"Kurniki" pod Gdańskiem zagłosowały na opozycję. "Kościelne" Sierakowice - na PiS. Wyborcza Polska w pigułce - jeden powiat i dwa skrajnie różne wyniki głosowania. Im głębiej w kaszubski interior, tym wydaje się, że poparcie dla Tuska spada, a rośnie Kaczyńskiemu. Choć mogą to być tylko pozory.
W sąsiedztwie Trójmiasta, jak w laboratorium, widać dokonujące się zmiany na polskiej wsi, która już od dawna nie jest taką, jaką ją sobie wyobrażamy.
Banino. "Kurniki"
Bogumiła Cirocka jest filolożką, redaguje książki i pisuje teksty dziennikarskie, jej działalność zawodowa koncentruje się wokół spraw kaszubskich, a w szczególności literatury tworzonej w tym języku. Wychowała się w Przodkowie, w rodzinie zakorzenionej tu od wielu pokoleń. W jej domu rodzinnym na co dzień mówiło się po kaszubsku.
Od piętnastu lat mieszka w Baninie w gminie Żukowo. To wieś, do której można przywozić wycieczki chcących na własne oczy zobaczyć, jak wygląda proces "rozlewania" się miast, postępującej suburbanizacji, degradacji krajobrazu na przedmieściach.
Bogumiła wspomina, że trzydzieści lat temu, gdy kupiła tu działkę, Banino było małą wsią kaszubską. Gospodarstwa znajdowały się w odległości kilkuset metrów od siebie, między nimi rozciągały się pola uprawne. Na podwórkach kury, gęsi, czasem koza, w oborach krowy, w chlewach świnie. W całej wsi mieszkało kilkaset osób. Dzisiaj mieszka tu prawie dziesięć tysięcy ludzi. Banino plasuje się na dziewiątym miejscu w rankingu największych wsi w Polsce.
Kaszubka opowiada, jak owa transformacja przebiegała, a działo się to na jej oczach. Pierwsze jaskółki zmian pojawiły się jeszcze w latach osiemdziesiątych. Pod lasem powstawały "miejskie" domy, "wille" z ogrodami. Dzisiaj są to niewyróżniające się niczym szczególnym jednorodzinne domy, jakich wiele na przedmieściach.
- Potem przyszedł pierwszy deweloper, po nim następni. Miejscowi Kaszubi zaczęli dzielić ojcowiznę na działki i sprzedawać, jedna po drugiej - mówi Bogumiła. Stwierdza, że w sumie to nie ma się co im dziwić. Rolnictwo przestawało być opłacalne, coraz mniej ludzi mogło się z niego utrzymać. A z czegoś żyć trzeba było.
Tak czy inaczej, powstał pierwszy "kurnik". Tym mianem niektórzy określają długie, liczące niekiedy nawet sto metrów i więcej, ciągi szeregowców z mikroskopijnymi ogródkami. Rzeczywiście, przypominają zabudowania charakterystyczne dla przemysłowej produkcji drobiu i jajek.
Kiedy rozmawiamy przy jednym z takich właśnie kurników, ulicą Rolniczą, od strony przystanku autobusowego, w stronę osiedla zmierza kilkanaście osób. Idą utwardzoną drogą, mijając bruzdy zaoranej ziemi. Gdyby był lipiec, mijaliby łany zbóż. Jest około siedemnastej, więc pewnie wracają z pracy. Zasiądą do stołu albo przed telewizorem. Wieczorem wyjdą z psem na krótki spacer. Może skoczą do siłowni albo do dyskontu po wino na wieczór.
– Niektórzy z nich to chyba nawet nie wiedzą, że mieszkają na wsi. Myślą, że tu jest Gdańsk Banino, że to jest dzielnica Gdańska - komentuje Bogumiła.
