- Pierwszy dzień, to dzień, w którym zauważyłem, że można człowieka bić, że można człowieka zatłuc na śmierć i można tak innych ludzi zastraszyć - wspomina swoje początki w Auschwitz prof. Władysław Bartoszewski. Na półki księgarskie trafiła właśnie jego książka "Mój Auschwitz".
Książkę zadedykował Bartoszewski profesorowi ekonomii UJ Adamowi Haydlowi, którego poznał niedługo przed jego śmiercią w obozowym szpitalu (14 marca 1941 r.). - Profesor Haydel stał się dla mnie symbolem cierpienia polskiej inteligencji - uzasadnił swoją decyzję.
Zabić na pokaz
- Te pierwsze godziny były szokujące. Jak człowiek siedzi w zamkniętym wagonie towarowym, zamknięty na rygiel na zewnątrz, nagle skacze, biegnie, gonią go, psy szczekają, napis "Arbeit macht frei" - wspomina Bartoszewski. - Nie wiedziałem, gdzie jestem. Obóz pracy gdzieś na Śląsku chyba, jakiś przemysł - takie myśli kołatały mu się po głowie.
- Pierwszy dzień to dzień, w którym zauważyłem, że można człowieka bić, że można człowieka zatłuc na śmierć i można tak innych ludzi zastraszyć, w tym mnie, że kilka tysięcy mężczyzn stało na baczność i patrzyło, jak zabijają wybranego na pokaz, dla zastraszenia człowieka - powiedział w wywiadzie dla TVN24 więzień numer 4427.
Jak mówi, pierwsze miesiące w obozie były bardzo ciężkie. Drugim momentem przełomowym był apel, podczas którego zginęło około 100 ludzi.
"Nie zrobić niczego podłego"
- Ja się bardzo bałem, ale miałem poczucie, że muszę zachować jakieś minimum wierności mojemu wychowaniu, temu, co powiedzieliby moi rodzice, moi nauczyciele (...) by zachować minimum przyzwoitości - wspomina więzień Auschwitz.
"Co mogę zrobić dobrego? Nie wiem, czy mogę, ale na pewno mogę starać się nie zrobić niczego złego, podłego, nikczemnego" - taka dewiza mu przyświecała.
Jak mówi, sam niewiele pomagał, bo nie pełnił żadnej funkcji. Raczej - przyznaje z pokorą - to inni pomagali jemu. - Ale później w życiu wyciągnąłem z tego wniosek, że powinienem tym, którzy pomagali mi, bezimiennym niekiedy, zrewanżować się, pomagając innym bezimiennym - stwierdził Bartoszewski.
Jedyny dobry znak
Jedynym znakiem solidarności z zewnątrz było - jak wspomina - wynegocjowanie przez metropolitę krakowskiego abpa Adama Sapiehy zgody na dostarczenie jeden raz, kilogramowych, anonimowych paczek dla wszystkich więźniów obozu na Boże Narodzenie 1940 roku.
Profesor Bartoszewski był więźniem obozu Auschwitz-Birkenau od 22 września 1940 roku do 8 kwietnia 1941. Później został żołnierzem AK i walczył m.in. w Powstaniu Warszawskim.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, fot. Muzeum Auschwitz