Ani policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych, ani ministerialne Biuro Nadzoru Wewnętrznego nie badały sprawy "granatnika", jakby nigdy się nie dowiedziały o tym głośnym wydarzeniu - to pierwsze ustalenia kontroli MSWiA, która prześwietla sprawę wybuchu w gabinecie byłego już komendanta głównego policji Jarosława Szymczyka.
Według informacji tvn24.pl kontrola eksplozji jest jedną z tych, które nowy minister spraw wewnętrznych Marcin Kierwiński polecił traktować swojemu Departamentowi Kontroli priorytetowo. Jak wcześniej informowaliśmy, w ten sposób ruszyło już także badanie tego, ilu funkcjonariuszy policji każdego dnia zajmowało się ochroną domu Jarosława Kaczyńskiego oraz tak zwanych miesięcznic.
Również zaczyna się kontrola dotycząca tego, w jaki sposób zbudowano zapory na wschodniej granicy Polski, wydając około 1,6 miliarda złotych.
"Szokujący" brak działań
Z naszych informacji wynika, że pierwszym odkryciem kontrolerów w sprawie wybuchu w gabinecie Szymczyka jest brak jakichkolwiek działań policyjnego Biura Spraw Wewnętrznych oraz ministerialnego Biura Nadzoru Wewnętrznego. - Jakby nigdy o tym najgłośniejszym wydarzeniu w historii polskiej policji się nie dowiedziały. To szokujące - mówi tvn24.pl jeden z urzędników w resorcie spraw wewnętrznych.
Dlaczego nasz rozmówca ocenia to, używając słowa "szokujące"? Dlatego, że nad obydwoma formacjami ma nadzór minister spraw wewnętrznych. Ta druga to nowa służba, którą powołano do życia w trakcie rządów PiS, aby dostarczała ministrowi informacji z podległych mu służb w pełni niezależny sposób od szefów tych formacji.
- Tymczasem tu żadnych działań, żadnej próby wyjaśnienia sprawy. A bywa, że obydwie formacje zajmują się policjantem, gdy na strzelnicy odda strzał, który rykoszetując, zniszczy sufit czy ścianę - mówią nasi rozmówcy, prosząc o zachowanie anonimowości.
Embargo MSWiA
Przypomnijmy, że do eksplozji w gabinecie komendanta Jarosława Szymczyka doszło 14 grudnia 2022 roku. Dzień wcześniej komendant wrócił ze służbowej podróży do Ukrainy, w której towarzyszył mu rzecznik Mariusz Ciarka. Szef polskiej policji wizytował wtedy kontyngent saperów, którzy rozminowywali Ukrainę. Jako upominek od gospodarzy otrzymał dwa granatniki które – jak zapewniali - miały być bezpieczne, bo już zużyte.
Na tylnym siedzeniu komendanckiej limuzyny zostały przewiezione przez granicę. Następnie kierowca zaniósł je do sekretariatu szefa, gdzie je pozostawił. Gdy następnego dnia rano komendant pojawił się w pracy, wniósł je do swojego gabinetu. W chwilę potem doszło do wystrzału. Komendant został lekko rany, odwieziono go do szpitala MSWiA. Przez kolejne dni komenda milczała o tym, co się wydarzyło, pytania dziennikarzy kwitując, że "doszło do błędu podczas prac budowlanych".
Według naszych informacji embargo narzucił resort spraw wewnętrznych. Tak ścisłe, że o niczym nie dowiedzieli się np. zastępcy komendantów wojewódzkich policji, którzy mieli wtedy swój zjazd w stolicy. Podobnie jak dyrektorzy KGP, którzy również usłyszeli wersję o "wypadku podczas prac remontowych". W sprawie toczyło się również prokuratorskie śledztwo, w którym Jarosław Szymczyk otrzymał status poszkodowanego. W Ukrainie zawieszony zaś został zastępca szefa państwowej służby do spraw sytuacji nadzwyczajnych, który przekazał granatnik.
Źródło: tvn24.pl