Dziwny to krajobraz - socjolodzy ochrzcili go mianem "wsiasto". Ni wieś, ni miasto. Są jednak wyjątki: wyszukujemy w terenie ostatnie gospodarstwa. To mogłaby być gra terenowa dla studentów architektury "znajdź wiejski dom". W całym Baninie z Bogumiłą znaleźliśmy ich dziewięć. W jednym z takich miejsc, za płotem, niemal po sąsiedzku z szeregami bliźniaków, przechadzają się w spokoju kaczki i kury.
W innym takim miejscu na płocie wisi baner: "JAJA WIEJSKIE, KRÓLIKI, MIÓD".
- Jak widać, na wiejskości również i w takim miejscu można zarobić - kwituje ten widok Kaszubka z Banina.
Zmiana radykalna
W Baninie głosowano w trzech komisjach wyborczych. Na PiS oddano 1144 głosy, na opozycję (KO, Nowa Lewica i Trzecia Droga) - 4 888. Czyli ponad cztery razy więcej głosów oddano na opozycję.
Bogumiła Cirocka jest osobą, która otwarcie mówi o tym, że poglądy ma lewicowe. W kościele nie była od wielu lat i znana jest w kaszubskim środowisku ze swojego feminizmu. Nieraz daje mu wyraz w swoich publicznych wystąpieniach i prywatnych rozmowach. Często zakłada koszulkę z napisem "kaszëbskô heksa" z wizerunkiem kobiecej twarzy ze znakiem Strajku Kobiet. To swoista "tutejsza" odpowiedź na wydarzenia z października 2020 roku, do których doszło na ulicach miast w całej Polsce.
- Kaszubskość, podobnie zresztą jak góralskość, równa się byciu katolikiem i tradycjonalistą - powtarzam obiegowe przekonanie.
- Moja mama głosuje zawsze na Platformę Obywatelską, od kiedy ta partia istnieje - ripostuje Bogumiła. - Moja siostra również. Nigdy nie głosowały na PiS. Powiem więcej: żaden z Kaszubów, z którymi rozmawiam, nie przyznał mi się, że głosował na PiS. To oczywiście nie znaczy, że nie głosował. Mówię tylko, że to uchodzi za coś, do czego się nie należy przyznawać. I tak jest już od poprzednich wyborów, od 2019 roku.
- Do zamkniętych społeczności kaszubskich przeprowadzili się ludzie z zewnątrz i wnieśli świeże powietrze. Skłonili do myślenia. Zaczęły się tworzyć pary mieszane - opisuje.
Najlepszym przykładem jest właśnie Banino, gdzie - na Kaszuby, jakby nie patrzeć - do tradycyjnej wsi przybyli nowi mieszkańcy. Ale to nie dotyczy tylko Banina, którego transformacja jest przykładem wyjątkowo spektakularnym. W sąsiednim Przodkowie (dziesięć kilometrów w głąb kaszubskiego interioru) - rodzinnej wsi Bogumiły - w poprzednich wyborach parlamentarnych w 2019 roku zwyciężył PiS (miał o 3,4 procent więcej głosów niż KO, PSL i SLD).
- Jako byłej mieszkance Przodkowa, mieszkałam tam do 27. roku życia, było mi z tego powodu zwyczajnie wstyd. A dzisiaj… - Bogumiła odsyła do wyników ostatniego głosowania w tej gminie.
Teraz opozycja zdobyła w Przodkowie 48,8 procent głosów, zaś PiS - 33,7 procent.
- No właśnie! - rozpromienia się kaszubska feministka. - To jest ogromna, radykalna zmiana, która świadczy nie tylko o tym, że ludzie z miasta się tam sprowadzili, bo nie sprowadziło się ich aż tylu, żeby "zrobić" taką przewagę, ale także świadczy o tym, że wśród autochtonów następuje zmiana. Zmiana sposobu myślenia. Światopoglądu.
Sierakowice. Matecznik
Tak się mówi w Trójmieście i na Kaszubach: że to bastion PiS-u, matecznik prawicy, że Kaszubi stoją na straży tradycyjnych, katolickich wartości.
Z "opozycyjnego", "progresywnego" czy "liberalnego" (dowolne skreślić) Banina jedzie się tu jakieś czterdzieści minut, mijając Kartuzy, a za nimi malownicze jeziora, wzgórza i rozsiane wśród pól i łąk gospodarstwa. Nie ma wątpliwości, że to już kaszubski "interior". Wieś pełną gębą.
Wyniki głosowania w wyborach do Sejmu w gminie Sierakowice w 2019 roku: PiS zdobył 60,55 procent głosów, opozycja (KO, PSL, SLD) - 33,3 procent (reszta głosów oddana została na Konfederację).
Wyniki ostatniego głosowania z 15 października: PiS zdobył 47 procent głosów, opozycja (KO, Trzecia Droga, Nowa Lewica) - 32,93 procent. Przewaga PiS nad opozycją stopniała, ale to nie znaczy, że słupek poparcia dla opozycji wzrósł (poparcie dla niej utrzymało się w granicach 33 procent). Zyskała zaś Konfederacja: w 2019 roku zdobyła 6,15 procent głosów, w ostatnich wyborach - 10,04 procent. Sierakowice zatem zradykalizowały się, skręcając jeszcze mocniej w prawo.
Prawdziwy Kaszuba
- Dlaczego w Sierakowicach głosuje się na PiS?
Jest wtorek, 17 października, rozmawiam przez telefon z jednym z gminnych radnych, lokalnie znanym jako zwolennik Zjednoczonej Prawicy, który startował do wyborów samorządowych z listy komitetu wyborczego o znaczącej nazwie "Dobra Zmiana". Właśnie oderwałem go od pracy w gospodarstwie. Cały tydzień "robi przy kiszonce" i nie ma wiele czasu, by spotkać się i porozmawiać. Mieszka w małej wsi pod Sierakowicami.
- No jak to dlaczego? To chyba jasne. Bo tu Kaszubi mieszkają, ale ci prawdziwi - odpowiada. Mówi po polsku, choć wyraźnie słychać specyficzną kaszubską melodię. Tak mówią tylko ci, których pierwszym językiem, wciąż używanym w domu, jest kaszubski.
- A prawdziwi Kaszubi to jacy? - pytam.
- Ci z dziada pradziada, a nie napływowi, co teraz tylko gadają, że są Kaszubami. Prawdziwi to tacy, którzy trzymają z Kościołem – stwierdza tonem nieznoszącym sprzeciwu.
W końcu zgadza się na rozmowę, następnego dnia. Mam zadzwonić, jak będę w Sierakowicach. Pojadę do niego, zrobi sobie przerwę w pracy, wypijemy kawę, pogadamy.
Stolica płodności
Przyjeżdżam do Sierakowic w środę, jest trzeci dzień po wyborach.
"Prawdziwy Kaszuba" nie odbiera telefonu. Dzwonię kilka razy, co godzinę, bezskutecznie.
Mieszka tu ponad osiem tysięcy mieszkańców, co daje Sierakowicom osiemnaste miejsce w Polsce w rankingu największych wsi.
Sierakowice słyną z płodności, choć w ostatnich latach dzieci rodzi się tu coraz mniej. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż ze współczynnikiem przyrostu naturalnego wynoszącym 7,39 promila powyżej zera (na koniec 2022 roku), wyróżniają się na tle całej Polski (średnia krajowa to minus 3,8 promila).
Od lat trwa dyskusja, jaki jest powód wysokiej liczby urodzeń w Sierakowicach. Czy jest to wynik szczególnie dobrej sytuacji materialnej mieszkańców, poczucia bezpieczeństwa i wyjątkowo komfortowych warunków dla rodzin, czy też wyjątkowej religijności mieszkańców. Z drugiej strony - tu rzeczywiście żyje się zamożnie, Sierakowice to bogata gmina.
Szerakowyce dobre!
Bazarek. Woda leje się z nieba, biało-niebieskie, pasiaste namioty, jak w każdą środę i sobotę, stanęły miedzy Piwną a Wiejską. Niekiedy sierakowicki ryneczek przedstawiany jest jako swoista atrakcja turystyczna, że niby można tu spotkać się z lokalnym folklorem, usłyszeć język kaszubski.
Być może na kilku stoiskach na obrzeżu, gdzie sprzedawane są warzywa i owoce - tak. Dalej już tylko: - Tani modeli, po pińć złotych!
Sprzedawcy mają ciemną karnację i na pierwszy rzut oka widać, że pochodzą z daleka, z jakiegoś bliżej nieokreślonego Południa lub Wschodu.
Troje z nich zauważa, że robię zdjęcia i pytają, czy jestem "gazeta". Dwóch niewysokich mężczyzn i młoda kobieta. Po polsku nie mówią dobrze, prawie wcale, choć pewnie rozumieją na tyle, na ile potrzebne jest im to do handlowania. Prym wiedzie najstarszy, z nieodłącznym papierosem. Od trzydziestu lat, jak mówi, mieszka w Polsce, pod Malborkiem ma dom. Dwa razy w tygodniu przyjeżdża do Sierakowic. Nigdy nie doświadczył od Polaków przykrości z racji tego, że jest migrantem.
- Polska dobre, dobre!
Mówi, że jest z Bułgarii. Zaznacza, że nie z Rumunii.
- Romani nie!
Cały czas mówią coś do sobie, śmieją się.
- Bulgari głodno! Ty w Bulgari, ty głodny! My tu wszyscy Bulgari!
Handlujący tu ludzie są głośni, zrelaksowani, energiczni. Zabiegają o klienta dość hałaśliwie.
Jakże różnią się od nielicznych kaszubskich gospodarzy, którzy z majestatycznym spokojem, schowani pod kapturami, w milczeniu stoją na warcie przy swoich stoiskach z ziemniakami, pomidorami i ogórkami.
- Szerakowyce dobre, Polska dobre! - krzyczą do mnie "Bułgarzy" jeden przez drugiego.
- Ty, "gazeta" - taką mam ksywkę od kilku minut. - Patrz to, to pisz, to foto rób - wskazują na błoto, w którym stoją, a ja zgaduję, że mam napisać artykuł o tym, że włodarze wciąż nie utwardzili gruntu na bazarku, nie położyli tu płyt jakichś czy kostki brukowej. I nie żadne antyimigranckie nastroje, waśnie z Polakami, nie polityka i globalne kryzysy, tylko kałuże… Wygląda na to, że to właśnie jest najbardziej palący problem sierakowickich migrantów.
Przetarte skarpetki
Mieszkańcy wsi mają swój "kłopot" z migrantami, a jest to problem z garderobą.
- Ja zaznaczyłam w referendum, że nie chcę tutaj migrantów - mówi młoda kobieta, z którą rozmawiam w jednym z punktów gastronomicznych. Mieszka w okolicznej miejscowości, do Sierakowic przyjeżdża do pracy. Wtóruje jej i potakuje głową koleżanka z pracy. Obydwie mają około dwadzieścia lat.
- Migrantów tu w Sierakowicach jest sporo, przynajmniej dwa razy w tygodniu - zwracam uwagę.
- Badziewie sprzedają. Kupiłam od nich skarpetki, to po jednym dniu się przetarły - szybko odpowiada.
Niska jakość skarpetek może być irytująca, jednak przez kilka ostatnich tygodni politycy Zjednoczonej Prawicy wspominali o innych zagrożeniach. A kobiety, z którymi rozmawiam, zagłosowały w referendum "przeciw" migrantom, bo jak same mówią - boją się z ich strony przemocy.
- A poza tym, że badziewie sprzedają…? - dopytuję.
- Co poza tym? - nie bardzo wiedzą, o co chcę dopytać.
- No… Czy nie boicie się tych z bazarku?
- Tych? Nie, no co pan…
Zmieniam temat. Punkt gastronomiczny to niezły punkt obserwacyjny.
- W niedzielę ludzie przychodzili i była taka… No wie pan: "ciekawe, kto wygra". Czekali chyba na wieczór, na ogłoszenie wyników. A poza tym to raczej nie rozmawiają tu o polityce - stwierdza jedna z moich rozmówczyń.
- Ale Sierakowice, jak zawsze, głosowały w zdecydowanej większości na Prawo i Sprawiedliwość - wtrącam.
Uśmiechają się, jakby to była wstydliwa tajemnica.
- To chyba jasne dlaczego. Tu ludzie mają tyle dzieci… Sierakowice z tego słyną. Dostali po pięćset złotych na każde, a od nowego roku mają dostać po osiemset. Dlatego tu się głosuje na PiS.
Moje rozmówczynie dzieci jeszcze nie mają.
- Szef obiecał podwyżkę, mamy wkrótce dostawać niecałe trzy i pół tysiąca na rękę. Co to jest trzy tysiące w dzisiejszych czasach? Mamy z takimi pieniędzmi planować rodzinę, kupować mieszkanie, brać kredyt? Dla nas nic się nie zmieni, czy będzie rządził Kaczyński, czy Tusk. Dla nas będzie tak samo.
Biskup ostrzegał
- Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś w Sierakowicach otwarcie mówił, że głosuje na PiS. Żaden sąsiad, żaden znajomy do tego się nie przyznaje. Mogę się tylko domyślać, że głosują ci, którzy najczęściej siedzą w kościele - mówi M. (prosi o anonimowość: "wie pan, nie mieszkam już w Sierakowicach, ale mieszka tam moja rodzina..."). Wykształcona czterdziestolatka wychowywała się w Sierakowicach, dzisiaj mieszka w jednym z dużych miast w centralnej Polsce. W pracy pomaga między innymi kobietom doświadczającym przemocy.
Pytam więc o kaszubski patriarchat.
- Moje koleżanki ze szkoły prowadzą swoje biznesy, są lekarkami, chociaż niektóre, rzeczywiście, tkwią w bardzo tradycyjnym modelu rodziny, zajmują się domem. A jeśli chodzi o przemoc domową, z którą spotykam się na co dzień zawodowo - mam sprawy także z Mazowsza, i to są bardzo podobne sprawy do tych kaszubskich. Sierakowice pod tym względem niczym się w Polsce nie wyróżniają.
M. podkreśla, że jeśli coś wyróżnia mieszkańców Sierakowic, to przywiązanie do Kościoła. Często bywa w swojej rodzinnej wsi. Zajdzie czasem do kościoła, jak zdecydowana większość jej sąsiadów, znajomych.
- Z ciekawości, żeby posłuchać, co ksiądz mówi. I co słyszę? Polityczną agitację - mówi czterdziestolatka.
- Czy to jest głęboka wiara, czy przywiązanie do Kościoła jako instytucji? - pytam.
- Zdecydowanie to drugie - odpowiada. - Nie ma u nas rozmowy o Bogu, tylko o tym, co ksiądz na mszy powiedział na temat taki czy inny… To jest przywiązanie do proboszcza. Chodzi o to, żeby się mu pokazać, żeby zobaczył, że ktoś był w środę, w niedzielę, najlepiej kilka razy w tygodniu. Żeby widział… Nie wiem, po co. Ale tak jest.
O fasadowości życia religijnego Kaszubów wspominała mi również Bogumiła Cirocka: - Tyle lat mieszkam na tych niby religijnych Kaszubach… I nigdy nikt ze mną nie rozmawiał, również na lekcjach religii, o osobistym doświadczaniu Boga. Ale że w kościele trzeba posprzątać, bardzo często.
Wydawałoby się zatem, że tu jest odpowiedź, dlaczego Sierakowice głosują na PiS. Decyduje o tym ich związek z Kościołem. Zatem rolnik "od kiszonki", mówiący o "trzymaniu z Kościołem", miał rację w gruncie rzeczy. A jednak to nie jest takie proste.
- Czy przywiązanie do Kościoła w takich miejscowościach jak Sierakowice może mieć jakieś przełożenie na wybory polityczne? - pytam profesora Cezarego Obrachta-Prondzyńskiego, socjologa, badacza kaszubszczyzny, szefa Instytutu Kaszubskiego.
- Przestrzegam przed stawianiem znaku równości między "religijnością" a wybieraniem prawicowych partii takich jak PiS - mówi naukowiec. - To nie jest takie proste przełożenie. Znam osobiście na kaszubskich wsiach wiele osób, które chodzą do kościoła co niedzielę, a w rozmowie w cztery oczy najbardziej tę partię krytykują i to, że tak powiem, zajadle. To także widać w samych wynikach ostatnich wyborów. Są wsie, gdzie w niedzielę w kościele jest komplet mieszkańców, a przewaga opozycji w ostatnich wyborach - bardzo wyraźna.
To wszystko jest bardzo skomplikowane. Zatem z kim, jak nie z proboszczem, miałbym porozmawiać o religijności tutejszych.
Od progu wita mnie serdecznie ksiądz doktor Stanisław Knut. Cieszę się na ten widok – wiem, że jego rozprawa doktorska nosi tytuł "Biblijne opowiadanie o mieście i wieży Babel (Rdz 11,1-9) w interpretacji żydowskich pism z okresu Drugiej Świątyni". Jest więc asumpt do rozmowy nie tylko o religijności miejscowych, ale być może także o "Wieży Babel" na miejscowym bazarku. Zaczynam od tego, że piszę reportaż o mieszkańcach Sierakowic i że ponoć są wyjątkowo religijni, że "trzymają z Kościołem"…
Ksiądz prowadzi do kuchni.
- A z jakiej pan jest gazety?
- Z TVN24.
Ksiądz staje w pół kroku.
- Wie pan, my wywiadów nie udzielamy. Biskup przestrzegał, że trzeba być ostrożnym.
I na koniec, żeby jeszcze bardziej skomplikować rzeczywistość: "Pisowskie" Sierakowice od ponad trzech dekad wybierają na wójta Tadeusza Kobielę, samorządowca związanego z Platformą Obywatelską.
Kartuzy. W rozkroku
W połowie drogi między Baninem a Sierakowicami leżą powiatowe Kartuzy. Rozkraczone między dwoma matecznikami.
Od poniedziałku do piątku miasteczko funkcjonuje w swoim rytmie. Nadaje go młodzież, która zjeżdża tu do szkół z pobliskich wsi. Krwiobieg regulują autobusy i PKM-ka (elektryczna kolejka kursująca między Kartuzami a Gdańskiem). Przed ósmą przez rynek i ulice miasteczka przechodzą grupy spieszących na lekcje. Po trzynastej znowu chodniki zapełniają się młodzieżą, która wraca do domu, czeka na swój autobus lub kolejkę, pali e-papierosy, spożywa kebaby i zostawia śmieci w parku nieopodal dworca. Ostatni nastolatkowie odjeżdżają w okolicach siedemnastej i Kartuzy nagle cichną. Mniejsze sklepy są zamykane, widać pojedynczych przechodniów, to wszystko. W pizzeriach i lokalach z kebabami siedzą jeszcze jakieś pojedyncze osoby. O dziewiętnastej miasteczko wydaje się już spać.
W Kartuzach w wyborach do Sejmu w 2019 roku kandydaci PiS zdobyli 2617 głosów, zaś politycy opozycji (KO, PSL i SLD) - 4164.
W ostatnich wyborach w Kartuzach na opozycję oddano 4659 głosów, zaś na PiS - 2210.
Przewaga opozycji nad PiS-em wzrasta, miasteczko jest bardziej "opozycyjne" niż jeszcze kilka lat temu.
Co się zatem stało w Kartuzach? To wydaje się oczywiste - do głosu doszło młode pokolenie.
Dobra zmiana. Pokoleniowa
Poprosiłem o rozmowę dwie młode kobiety, które nie mieszkają już w Kartuzach, ale w ostatnich latach (przypadających na rządy Zjednoczonej Prawicy) kończyły tu szkołę średnią. Obydwie jako nastolatki angażowały się w działalność społeczną w mieście i obydwie wyjechały do Gdańska na studia.
Marta Goluch jest dzisiaj wokalistką jazzową (studentką Akademii Muzycznej w Gdańsku) i dziennikarką. Alicja Szmidka studiuje psychologię zdrowia na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym.
- Doświadczyłyście w kartuskim ogólniaku owego "rozkraczenia"? W szkole ścierały się dwa światopoglądy?
Marta: - Chodziłam do klasy humanistycznej, która liczyła ponad 30 osób. Dziewczyny z Żukowa miały starszych chłopaków, były zorientowane w kwestiach antykoncepcji, były bardziej "dorosłe" i wykazywały zainteresowanie polityką. Natomiast koleżanki z zachodnich stron powiatu kartuskiego były bardziej "sfokusowane" na rodzinę, wychowywane w tradycyjnych wartościach, łączyło je przywiązanie do Kościoła katolickiego. Co nie oznacza, że nie miały swoich poglądów.
Alicja: - Poglądami różnią się nasi rodzice, ci mieszkający w miastach od tych, którzy mieszkają na wsi, ale nie my. W rozmowach staramy się uzasadniać i niekiedy "usprawiedliwiać" wybory jednych i drugich. To możliwe, dlatego że my, młodzi, sami jesteśmy zgodni co do wielu spraw.
- Czy nastolatkowie w Kartuzach chcą być bardziej progresywni niż ich rodzice?
Marta: - Byłabym tu ostrożna. To oczywiście jest nieuniknione, bo rzeczywistość wokół nich wywiera na nich presję, a to, co obserwują w mediach społecznościowych, silnie na nich oddziałuje. Z drugiej jednak strony miałam do czynienia w szkole z wieloma osobami silnie wierzącymi, które wychowywały się w tradycyjnych kaszubskich rodzinach i nie chciały ulegać presji. Wolały się nie wyróżniać, nie wygłaszać swoich racji, zachowywać je dla siebie.
Alicja: - My, młodzi z Kartuz, jesteśmy "trójmiejscy", dlatego że widzimy obłudę i kłamstwo niezależnie od naszych poglądów. Widzimy, że choć różnimy się na przykład podejściem do Kościoła, to nie chcemy żyć w takiej Polsce, w jakiej żyliśmy dotychczas. Przez decyzje rządu nasze pokolenie już wiele przeżyło - strajk nauczycieli, nagonkę polityczną prowadzącą do zabójstwa prezydenta Adamowicza, Strajk Kobiet czy to, co działo się na granicy polsko-białoruskiej. W dobie takich wydarzeń nie da się nie rozmawiać o polityce i naszych uczuciach względem tych decyzji. Dzięki rozmowom staje się jasne, że rzeczywistość nie wygląda tak jak w TVP.
- A czym jest w istocie ów kaszubski patriarchat, o którym tak często słyszę?
Marta: - Najbardziej go odczuwam w kontakcie z władzami lokalnymi. Często gościłam na spotkaniach z mężczyznami, którzy zarządzają gminą czy powiatem i to zawsze wiązało się z komentarzami nie na miejscu, związanymi z moim wyglądem. Nikt nie zwracał uwagi na moje argumenty, ważniejsza zawsze była aparycja, a potem dopiero to, co mam do zaoferowania. Kiedy wraz z moją przyjaciółką wyszłyśmy z inicjatywą utworzenia Młodzieżowej Rady Gminy, podczas sesji, na której przedstawiałyśmy nasz pomysł, zostałyśmy potraktowane jak gówniary bez szacunku dla starszych panów, którzy zawsze mają rację. Na szczęście w ostatnich latach zaczęłam poznawać coraz więcej kobiet mieszkających na Kaszubach, które mają siłę w sobie, by zmieniać mentalność Kaszubek i Kaszubów.
A jeśli chodzi o Strajk Kobiet… Myślę, że był punktem zapalnym, który spowodował, że młodzi ludzie w tych wyborach zagłosowali na partie liberalne. Jednak potrzeba nam jeszcze trochę czasu, by nasze pokolenie dojrzało i wyklarowało swój światopogląd.
Alicja: - Stosunek do kobiet to chyba jedna z największych różnic, jakie widzę w mieszkańcach Trójmiasta i Kaszub. Na Kaszubach kładziony jest wielki nacisk na tradycyjny model rodziny, szybkie ustabilizowanie się i niewymaganie "za dużo". Tym też nasiąknęli młodzi, szczególnie mężczyźni. Dopiero wydarzenia związane z wyrokiem pseudotrybunału Julii Przyłębskiej uświadomiły nam, że choć uznawany za normę, ten model wcale nam nie odpowiada. Strajk Kobiet dał nam odwagę i uświadomił, że nie jesteśmy same, a małomiasteczkowość to nie zaściankowość.
- A czym jest owa zaściankowość?
Alicja: - To na przykład brak umiejętności sprawdzenia faktów, które są nam przekazywane przez obóz rządzący. To może być zwykłe pragnienie widzenia świata w czarno-białych kolorach, chęć postrzegania państwa jako instytucji, która obroni nas przed całym "złem", czymkolwiek ono jest.
- Więc młodzi ludzie wciąż uciekają ze wsi?
Alicja: - Niekoniecznie. Wiejskość to teraz swojskość, spokój i oddech. Coś, o czym już dwudziestoparolatkowie marzą i mają nadzieję, że kiedyś na tę wieś wyjadą bądź do niej wrócą.
"Polska wieś". A co to takiego?
- Ten światopoglądowy rozdźwięk między Żukowem czy Baninem a Sierakowicami to jest tendencja ogólnopolska - stwierdza profesor Cezary Obracht-Prondzyński z Uniwersytetu Gdańskiego, socjolog, badacz kaszubszczyzny. - Tak zwana wieś jest ogromnie zróżnicowana i różnice nie dotyczą tylko metropolii i interioru, ale także występują w obrębie samego interioru. Nie tylko metropolie mają swoje progresywne "obwarzanki", ale też mają je miasta powiatowe, takie jak na przykład Kartuzy. W miejscowości oddalonej od takiego miasteczka o dwa czy trzy kilometry "wsi" praktycznie już nie ma. Co innego, jeśli spojrzymy na gospodarstwa oddalone o dziesięć kilometrów od najbliższego ośrodka miejskiego. To już inny świat.
Profesor Obracht-Prondzyński wymienia rodzaje wsi, które diametralnie - z socjologicznego punktu widzenia - różnią się od siebie, co również odzwierciedla się w wyborach politycznych.
Wieś popegieerowska, która jest dzisiaj często zmodernizowana, gdzie na wielkoobszarowych areałach funkcjonują nowocześni producenci rolni.
Wieś przymiejska, nieco inna przy małym mieście, a inna przy metropolii.
Wieś turystyczna, często zasiedlana przez "mieszczuchów" szczególnie w wieku emerytalnym. Tu, zdaniem socjologa, zaznaczają się największe konflikty - między autochtonami a przyjezdnymi, którym przeszkadza zapach gnojówki albo odgłos pracujących od rana do wieczora maszyn rolniczych.
Wieś gospodarcza, gdzie nie ma produkcji rolnej, a ludzie żyją z pracy w okolicznej fabryce, zakładzie przemysłowym.
Wieś rolnicza, gdzie w miejscu kilkunastu albo kilkudziesięciu mniejszych gospodarstw dzisiaj funkcjonuje zaledwie kilka.
- Wieś w Polsce przeżywa obecnie ogromną transformację i kiedy w mediach słyszę, że "polska wieś" jest taka czy inna, że głosowała tak czy siak, to… Ktoś, kto tak mówi, tak naprawdę nie mówi nic. Bo nie ma czegoś takiego, jak "polska wieś" - podsumowuje prof. Olbracht-Prondzyński.
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. Tomasz Słomczyński