Do dziś mówią o niej: "zaginione dziecko gangu". Siedmioletnia Karina, wiele na to wskazuje, była świadkiem, jak zabójca zastrzelił jej matkę i jej przyjaciela. Ale co stało się potem? Czy uratował ją znajomy matki i uciekł z dziewczynką razem do Szwecji? Czy raczej zginęła trochę później z rąk tego samego człowieka, który zabił "Andzię"?
Chociaż od zaginięcia Kariny minęło osiemnaście i pół roku, na policyjnej stronie z zaginionymi osobami wciąż widnieją jej zdjęcie i rysopis.
Wzrost: 140 centymetrów. Włosy: długie, do ramion, ciemny blond. Twarz: owalna, cera blada. Oczy: brązowe. Uszy: średnie, przylegające. Nos: mały, prostolinijny. Ubranie: czerwona czapka z polaru z granatowym paskiem z nausznikami, kurtka pikowana czarna, spodnie granatowe jeans, czarne kozaki za kostkę, zapinane na suwak.
Data zaginięcia: 27 grudnia 2002 roku.
Okoliczności: mogła być świadkiem zabójstwa swojej matki i jej partnera.
Na zdjęciu uśmiechnięta dziewczynka pozuje z koleżankami i kolegami ze szkoły. Stoi pośrodku. Ale wtedy miała siedem lat, więc teraz na pewno wygląda inaczej. Jeżeli żyje.
***
Dwupokojowe mieszkanie z ogródkiem na warszawskim Mokotowie.
Ojciec Kariny, Marcin, odziedziczył lokal przy Dąbrowskiego po rodzicach. Zamieszkał tam z młodszą o cztery lata żoną "Andzią". Sąsiedzi narzekali. "Pijacka melina, do której ściąga miejscowy margines" - pisali w listach do spółdzielni. Mieli dość przekleństw, ciągłych imprez w ogródku, głośnej muzyki, a później pijackich awantur. Interweniowali u gospodarza bloku. Bezskutecznie, było tylko gorzej.
"Andzia" półtora roku przed śmiercią wyrzuciła męża z domu. Marcin był uzależniony od heroiny. Okradał żonę, podbierał narkotyki, którymi handlowała. Nie miał gdzie mieszkać, więc z mieszkania na parterze przeniósł się piętro niżej - do piwnicy. Na klatce zaczęło śmierdzieć, bo tam się załatwiał. Walały się strzykawki. Marcin żebrał o pieniądze na narkotyki. Sąsiedzi mówili później policji: - Dawaliśmy czasem złotówkę ze strachu.
To właśnie do ojca, do obskurnej piwnicy, policjanci ruszyli w pierwszej kolejności, żeby znaleźć Karinę.
Ale dziecka tam nie było.
Tam, gdzie choinka
Ale zanim przy Dąbrowskiego pojawiła się ekipa śledcza, pierwsza do mieszkania weszła młodsza siostra "Andzi". Był 31 grudnia 2002 roku. Drzwi były zamknięte na cztery spusty, ale Małgorzata miała klucz. Na progu zobaczyła ciało mężczyzny. Pobiegła do budki telefonicznej zadzwonić po pomoc. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że ciało jej siostry leży w drugim pokoju. Policjanci byli na miejscu pięć minut później.
"Świr" upadł na podłogę w przedpokoju. Ktoś strzelił do niego pięć razy. Trzy strzały w głowę. Dwa kolejne z bliska, kiedy leżał już na parkiecie. "Dobitka" - mówią o takich strzałach policjanci. Morderca chciał mieć pewność, że zabił.
"Andzia", kiedy zabójca wszedł do jej mieszkania, musiała być w dużym pokoju - tam, gdzie stała choinka. Też została zastrzelona. Znaleziono ją na łóżku całym we krwi, twarzą do poduszki. I w jej przypadku morderca znów podszedł bliżej i oddał kolejne strzały.
Kule uszkodziły lustro w przedpokoju. Ale poza tym mieszkanie po wizycie zabójcy albo zabójców pozostało niemal nietknięte. Nikt nie ruszył stojącego na stole ptasiego mleczka. Szklanki z colą czy fantą stały, jak wcześniej, na stoliku, leżały też paczki papierosów. W pokoju Kariny, wśród zabawek stojących na regale, policjanci znaleźli trzy karty do telefonów komórkowych. Nie było tu żadnych śladów walki ani oznak, że ten, kto zabił, przeszukał pomieszczenia.
Ktoś tylko zabrał kilka rzeczy z szafy Kariny.
"Andzia" i "Świr"
"Świr", czyli mężczyzna zamordowany w mieszkaniu "Andzi", był związany z gangiem mokotowskim. Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia opuścił areszt. Był podejrzany o rozbój.
Z aresztu poszedł do Justyny, swojej partnerki. Mieli córkę. W Wigilię, jakoś po godzinie 16, powiedział, że idzie po prezenty. Nie wrócił. Jeszcze dwa dni później zadzwonił z przeprosinami. - Muszę coś jeszcze załatwić - zakomunikował. Potem już się nie odezwał.
Jego matka myślała, że syn pracuje w solarium. I że właśnie wrócił z Amsterdamu, a nie z więzienia. Przyjaciółka o interesach "Świra" też wiedziała niewiele.
"Świr" spotykał się również z matką Kariny. Chronił "Andzię", która w narkotykowym półświatku była coraz bardziej "szanowana". Na mieście mówili: "razem są jeszcze silniejsi".
"Andzia" miała już pod sobą kilkunastu dilerów.
Drugiego dnia świąt
Śledczy ustalili: "Andzia" i "Świr" zostali zamordowani w drugi dzień świąt - 26 grudnia. Ciała leżały w mieszkaniu pięć dni.
Tego wieczoru tylko jedna z sąsiadek słyszała przez chwilę hałasy dochodzące z mieszkania. Resztę lokatorów cisza w mieszkaniu na parterze ucieszyła. Policji powiedzieli później, że byli przekonani, iż "Andzia" i Świr" wyjechali i że wreszcie będzie trochę spokoju.
Dlaczego 26 grudnia żaden z kilkudziesięciu sąsiadów nie usłyszał strzałów? Policjanci podejrzewają, że do broni był przykręcony tłumik.
Funkcjonariusze nie znaleźli Kariny w mieszkaniu, ale też nie było żadnych śladów, iż dziewczynka nie żyje. Co więcej, są przekonani, że następnego dnia Karina jeszcze żyła.
27 grudnia Rafał Mikołajczyk, ps. "Święty", zadzwonił do "Andzi". - Karina? - powiedział zdumiony, gdy usłyszał głos w słuchawce. Natychmiast pożegnał się z dziewczyną, z którą spędzał właśnie wieczór. Założył jasnoszarą puchową kurtkę, czapkę z pomponem i wyszedł.
"Święty" był jednym z dilerów "Andzi", ale też jedną z bliższych jej osób. Ćpał. Mieszkał z matką, która pomagała mu w wychowaniu córki. Dziewczynka chodziła do klasy z Kariną, której "Święty" był ojcem chrzestnym. Zaginiona siedmiolatka często u niego nocowała. Znajomi twierdzili, że "Święty" uwielbiał dzieci, zupełnie inaczej niż "Świr". "Andzia", kiedy się spotykali, o opiekę nad córką prosiła swoją siostrę albo właśnie Rafała.
Karina ostatni raz była u niego 26 grudnia. Ale, po prośbie "Andzi", "Święty" odprowadził ją jeszcze tego samego dnia do matki.
Kilka minut po rozmowie z Kariną, tej z 27 grudnia, "Święty" znów odebrał telefon. Tym razem dzwonił do niego znajomy narkoman. Potrzebował działki.
- Będę, ale to chwilę potrwa, jest lekki przypał - uciął. Potem się rozłączył. To ostatni ślad po nim.
Dziewczyna Mikołajczaka, wyraźnie zmartwiona, opowiedziała o wszystkim jego matce. Wiedziała, że Rafał rozmawiał z Kariną. Wiedziała, że po rozmowie z dziewczynką wybiegł z mieszkania. Kilka dni później zdecydowały się go poszukać. Poszły na podwórko przy Dąbrowskiego. Dzwoniły domofonem do mieszkania "Andzi", ale nikt nie otwierał. Były tym zdziwione, bo paliło się światło. To one postawiły na nogi siostrę "Andzi", a ona - policję.
