Niespecjalnie chcę zabierać głos w dyskusji: czy Donald Tusk wróci do Polski i zajmie się polityką, czy nie. Ja na jego miejscu bym nie wracał.
Ale ja nie byłem w Polsce premierem, nie byłem też prezydentem Europy, nawet przez chwilę. Jedyne, co łączy mnie z Tuskiem i czyni ekspertem od wracania, to tylko to, że w pewnym momencie życia wyjechałem z Polski i poza Polską ładnych kilka lat przeżyłem. Poza tym różni mnie od Tuska wszystko. I wiek, i zawód, i doświadczenie. I może to, że nikt na mój powrót do Polski nie czekał. Jeżeli, to tylko złodzieje, którzy okradli nas pierwszego dnia, kiedy stanęliśmy na ojczystej ziemi.
Do Tuska tysiące wzdychają i wznoszą modły, żeby wrócił i wyzwolił kraj z pęt kaczyzmu. Bardziej praktyczni i przyziemni stawiają przed nim mniej ambitne cele, oczekują mianowicie, że przynajmniej wyrzuci Budkę, a potem im się wydaje, że reszta pójdzie sama…
Powtórzę: ja na miejscu Tuska bym nie wracał. Do Polski nawet bym wrócił, ale do polskiej polityki, na jego miejscu, za żadne skarby. Jako argument przychodzi mi do głowy proste porównanie. Ten powrót to tak, jakby ktoś , kto z powodzeniem studiował w Harvardzie, postanowił następnie dopełnić swoją edukację w przedszkolu. I nie ma znaczenia, gdzie przedszkole będzie. W Przasnyszu, Makowie Mazowieckim czy w Cambridge, Massachusetts. Przedszkole jest przedszkolem, miejscem, gdzie przechowuje się nieletnich we wczesnych, często kłopotliwych dla otoczenia okresach życia. Tusk do takich dzieci nie należy, z przedszkola wyrósł i nie wyobrażam sobie, by takie dziecko marzyło o powrocie do piaskownicy.
To prawda, w historii powroty się zdarzały. Na przykład marszałek Piłsudski nie wytrzymał nerwowo, wrócił z Sulejówka i postanowił zrobić porządek. Nie wszyscy byli tym zachwyceni, nawet doszło do strzelaniny, ale ogólnie biorąc, większość narodu mu wybaczyła, że władzy nadużył. No ale to były inne okoliczności historyczne. Nawet KPP poparła Piłsudskiego, popełniając tzw. błąd majowy. Tymczasem pod nieobecność Tuska wyrosło w kraju młode, ambitne pokolenie, które przebiera nogami, żeby starych pogonić. Przykładowo Adrian Zandberg, na własne uszy słyszałem, łaskawie nie odmawia Platformie prawa do wzywania Tuska na ratunek, zarazem jednak nie objawia gotowości, by widzieć w nim materiał na zbawcę ojczyzny.
Nie przypuszczam też, by Tusk chciał podjąć się tego zadania. Ta rola jest zresztą już obsadzona i prezes, który przed laty wyznał, że widzi się na starość najchętniej jako "emerytowany zbawca ojczyzny" łatwo z niej nie zrezygnuje. Chociaż wydaje mi się, że ostatnio dociera do niego świadomość, że to jest zadanie ponad siły, nawet tak nietuzinkowego jak prezes człowieka.
Nie można wszelako wykluczyć, że objawią się w Tusku, o co go nie podejrzewam, kwalifikacje samarytanina, siostry miłosierdzia czy wręcz pielęgniarza w szpitalu wariatów. Kilkanaście lat temu "Polityka" zamieściła, chyba nawet na okładce, rozpaczliwe wezwanie "Tusku musisz". Nie obznajmiony z ówczesną polską polityką sądziłem, że to "musisz" jest żartobliwą aluzją do nastrojów panujących wtedy w Platformie. Upłynęło sporo czasu i biedny Tusk znowu "musi". Musi biec na ratunek, osłaniać własnym ciałem osieroconych wyborców Platformy.
Osobiście uważam jednak, że to nie jest zadanie dla zbliżającego się do siedemdziesiątki męża stanu. Zwłaszcza kiedy zakosztował wreszcie uroków wygodnego życia, a wcześniej nie wykazywał skłonności do męczeństwa. Analogie historyczne, wiadomo, są ułomne, ale nasunęło mi się porównanie z Gomułką. Koledzy najpierw wsadzili go do więzienia, a potem wezwali, by ratował ich przed gniewem ludu. Ci, którzy wierzą, że ostatnią nadzieją opozycji jest Tusk, przypominają działaczy PZPR, którzy w obliczu burzy dziejowej nie dają sobie rady z żeglugą po rozszalałych falach. Ale poza bezradnością otoczenia więcej podobieństw brakuje.
Pozostaje więc pytanie o motywacje. W przypadku Tuska proponuję następujące rozważania. Oto zawodnik w pełni sił, sprawdzony na różnych boiskach, ma sporo energii i nudzi się, patrząc, jak partolą grę jego mniej otrzaskani koledzy. Wzbiera w nim ochota, żeby pokazać, jak się gra na świecie. A może w Warszawie widzi swoją szansę na samodzielność, której brakowało mu w ostatnich latach? W politycznych grach w Brukseli miał pozycję ważną, lecz ceremonialną. Naprawdę liczyli się Merkel, Macron, Johnson. Był jak sędzia w meczu piłkarskim: biegał po boisku, próbował panować nad chaosem, ale o wyniku nie decydował. W Polsce znowu zacznie grać na własny rachunek i decydować o wyniku.
Przed laty w Ameryce oglądałem dokument o polskich emigrantach wracających na starość do Polski.. Bohater zapytany, czego się dowiedział w obcym kraju, odpowiedział: "Amerykan wie, jak zrobić rzecz. Polak nie wie".
Jeśli Tusk rzeczywiście wróci, to pewnie przekonany, że wie, "jak zrobić rzecz".
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24