Natychmiast udzieliłem pomocy osobie poszkodowanej i udzieliłem tej pomocy skutecznie - mówił w "Faktach po Faktach" w TVN24 Włodzimierz Cimoszewicz. Były premier odniósł się do pojawiających się w mediach zarzutów, że jakoby miał uciec z miejsca wypadku. W sobotę Cimoszewicz potrącił na przejściu dla pieszych w Hajnówce 70-letnią rowerzystkę.
W minioną sobotę Cimoszewicz potrącił rowerzystkę na oznakowanym przejściu dla pieszych w Hajnówce. Jeszcze w dniu wypadku śledztwo wszczęła Prokuratura Okręgowa w Białymstoku. Prowadzone jest w sprawie, czyli nikomu nie postawiono dotąd zarzutów, a poszkodowana 70-letnia kobieta i były premier zostali przesłuchani w charakterze świadków.
Według "Super Expressu" 68-letni polityk miał uciec z miejsca wypadku i taki zarzut zdaniem gazety może postawić mu białostocka prokuratura.
"Zarzut jest absurdalny"
Były premier Włodzimierz Cimoszewicz, który jest warszawską jedynką Koalicji Europejskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego, odniósł się w piątkowych "Faktach po Faktach" w TVN24 do tego zarzutu i opowiadał o przebiegu wypadku.
- Zarzut jest absurdalny - przekonywał. - Ja natychmiast udzieliłem pomocy osobie poszkodowanej i udzieliłem tej pomocy skutecznie - mówił. Dodał, że rowerzystka "półtorej godziny później była w domu".
- Namawiałem ją do tego, żeby się poddała badaniom lekarskim, ponieważ te obrażenia, która ja w tym momencie widziałem, to był rozbity nos i otarte czoło - mówił były premier.
- Uważałem, że oczywiście trzeba zbadać, czy nie nastąpiły jakieś poważniejsze uszkodzenia jej głowy - zaznaczył. Dodał jednocześnie, że "ta pani sobie wyraźnie tego nie życzyła. Był nawet taki moment, kiedy chciała wsiadać na rower i jechać do domu". - Ja do tego nie dopuściłem - podkreślił Cimoszewicz.
"Kiedy już miałem z tego miejsca ruszać, pojawił się drugi samochód"
Jak wyjaśniał były premier, kiedy poszkodowana kobieta zdecydowała, że chce jechać do domu, wsiadła do jego samochodu. - Powiedziałem, że nie pozwolę, żeby ona jechała na rowerze, zawiozłem ją do domu - opowiadał. - Natomiast w momencie, kiedy już miałem z tego miejsca ruszać, pojawił się drugi samochód, w którym jechał mój znajomy i który zabrał rower tej pani - relacjonował.
- Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wysiadł mój znajomy ze swoją pasażerką - też mi znaną osobą z Hajnówki - i ja im powiedziałem, że pani powinna pojechać do szpitala natychmiast na badania, ale nie chce - dodał.
Tłumaczył, że jego znajoma powiedziała wówczas, że porozmawia z poszkodowaną kobietą. - Poszła z nią do domu i po dwóch, trzech minutach wyszły - mówił. Jak przekazał, wówczas znajoma poinformowała go, że kobieta zgadza się na zawiezienie jej do szpitala.
Cimoszewicz dodał, że był "bardzo zestresowany" i "bardzo przygnębiony tym, co się wydarzyło".
- Mój znajomy widząc to, powiedział: my w takim razie zawieziemy panią do szpitala - relacjonował. - Z ulgą powiedziałem: dobrze, dziękuję, tylko bądźmy w kontakcie, informujcie mnie o tym, co lekarze stwierdzą, jaki jest jej stan zdrowia - podkreślił.
- I tak to wyglądało - podsumował gość "Faktów po Faktach" w TVN24.
"Jest mi naprawdę przykro, że do tego doszło"
Cimoszewicz dodał, że kiedy później dowiedział się, że kobieta jest już w domu, pojechał do niej. - Żeby się zorientować jak się czuje, żeby wyrazić jej współczucie i po raz kolejny ubolewanie - wyjaśniał.
Jak powiedział były premier, na miejscu zastał "całą jej rodzinę". - Jak na te okoliczności odbywaliśmy niezwykle przyjazną, otwartą rozmowę z tymi ludźmi. Nikt nie zgłaszał żadnych pretensji - zaznaczył gość "Faktów po Faktach".
- W najmniejszy stopniu nie chcę bagatelizować tego, co się zdarzyło. Jest mi naprawdę przykro, że do tego doszło, ale tego typu zdarzeń - identycznych niemalże - jest kilkaset dziennie w naszym kraju - wskazywał. Zdaniem byłego premiera "to nie był żaden jakiś bardzo poważny wypadek".
"Czułem się zwolniony w tym momencie z obowiązku powiadamiania policji"
Gość "Faktów po Faktach" wyjaśniał też, dlaczego nie zawiadomił policji o sprawie. Jak mówił, "przede wszystkim z powodu emocji". - Mnie się przydarzyła tego typu sytuacja po raz pierwszy - powiedział.
Zaznaczył jednak, że "sytuacja byłaby dosyć absurdalna", gdyby wstrzymywał się z udzielaniem pomocy. Jak tłumaczył były premier, potem okazało się, że poszkodowana ma złamaną koś prawego podudzia.
- Poinformowano mnie natychmiast o tym, że w takiej sytuacji lekarz z automatu zawiadamia lokalną policję, więc czułem się zwolniony w tym momencie z obowiązku powiadamiania policji - wyjaśniał.
- Zresztą po kwadransie policja pojawiła się u mnie i od tego momentu przez kilka kolejnych godzin poddawałem się wszystkim czynnościom, które policja sobie życzyła - dodał Cimoszewicz.
Oświadczenie byłego premiera
6 maja w rozmowie z tvn24.pl rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku nadkomisarz Tomasz Krupa potwierdził, że samochód byłego premiera nie miał ważnych badań technicznych.
- Auto jest zabezpieczone na naszym parkingu, badań technicznych nie miało ważnych już od października [2018 roku - przyp. red.] - powiedział. Policjanci zatrzymali dowód rejestracyjny auta Włodzimierza Cimoszewicza.
CZYTAJ WIĘCEJ: Samochód Cimoszewicza nie miał ważnych badań technicznych >
Były premier wydał po wypadku oświadczenie, które przekazał mediom jego syn, poseł PO, Tomasz Cimoszewicz. Napisał między innymi, że jechał z prędkością około 30 km/h, że udzielił poszkodowanej pomocy i jak dodawał, "po przekonaniu o konieczności poddania się badaniu lekarskiemu została ona odwieziona do szpitala".
"W dniu dzisiejszym 4 maja w godzinach porannych doszło w Hajnówce do przykrego zdarzenia z moim udziałem. Kierując samochodem, potrąciłem przejeżdżającą przez przejście dla pieszych rowerzystkę. Na szczęście, dzięki mojej niewielkiej prędkości 30 kilometrów na godzinę, poszkodowana Pani odniosła niegroźne obrażenia. Udzieliłem jej natychmiastowej pomocy i po przekonaniu o konieczności poddania się badaniu lekarskiemu została ona odwieziona do szpitala. W tej chwili znajduje się w domu. Wyrażam ubolewanie z powodu tego zdarzenia i szczególne współczucie poszkodowanej. Jest mi bardzo przykro z powodu tego niefortunnego wydarzenia w dniu jej urodzin. Pewnym usprawiedliwieniem był fakt jazdy pod słońce. Nie wykluczam również, że bolesna dla mnie informacja sprzed dwóch dni o wykryciu u mnie choroby nowotworowej mogła mieć wpływ na moje samopoczucie" - brzmi oświadczenie Włodzimierza Cimoszewicza.
Cimoszewicz o nowotworze prostaty
W przekazanym oświadczeniu były premier ujawnił, że zmaga się z nowotworem. W "Faktach po Faktach" w TVN24 opowiadał o swojej chorobie
- Dwie bardzo przykre rzeczy przytrafiły mi się na przestrzeni dwóch dni, trzech dni - powiedział. Dodał, że diagnozę poznał w ubiegłym tygodniu. - Ci, którzy przeżyli coś podobnego, rozumieją, że człowiek entuzjazmem nie tryska w takim momencie - wskazywał Cimoszewicz.
Podkreślił, że podchodzi do choroby "racjonalnie" i zdaje sobie sprawę z tego, "że nie wolno się poddawać". - Fizycznie czuję bez zmian, bardzo dobrze - dodał były premier. Jak mówił, "to jest nowotwór prostaty: - To jest rodzaj nowotworu, który dzisiaj osiąga mniej więcej 90-procentową uleczalność".
- Głęboko wierzę, że mi się uda, jeśli się nie załamię sam. W tym przypadku pozytywne myślenie ma kolosalne znaczenie - dodał Cimoszewicz. - W przyszłym tygodniu zostaną zrobione finalne badania i ustalimy wtedy rodzaj terapii - poinformował były premier. I dodał: - Jestem przekonany, że jeżeli zostanę wybrany do europarlamentu, to nie będzie mi przeszkadzało. Natomiast uważałem, że muszę to zakomunikować ludziom.
Autor: akr//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24