Warszawska prokuratura wszczęła śledztwo, w ramach którego ma wyjaśnić, czy polska firma dopuściła się oszustwa przy dostawie dronów dla ukraińskiej armii. Na Ukrainę nie dotarło dwieście zamówionych maszyn, firma nie rozliczyła się z 530 tysięcy euro zaliczki. Sprawę bada również m.in. Służba Kontrwywiadu Wojskowego.
- Prokurator zdecydował o wszczęciu śledztwa. Chodzi o podejrzenie popełnienia przestępstwa opisanego w artykule 286 Kodeksu karnego paragraf 1 - mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Katarzyna Skrzeczkowska.
Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8
Dodatkowo prokurator, wszczynając śledztwo przyjął, że ewentualne oszustwo może dotyczyć "mienia znacznej wartości", co podnosi odpowiedzialność karną nawet do dziesięciu lat więzienia w przypadku prawomocnego skazania.
Latające oczy dla żołnierzy
Dronów dla ukraińskiej armii poszukiwał ukraiński przedsiębiorca Taras Troiak. Fundusze na ich zakup - 1,5 miliona euro - pochodziły ze zbiórki, którą zorganizowała ukraińska fundacja charytatywna. Formalnie zaś odbiorcą sprzętu miała być firma Quadro.ua.
- Kluczowy był dla nas czas dostawy, dopiero na drugim miejscu cena. Chcieliśmy wysłać żołnierzom walczącym na pierwszej linii frontu "latające oczy" jak najszybciej to możliwe - mówił w rozmowie z dziennikarzem tvn24.pl Troiak.
Dron dla US Army
Troiak wiedział, jaki konkretnie model go interesuje. Chodziło mu o sprzęt francuskiego producenta Parrot Anafi USA, który powstawał w kooperacji z amerykańską armią. Dlatego jest on kwalifikowany jako sprzęt podwójnego użycia, co oznacza, że na eksport poza Unię Europejską wymaga zgody departamentu obrotu towarami wrażliwymi w Ministerstwie Rozwoju i Technologii.
Ukraiński przedsiębiorca najpierw skontaktował się bezpośrednio z producentem a ten odesłał go do polskiego dystrybutora. Tutaj zaś wskazano mu Dariusza M. ze znanej na rynku firmy zbrojeniowej.
M. to emerytowany oficer elitarnej jednostki GROM. Wojskową karierę związał z logistyką, skończył ją w randze majora przed dekadą. - Gdy tylko dowiedziałem się, co Dariusz M. zrobił, zwolniłem go dyscyplinarnie z pracy. W tej sprawie moja firma jest również ofiarą, dlatego proszę, by w mediach nie padała jej nazwa - mówił prezes i właściciel spółki.
Dwie oferty
Co zrobił M.? Ukraińskiemu klientowi przedstawił dwie oferty. Sześć dronów miała dostarczyć firma, w której pracował, a kolejnych dwieście inna: Level11. Pierwsza z nich szybko załatwiła ministerialne zgody na eksport sześciu maszyn, zrealizowała zamówienie. Druga zaś przyjęła przedpłatę 1,5 miliona euro, ale nie wysłała sprzętu na Ukrainę. Nie wystąpiła nawet - co sprawdziliśmy - do ministerstwa o zgodę na reeksport dronów. Odbiorcy zwróciła jedynie około 900 tysięcy euro, do dziś zalegając z kwotą 530 tysięcy.
Winny ukraiński odbiorca
Dotarliśmy do Pawła Krzykowskiego, który jest właścicielem Level11. To również były żołnierz. Pytaliśmy, dlaczego nie zwrócił całej sumy, choć nie dostarczył towaru. Ostatecznie nie zgodził się na autoryzację swoich wypowiedzi, przesłał nam maila. Winą za fiasko transakcji obarczył stronę ukraińską.
"Podkreślam, że wykonanie dostawy zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa było możliwe pod warunkiem dostarczenia przez firmę ukraińską kompletu dokumentów wskazanych w ofercie oraz na zasadach przedstawionych w ofercie. Ze strony Level11 nie było żadnych zaniechań w realizacji oferty" - napisał.
Służby prześwietlają
Z nieoficjalnych informacji wynika, że transakcję analizuje także Służba Kontrwywiadu Wojskowego. - Dotarły do nas informacje, że w sprawie pojawił się wątek powoływania na wpływy w służbach specjalnych. Weryfikujemy na ile jest on prawdziwy - usłyszeliśmy od jednego z oficerów SKW.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl