Ograniczone przepustki, odwołane szkolne wycieczki, zamknięte okna, opuszczone szlabany i kolejne zakazy dla dziennikarzy. Marszałek Sejmu Marek Kuchciński tłumaczy, że chodzi o bezpieczeństwo. Inaczej jednak atmosferę panującą w polskim Sejmie oceniają dziennikarze, którzy od lat relacjonują wydarzenia z parlamentu. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Od 25 kwietnia obowiązuje zakaz wydawania jednorazowych przepustek na teren parlamentu. Według Centrum Informacyjnego Sejmu taką decyzję podjęto "z przyczyn organizacyjnych i bezpieczeństwa". Wejść mogą tylko posiadacze stałych i okresowych kart wstępu. Ograniczenia wprowadził marszałek Marek Kuchciński ze względu - jak tłumaczono - na protest osób niepełnosprawnych oraz ich rodzin, który trwa w Sejmie od 18 kwietnia.
Blokady i zakazy
Wśród osób niewpuszczonych do Sejmu znalazły się - chcące spotkać się z protestującymi - Janina Ochojska, prezes Polskiej Akcji Humanitarnej oraz uczestniczka Powstania Warszawskiego Wanda Traczyk-Stawska. Protestujący Adrian Glinka i Jakub Hartwich, żeby porozmawiać z Ochojską, spotkali się z nią przy sejmowym szlabanie, za co zostali ukarani - marszałek Kuchciński nałożył na nich zakaz opuszczania gmachu.
To jednak nie koniec ograniczeń i blokad w Sejmie. Metamorfozę przeszło również wejście do gabinetu marszałka Kuchcińskiego - prowadzący do niego sejmowy korytarz został w czwartek zasłonięty kotarą. Przed nią stanął dodatkowo baner. Ponadto odwołano także tegoroczną sesję Sejmu Dzieci i Młodzieży - po raz pierwszy w historii. Nie odbyła się też coroczna Noc Muzeów w Sejmie.
"Zapewniamy wszystko, co jest możliwe dla tych osób"
Marszałek położył także duży nacisk na zwiększenie sił i środków zapobiegawczych. Jednym z przykładów był szczególnie niebezpieczny czwartkowy incydent z udziałem straży marszałkowskiej.
Matki protestujących niepełnosprawnych chciały wywiesić za oknem Sejmu baner w języku angielskim. Mieli go zobaczyć przedstawiciele państw, którzy w piątek zbiorą się na zgromadzeniu parlamentarnym NATO. Strajkującym przeszkodziła jednak straż marszałkowska, która brutalnie szarpała kobiety i odciągała je od okna. Były emocje, łzy i krzyki, jednak nikt z rządzących po zaistniałej sytuacji nie udał się na rozmowę do protestujących.
Jak wcześniej mówił sam Marek Kuchciński, uważa się za "tolerancyjnego i liberalnego" marszałka Sejmu.
- Do mnie mają pretensje za to, że jestem tolerancyjnym marszałkiem Sejmu, za to, że jestem najbardziej liberalnym marszałkiem Sejmu - podkreślał. - W Polsce jest demokracja nawet bardzo daleko posunięta, że niektórzy politycy i za nimi stojące różne grupy, próbują demokrację zamienić w samowolę. I na to zgody nie będzie - dodał.
Zaznaczył również, że "jest organizacja pracy" w parlamencie.
- Zapewniamy wszystko, co jest możliwe dla tych osób [protestujących niepełnosprawnych - przyp. red.], ale nie możemy zgodzić się, żeby ten protest się rozwijał i żeby zablokować prace parlamentu - mówił. Jego zdaniem, protestujący i ich opiekunowie to osoby "wykorzystywane i inspirowane przez polityków opozycji".
W taki sposób marszałek Kuchciński próbował uzasadniać wprowadzenie niespotykanych ograniczeń oraz sił i środków do sejmu. Wszystko zaczęło się jednak wiele miesięcy wcześniej.
"Straż zawsze mogła przymusu używać"
Ustawę, która zwiększa liczbę strażników marszałkowskich niemal dwukrotnie - ze 150 do około 270, przyjęto już w styczniu bieżącego roku. Właśnie weszła w życie. Powoduje ona między innymi to, że strażnicy będą mieli większe uprawnienia. Dotąd byli jedynie pracownikami Kancelarii Sejmu, a teraz są już funkcjonariuszami i mają status taki sam, jak na przykład policja. Choć zdaniem marszałka niewiele to zmienia.
- Strażnicy, straż marszałkowska zawsze mogła przymusu używać. Przypomnijmy sobie czasy partii Samoobrony. Kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu posłów Samoobrony było fizycznie wynoszonych z posiedzeń Sejmu, bo zakłócali porządek - argumentował Kuchciński. Tak też tłumaczył między innymi zapisy, dające strażnikom prawo noszenia broni i stosowania tak zwanego przymusu bezpośredniego.
Zastosowanie tych zapisów próbowali również tłumaczyć inni członkowie Prawa i Sprawiedliwości.
- Są określone ramy, jest sytuacja, jaka jest, jest również epidemiologiczna sytuacja. Bo są osoby, które długo przebywają w jednym miejscu, więc jest zagrożenie epidemiologiczne. Więc też nie może być sytuacji takiej, że wszyscy przychodzą i się spotykają - mówił z kolei Stanisław Karczewski, marszałek Senatu.
"Sejm w ogóle traci swojego ducha"
Słowa o ograniczeniu dostępu do Sejmu, panującej tu atmosferze "zamkniętej twierdzy" potwierdzają dziennikarze, którzy od lat relacjonują codzienne wydarzenia z parlamentu.
- Z dnia na dzień Sejm w ogóle traci swojego ducha. To jest już budynek pod specjalnym nadzorem, kontrolowany, można powiedzieć: dla wybranych. I przykro po prostu na to patrzeć - mówiła reporterowi "Czarno na białym" TVN24 Justyna Dobrosz-Oracz, dziennikarka gazeta.pl.
Podobne zdanie na ten temat miał również Tomasz Skory z RMF FM. - Z posiedzenia na posiedzenie są kolejne ograniczenia. Pamiętam blisko 30 ostatnich lat parlamentaryzmu. Mogę powiedzieć, że jeśli był jakiś gorszy pod tym względem marszałek Sejmu, to ja go nie pamiętam - przyznał dziennikarz.
Zdaniem Agaty Adamek z TVN24 atmosferę panującą w Sejmie chyba najlepiej ujął były prezydent Lech Wałęsa. W poniedziałek 21 maja odwiedził on protestujących niepełnosprawnych.
- Przyszedł tutaj do Sejmu i powiedział, że tutaj jest cisza jak na cmentarzu. Coś w tym jest, bo w tej kadencji rzeczywiście ten Sejm jest dużo cichszy niż poprzednio. A w ostatnie dni to jest typowa metoda "salami" stosowna przez marszałka Sejmu. Bo to przecież nie komendant straży marszałkowskiej o tym wszystkim decyduje, tylko polecenia idą z góry - oceniła reporterka TVN24.
Lech Wałęsa mógł wejść do parlamentu dlatego, że byli prezydenci nie potrzebują - zgodnie z prawem - przepustki do Sejmu.
"Nie ma dyskusji"
Dziennikarze wskazują także na obostrzenia, które zaczęły obowiązywać media na terenie Sejmu. Agata Adamek pokazywała reporterowi "Czarno na białym" miejsce, w którym przedtem można było "zaczepić prezesa Prawa i Sprawiedliwości, Jarosława Kaczyńskiego". Dzisiaj, jest ono niedostępne. Wiąże się to z tym, że - poza zamknięciem dużej części Sejmu - marszałek wydał zarządzenie, które pozwala strażnikom dowolnie ograniczać dostęp do nielicznych otwartych części sejmu.
- Przychodzą strażnicy, ustawiają się przy schodach, stawiają barierki, mobilne barierki i koniec. I odsyłają do innych schodów. Nie ma dyskusji - relacjonowała Adamek.
- Podchodzimy do miejsca, w którym normalnie mogliśmy rejestrować czy nagrywać polityków i nagle okazuje się, że to miejsce jest niedostępne - dodawała Dobrosz-Oracz.
Zdaniem Tomasza Skorego "te ograniczenia postępują".
- Są coraz bardziej dotkliwe, coraz bardziej przykre i w gruncie rzeczy można mieć wątpliwości, czy jeszcze warto do Sejmu chodzić, skoro nie ma dostępu do rządzących - stwierdził.
- Jest magiczne zarządzenie marszałka Sejmu. Zarządzenie numer jeden paragraf szósty, który mówi o tym, że w szczególnych przypadkach marszałek może decydować o zamykaniu różnych stref w parlamencie. I na to magiczne zarządzenie powołują się strażnicy marszałkowscy - podsumowała Adamek.
"Oni nie czują się już bezpiecznie nawet w Sejmie"
Sytuacje te opisują dziennikarze, którzy byli obecni w Sejmie od wielu lat. W Sejmie, po którym przed wyborami poruszali się swobodnie, a dziś wstęp mają tylko na niektóre korytarze. Zamknięte przed nimi są między innymi kuluary. To tam dotąd bardzo często rozmawiano z politykami i ich nagrywano. Nagrywać nie można także w korytarzu z gabinetami marszałka i wicemarszałków. Ograniczony dostęp jest także do korytarza, w którym znajduje się biuro prasowe Prawa i Sprawiedliwości. Zlikwidowano salę prasową, w której odbywały się konferencje. Otoczony jest też cały Sejm. Teren, na który do niedawna wstęp miał każdy, teraz jest zamknięty.
- Czasy się zmieniły, a przynajmniej zmieniły się one w jaźni rządzących Sejmem, pani szefowej Kancelarii Sejmu, pana marszałka. Oni nie czują się już bezpiecznie nawet w Sejmie, co jest przykre dla wszystkich, którzy tam kiedyś bywali i pamiętają inne czasy - podkreślił Skory.
Jednak zdaniem Kuchcińskiego obecna sytuacja podyktowana jest czymś zupełnie innym.
- Jest okupacja części Sejmu i z tego trzeba wyciągnąć wnioski, bezpieczeństwo musi być zapewnione - argumentował marszałek.
"Takie ograniczenia nasuwają pytanie: po co?"
- W momencie kiedy jest cisza i nic się nie dzieje, to takie ograniczenia nasuwają pytanie: po co? - komentowała Justyna Dobrosz-Oracz. - Można rozmawiać, ale trzeba to robić w sposób cywilizowany i partnerski, a nie obcinać dostęp, stawiając bariery, parawany, słupki i strażników na każdym rogu - podkreślała z kolei Agata Adamek.
Ograniczenia dotykają jednak nie tylko dziennikarzy. Utrudniona jest ostatnio praca posłów. W maju Sejm zebrał się tylko raz. Symbolem tego, w jakich warunkach pracują posłowie, może być niedawne posiedzenie Komisji Zdrowia - musiało zostać przerwane. Nie można było prowadzić dyskusji, bo do Sejmu nie wpuszczono ekspertów. Opozycja szacuje też, że do Sejmu nie mogło wejść około dwustu wycieczek szkolnych. Posłowie Platformy Obywatelskiej twierdzą, że wpuszczane były tylko te zaproszone i oprowadzane przez posłów Prawa i Sprawiedliwości.
Bezpieczeństwo samego marszałka zapewniają funkcjonariusze w liczbie dotąd u marszałków niespotykanej. Zaś bezpieczeństwa dookoła budynku parlamentu pilnują liczni policjanci. Policja odmówiła podania liczby funkcjonariuszy przysyłanych tu każdego dnia.
Autor: JZ//now / Źródło: tvn24