Motyw zbrodni
Dlaczego "Andzia" i "Świr" zostali zamordowani? Motyw do dziś pozostaje niejasny. Być może, jak donosiły policyjne źródła, "Andzia" podpadła grupie mokotowskiej. Może była winna komuś pieniądze albo nie chciała się nimi dzielić, zaś "Świr" zginął przez przypadek? A może było odwrotnie? Może była dla kogoś zbyt dużą konkurencją?
Policjanci badali też wątek miłosny. Chodziło o mężczyznę, z którym kiedyś miała spotykać się "Andzia" - członka gangu mokotowskiego, a później owianego złą sławą gangu obcinaczy palców. Kiedy ten poszedł do więzienia, związała się ze "Świrem". Tamten gangster był ponoć bardzo zazdrosny, ale on sam zaprzeczył, by cokolwiek bliskiego go z "Andzią" łączyło. Twierdził, że była tylko koleżanką.
Za śmierć w kamienicy przy Dąbrowskiego do dziś nikt nie usłyszał zarzutów. Chociaż przesłuchano kilkudziesięciu świadków, sprawy nie udało się rozwiązać. Śledztwo zostało umorzone.
A Karina? I "Święty"? Dziewczynka i jej ojciec chrzestny przepadli jak kamień w wodę.
- Nie mam pojęcia - powiedział policjantom ojciec Kariny, gdy zapytali go o córkę. Zapewnił, że 25 grudnia spędził w piwnicy. Z kolegą. Później pojechał po narkotyki. Chciał skorzystać z noclegowni, ale nie było miejsc. Ostatecznie trafił do zakładu psychiatrycznego. Tam, od policjantów, miał dowiedzieć się o śmierci żony i córki.
Dziewczynka nie była też pod opieką rodziny. Wszystko wskazuje na to, że w chwili morderstwa była właśnie w mieszkaniu na Dąbrowskiego.
Stołeczni policjanci sześć lat później napiszą na swojej stronie: "Jak wynika z dotychczasowych ustaleń, nieletnia mogła być świadkiem zabójstwa własnej matki i jej znajomego, osób powiązanych z niebezpiecznymi grupami przestępczymi. Karina zaginęła tuż po ich śmierci. Z mieszkania, w którym przebywała brakowało też po tym tragicznym zdarzeniu kilku ubrań dziewczynki".
Policjanci, mimo upływu lat, nadal są przekonani, że "Święty" dotarł do Kariny i że oboje wyszli z mieszkania na Mokotowie. Zaczęli się ukrywać.
Ze strony Komendy Stołecznej Policji: "Kolejne ustalenia kryminalnych z Mokotowa pozwalają przypuszczać, że Karina nie opuściła domu sama. Najprawdopodobniej do niedawna jeszcze przebywała z przyjacielem swojej matki, 34-letnim dzisiaj mężczyzną [policyjny komunikat pochodzi z roku 2009, dziś, jeśli żyje, "Święty" miałby 46 lat - red.]. Ten jednak ukrywa się przed organami ścigania. Był i jest bowiem poszukiwany przez policję m.in. listem gończym. Do dzisiaj nie zatrzymano mężczyzny i nie ustalono jego miejsca pobytu. Nie jest wykluczone, że od kilku lat posługuje się fałszywymi danymi osobowymi i porusza się po terenie całego kraju".
Pudło
Informacja o poszukiwaniach dziewczynki dotarła do mediów. Wkrótce potem rozdzwoniły się telefony.
Pierwszy, 9 stycznia 2003 roku, odebrała siostra "Andzi". Ktoś zadzwonił na jej numer stacjonarny i powiedział: - Karina jest ze "Świętym". Widziałem ją w rejonie Uniwersamu Grochów.
Potem się rozłączył. Małgorzata pięć minut później rozmawiała już z policją. Ale informacji nie udało się potwierdzić.
Później był kolejny telefon. Od kogoś z rodziny Kariny. Dziewczynka miała być widziana w tramwaju linii 4, który jechał w stronę toru wyścigów konnych na Służewcu. - Na sto procent to była ona - powiedział zgłaszający mężczyzna. Zarzekał się, że chciał wejść do wagonu, ale drzwi zamknęły mu się przed nosem. Miał też zadzwonić do szwagra, który ruszył za tramwajem w kierunku pętli na Wyścigach.
Kariny nie znaleźli.
