Twierdzenia, że wojsko szukało rozbitego kilkanaście kilometrów od bazy myśliwca przez trzy godziny, wywołują duże emocje. W środku Polski? Podczas pokoju? - padają pytania. Wiele wskazuje jednak na to, że pilot został odnaleziony już po nieco ponad godzinie, a MON zwlekało po prostu z podawaniem informacji.
Wypadek myśliwca pod Mińskiem Mazowieckim w poniedziałek wywołał lawinę komentarzy, zwłaszcza w kontekście sprawności prowadzenia poszukiwań pilota. Bądź co bądź, maszyna zniknęła z radarów, podchodząc do lądowania. Wiadomo było, gdzie mniej więcej się znajduje.
Po zniknięciu maszyny natychmiast wszczęto poszukiwania. MON poinformowało o nich dopiero ponad trzy godziny później, podając od razu informację o znalezieniu żywego pilota. Efektem jest wrażenie powielane w wielu komentarzach, że szukano go trzy godziny. Wszystko wskazuje jednak na to, że prawda jest inna.
Poniżej harmonogram wydarzeń oparty o między innymi oficjalne oświadczenie dowódcy bazy w Mińsku Mazowieckim i rozmowę tvn24.pl z rzeczniczką Lasów Państwowych.
Informacja z opóźnieniem
W rozmowie z tvn24.pl rzecznik Lasów Państwowych Anna Malinowska stwierdziła, że zamieszczona przez nią o 20.14 informacja była "mocno opóźniona". Po prostu chwilę wcześniej usłyszała taką wiadomość przez telefon i podała ją dalej.
- Jest jak najbardziej możliwe, że wojsko mówi prawdę, kiedy informuje, że pilota znaleziono po 80-90 minutach. Po prostu ja dostałam tę informację z opóźnieniem - powiedziała tvn24.pl.
- Rozbity samolot znalazł w lesie mieszany patrol strażaków i leśników. Ci pierwsi ruszyli dalej i odnaleźli pilota. Natomiast leśnicy cofnęli się i zaczęli naprowadzać na miejsce wojsko - opisała sytuację Malinowska. Maszyna spadła w lesie prywatnym, gęsto zarośniętym i z niewielką ilością dróg. Mówił o tym między innymi reporter Faktów TVN Wojciech Bojanowski, który jeszcze w nocy dotarł na miejsce wypadku. Przedostanie się do samolotu nie było proste.
O znalezieniu pilota około 80-90 minut po rozpoczęciu poszukiwań powiedział mediom około godziny 21 na konferencji prasowej pułkownik Piotr Iwaszko, dowódca 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego. Półtorej godziny po wypadku, czyli mniej więcej o godzinie 18.40, miał już z nim rozmawiać przez telefon.
Rozwiązanie bezpieczne
Kiedy dowódca bazy miał już wiedzieć, że pilot wyszedł z rozbitej maszyny w dobrym stanie, media dopiero starały się potwierdzić sam fakt poszukiwania zaginionego myśliwca MiG-29. Informacje na ten temat początkowo były nieoficjalne i zaczęły pojawiać się około godziny 18.
Standardowym postępowaniem w takim wypadku jest staranie się o oficjalne potwierdzenie w służbach. Próby uzyskania go od wojska nie przynosiły jednak rezultatu.
W końcu fakt poszukiwań potwierdziły lokalne służby - policja i straż pożarna. Wówczas, około godziny 18.40, w mediach zaczęły się pojawiać coraz liczniejsze wiadomości o zaginięciu MiG-29. Kiedy dziennikarze wciąż informowali o poszukiwaniu samolotu, pilot był już transportowany z lasu i do szpitala w Warszawie. MON nadal milczało.
Dopiero o 20.14, półtorej godziny po rozmowie dowódcy bazy z pilotem, informację o jego odnalezieniu podała rzeczniczka Lasów Państwowych.
Pilot z samolotu MIG 29 został znaleziony przez Strażników Leśnych z #NadleśnictwoSiedlce i strażaków.
— Anna Malinowska (@AnnaMalinowskLP) 18 grudnia 2017
Dziesięć minut później pierwszy oficjalny komunikat wydało MON, za jednym zamachem informując zarówno o poszukiwaniach, jak i znalezieniu żywego pilota. Potem informacje z wojska zaczęły płynąć szerokim strumieniem.
Dziś w godzinach wieczornych doszło do zdarzenia lotniczego z udziałem samolotu MiG-29 podczas podejścia do lądowania na lotnisku w Mińsku Mazowieckim. Życiu i zdrowia pilota nie zagraża niebezpieczeństwo.
— Ministerstwo Obrony (@MON_GOV_PL) 18 grudnia 2017
- Myślę, że po prostu w MON się asekurowano - mówi tvn24.pl Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa". - Bano się cokolwiek powiedzieć, zanim nie będzie stuprocentowej pewności, bo inaczej byłoby duże ryzyko poważnej wpadki i trudnych pytań - dodaje.
Czy szukanie pilota myśliwca rozbitego w znanym obszarze, kilkanaście kilometrów od lotniska, w czasie pokoju i w środku Polski, powinno zajmować nieco ponad godzinę? MON twierdzi, że tak, bo było ciemno, pogoda uniemożliwiła użycie śmigłowca, a las był gęsty. Kilkaset osób musiało przeczesywać kilka hektarów na piechotę.
- Nie wiem, jakie są procedury. Mnie tylko zastanawia, dlaczego pilot nie użył środków łączności, które musiał mieć w samolocie - mówi Cielma.
Zagadkowe jest też, dlaczego pilot nie użył katapulty. Potwierdził to w środę rano wiceminister MON Bartosz Kownacki.
Autor: Maciej Kucharczyk//kg / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia GFDL 1.2/airliners.net | Chris Lofting