cichocki. Zapowiedział, że dzisiejsze wyjaśnienia szefa ABW w Sejmie kończą opisywaną w mediach "sprawę Bondaryka".
Bondaryk przedstawił dziś na zamkniętym posiedzeniu sejmowej komisji ds. służb specjalnych wyjaśnienia w sprawie kupna w 2007 r. luksusowego samochodu za zaniżoną cenę od jego poprzedniego pracodawcy - PTC, operatora Ery GSM.
"Szef ABW jak żona Cezara"
Cichocki, który uczestniczył w posiedzeniu, powiedział, że ani wyjaśnienia samego Bondaryka, ani informacje od CBA dla premiera w całej sprawie w żaden sposób nie podważyły zaufania Tuska do szefa ABW. Minister dał do zrozumienia, że dla premiera kończy to opisywaną w mediach "sprawę Bondaryka". Dodał, że "od lat sprawa samochodu nie była tajemnicą, a Bondaryk wykazywał ją w swoich oświadczeniach".
Członek komisji Marek Biernacki z PO powiedział, że być może jeszcze komisja zaprosi przedstawiciela prokuratury w tej sprawie. - Szef ABW powinien być jak żona Cezara, poza wszelkimi podejrzeniami - ocenił członek komisji z PiS Jarosław Zieliński. Powiedział on, że nie zna materiałów całej sprawy, ale ma wątpliwości co najmniej natury etycznej.
Sam Bondaryk powiedział, że przedstawił posłom "wystarczające wyjaśnienia" w sprawie.
Zaniżona cena za audi?
Bondaryk miał mieć postawiony zarzut paserstwa i posłużenia się fałszywym dokumentem (zaniżoną wyceną auta), ale zanim to nastąpiło prok. Andrzej Piaseczny został odsunięty od tego śledztwa.
Sam Bondaryk oświadczył, że nie miał wiedzy o śledztwie i nie wpływał na nie. Premier Donald Tusk zapowiadał, że w tym tygodniu sprawa "znajdzie swój finał". - Jeśli będzie coś dwuznacznego, już nie mówiąc o nieprawidłowościach, no to wyciągnę oczywiście konsekwencje - mówił.
W całej sprawie chodzi o trzyletnie audi A6, którym Bondaryk jeździł pracując w PTC, a następnie kupił je jako szef ABW. "Gazeta Wyborcza" twierdzi, że zapłacił 67 tys. zł. Według prokuratora cena mogła być zaniżona nawet o 90 tys. zł. Wiceszef Prokuratury Okręgowej w Warszawie Robert Myśliński podkreślał, że prokuratura była uprawniona do odebrania Piasecznemu prowadzonych przez niego postępowań. Sam Bondaryk tłumaczył, że elementem umowy o rozwiązaniu stosunku pracy z PTC było, że firma sprzeda mu służbowe auto, a "podana cena była zachęcająca, chociaż bez przesady". Dodał, że jeśli były jakieś nieprawidłowości w wycenie pojazdu, nic o tym nie wiedział i nie miał wpływu na jej wysokość. Zapewnił, że kupując samochód, działał w dobrej wierze i nie złamał prawa.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24