Był też sygnał z autobusu linii 190 jadącego w kierunku Marek. Na policję zadzwonił pasażer. Ten miał zwrócić uwagę na mężczyznę i dziewczynkę, jego zdaniem właśnie Karinę. Dlaczego zwrócił na nich uwagę? Bo, jak mówił, dziecko raz mówiło do mężczyzny "wujku", a raz "tato".
Dziewczynka miała też zapytać mężczyznę, dlaczego nie chodzi do szkoły. Ten, według świadka, odpowiedział: "bo jesteś chora i najpierw musisz zrobić badania". Bez przełomu.
Telefon w sprawie Kariny odebrały też pracownice Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa. Anonimowy informator miał powiedzieć, że Karina ukrywa się ze "Świętym" na Bródnie. Znów pudło.
Była też informacja, że ktoś widział ich na Pradze Południe. Ale również bez potwierdzenia.
Hipoteza
Policja robiła dużo. Przeszukiwano kolejne mieszkania dilerów i narkomanów z Mokotowa. Przesłuchiwano każdego, kto mógł mieć jakikolwiek związek ze sprawą. Sprawdzano agencje towarzyskie, później aktualizowano adresy, i znów szukano.
Policjanci sprawdzili też szkoły, bo przecież Karina powinna się uczyć. Bezskutecznie. I później jeszcze Monar. Bo i stamtąd przyszła informacja o "Świętym". Nie przyniosło też efektu włączenie podsłuchu matce "Świętego". Były przecież plotki, że się komunikują.
Cisza.
Co w takim razie się wydarzyło? Tego, po wielu latach, policjanci wciąż nie są pewni. Najbardziej skłaniają się ku hipotezie, że Karina widziała, jak zabójca oddaje strzały do matki i jej partnera. Schowała się. Morderca jej nie zauważył. Została w mieszkaniu przy Dąbrowskiego. Później zadzwonił "Święty", odebrała telefon, on przyszedł i jej pomógł.
Ale jak? Mało kto wierzy, że narkoman mógł zająć się małą dziewczynką. Nie miał pieniędzy, mógł zwrócić się do kogoś o pomoc. Być może nieświadomie właśnie do mordercy.
Kolega "Świętego" mówił policjantom, że słyszał na osiedlu plotkę, iż "Święty" zabrał Karinę i się z nią ukrywa. - Według mnie jest to tylko plotka podtrzymywana przez osoby, które są zainteresowane tym, żeby policja tak myślała - ocenił wspomniany kolega. Była dziewczyna "Świętego" była przekonana, że Rafał nie żyje. Bo gdyby żył, przysłałby prezent swojej córce na Dzień Dziecka, bo kochał dzieci.
Ale jeszcze inna była dziewczyna "Świętego" uważała, że mógł wyjechać do Szwecji.
***
O Karinę pytam emerytowanego oficera Komendy Stołecznej Policji.
- Wracaliśmy do tej sprawy. Wielokrotnie - mówi.
- Jest szansa, że Karina żyje?
- Nie - odpowiada.
- To dlaczego nie została zabita od razu? W mieszkaniu przy Dąbrowskiego?
- Może to była chwila zawahania? Zabójcy "Andzi" i "Świra" mogli wtedy zastrzelić pół bloku, to nie stanowiło dla nich problemu. Ale kalkulowali. Być może myśleli, że nie ma tego dzieciaka i to ich mogło zaskoczyć. To był okres między świętami, może myśleli, że dziecko jest u babci - zastanawia się emerytowany oficer. - A może zadziałali z premedytacją. Powiedzieli: "Zabieramy. Zakopujemy". Nie ma cienia szansy, że ona żyje. I jeżeli któryś z zabójców się nie otworzy, to sprawa nie zostanie rozwiązana - dodaje.
O Karinie czytam też w książce Gabrieli Jatkowskiej "Skruszony gangster". Emerytowany funkcjonariusz KSP opowiada w niej, że jego zdaniem dziewczynka nie żyje i wskazuje imię domniemanego zabójcy. Na dowód przytacza swoją rozmowę z członkiem grupy mokotowskiej: "Potwierdził tę informację. Powiedział, że coś [tu pada imię] nie styknęło i zabił małą. Poza tym od chłopaków wiemy, że jak się czasem naćpał, to sam o tym mówił: 'Odjeba** dzieciaka, żałuję tego'".
Jeżeli obaj policjanci się mylą, Karina ma dziś 26 lat.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: KSP