Kobieta w bliźniaczej ciąży trafia do szpitala. Zgłaszała niepokojące objawy, a mimo to - jak twierdzi - nie została zbadana, a cesarskie cięcie lekarze przeprowadzili po prawie dwóch dniach. Niestety, dla jednego z bliźniąt jest już za późno. - Donoszone dziecko, bez wad wrodzonych, zginęło w czasie, kiedy nad ciążą opiekę sprawował szpital - skomentował tę sprawę specjalista położnictwa i ginekologii. Materiał magazynu "Uwaga!" TVN.
W 37. tygodniu ciąży bliźniaczej pani Angelika trafiła do szpitala w Koszalinie. Płody rozwijały się prawidłowo, nie wykryto wad wrodzonych, kobieta miała urodzić przez cesarskie cięcie.
Niepokojące objawy
- W dniu przyjęcia przeprowadzono badanie ginekologiczne. USG miałam zrobione i było dobrze. Wszystko zaczęło się w piątek - opowiadała Angelika Kusior w rozmowie z reporterem "Uwagi!" TVN.
Wieczorem ciężarna zaczęła skarżyć się na silne bóle brzucha. Jak relacjonowała, lekarz polecił podać jej rozkurczowo nospę i zastrzyk. - Jak przyszła położna, to powiedziała, że ten zastrzyk jest po to, bo lekarzowi w nocy nie będzie się chciało robić cesarki - opowiadała.
Ale u kobiety pojawiły się objawy, które ją zaniepokoiły.
- Zaczął mi się brzuch napinać i robić bardzo twardy. Za chwilę robił się miękki. Działo się tak z trzy godziny. Bardzo mnie bolało - mówiła, dodając, że zgłaszała to położnej i czekała na przyjście lekarza. - Było przed 12 w nocy. Czułam jeden mocny ruch po stronie, gdzie była Julia. Rano brzuch po prawej stronie miałam już twardy, a po lewej miękki. Tętno dzieci było identyczne - podkreślała.
Położne miały zapewnić panią Angelikę, że identyczne tętno jest normalne u bliźniaków. Jak mówiła kobieta, w sobotę nie została zbadana przez lekarza. - Położne badały mi brzuch i mówiły, że wszystko jest tak, jak powinno, że nic się nie dzieje - dodała.
"To nie powinno się stać"
Według relacji kobiety o przeprowadzeniu cięcia cesarskiego lekarz zdecydował w niedzielę.
- Zrobił USG. Nie wiedział, co mi powiedzieć, ale ja już wiedziałam, że moja córka nie żyje. Przeprosił i powiedział, że to nie powinno się stać. Powiedział, że szybko będzie ratować drugie dziecko - opowiadała pani Angelika w rozmowie z "Uwagą!" TVN.
Chłopiec urodził się żywy. Dziewczynka martwa. Sprawa trafiła do prokuratury.
- Z badania pośmiertnego noworodka wynika jasno, że nie doznał on jeszcze maceracji skóry. A to oznacza, że czas jego zgonu wystąpił na około 12 godzin wcześniej - skomentował tę sprawę doktor Ryszard Frankowicz, specjalista położnictwa i ginekologii oraz ekspert prawa medycznego. - Czyli donoszone dziecko, bez wad wrodzonych, zginęło w czasie, kiedy nad ciążą opiekę sprawował szpital - zaznaczył.
Ekspert: zaniedbania w opiece
W wynikach sekcji zwłok dziewczynki zapisano, że "za bezpośrednią przyczynę śmierci (…) należy uznać ostre niedotlenienie, do którego doszło z przyczyn niezależnych od stanu samego płodu". Zdaniem eksperta prawa medycznego w tym przypadku można mówić o zaniedbaniach w bezpośredniej opiece nad pacjentką.
- Nadzór nad tą ciążą, w okresie prawie 48 godzin, był krytycznie niewłaściwy. Śmierć wewnątrzmaciczna jednego z tych płodów nie została zauważona w odpowiednim czasie. Nie wykonywano sukcesywnie kolejnych badań. To całkowity brak zainteresowania się losem rodzącej - wyliczał doktor Frankowicz.
Od śmierci dziecka minęły cztery miesiące. Rodzice nie doczekali się jeszcze wyjaśnień ze strony koszalińskiego szpitala. Udzielenia informacji na ten temat placówka odmówiła również dziennikarzom.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Uwaga!" TVN.
Autor: mm//now / Źródło: UWAGA! TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN