Prędkości, przy jakich operuje pilot takiego samolotu na niedużej wysokości nad ziemią, to jest mniej więcej 50-70 metrów na sekundę. Kichnięcie to przelecenie kilkudziesięciu metrów. Margines błędu jest bardzo mały - mówił w TVN24 pilot Piotr Czuban, komentując piątkową katastrofę w Gdyni. Jak dodał, pilotowi prawdopodobnie "zabrakło lotniczego szczęścia, które było potrzebne przez ułamek sekundy".
W czasie ćwiczeń lotniczych na lotnisku Gdynia Babie Doły w piątek doszło do wypadku samolotu. Pilot maszyny, Robert Jeł, zginął. Jak przekazał generał Ireneusz Nowak, nie podjął próby katapultowania się. Przygotowywał się do sobotnich pokazów z okazji 30-lecia Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej, w związku z wypadkiem obchody zostały odwołane. Loty na maszynach M-346 Bielik zostały wstrzymane.
Czytaj więcej: Wypadek samolotu podczas ćwiczeń. Pilot nie żyje
- Prędkości, przy jakich operuje pilot takiego samolotu na niedużej wysokości nad ziemią, to jest przemieszczanie się mniej więcej w okolicach 50-70 metrów na sekundę. To jest kichnięcie. Kichnięcie to jest przelecenie kilkudziesięciu metrów. Więc margines błędu jest bardzo mały - zaznaczył pilot Piotr Czuban, który był w sobotę gościem "Wstajesz i Weekend" w TVN24.
Złożył kondolencje żonie i córeczce tragicznie zmarłego pilota, a także jego kolegom lotnikom wojskowym. - Proszę uwierzyć, że śmierć lotnika zawsze wstrząsa całym środowiskiem, czy to są lotnicy sportowi, liniowi, czy wojskowi, to zawsze bardzo boli. Jest to trudne dla nas wszystkich - przyznał.
"Zabrakło mu lotniczego szczęścia"
Zwrócił uwagę, że pilot, który zginął w piątek w Gdyni, miał wylatany tysiąc godzin na samolocie Bielik. - Tysiąc godzin na pokazach lotniczych oraz w treningu i wyszkolonych młodych pilotach, możemy spokojnie pomnożyć przynajmniej razy sześć, jeśli chodzi o nalot pilotów liniowych, którzy lecą tak, jak ja po prostej z punktu a do b. To są zupełnie inne emocje i zupełnie czego innego od nas się wymaga. To jest bardzo duży nalot, to jest naprawdę klasa mistrzowska, jeśli chodzi o pilotaż tego samolotu - podkreślił.
Powiedział, że najczęstszą przyczyną wypadków podczas pokazów lotniczych jest czynnik ludzki, ale bywa, że winna jest pogoda, albo problemy techniczne.
- Możemy zakładać pewnego rodzaju scenariusze, jednym z nich może być to, o czym powiedziałem na początku. Ten samolot przemieszczał się z prędkościami rzędu 50-70 metrów na sekundę, zatem te pół pętli tuż przed ziemią, to były dosłownie ułamki sekund na decyzję. To mogła być bardzo delikatnie spóźniona reakcja na pociągnięcie za uszy fotela wyrzucanego, ale mogło to też być na przykład lekkie zamroczenie wynikające z dużego przeciążenia - analizował Czuban.
Zaznaczył, że przy wyjściu z pętli przeciążenie jest bardzo duże. - To jest przeciążenie dodatnie, czyli krew z głowy odpływa pilotowi w stronę nóg. Nie wiem, czy on miał na sobie kombinezon przeciążeniowy, pewnie miał, ale ono mogło być na tyle duże, że jednak na ten ułamek sekundy kluczowy do podjęcia decyzji mogło dojść do utraty świadomości. Mógł być jakiś problem wynikający z tego, że cały czas próbował ten samolot z tej pętli wyprowadzić i liczył, że to się uda, a coś się zablokowało - analizował gość TVN24. Jak dodał, "prawdopodobnie zabrakło mu tego lotniczego szczęścia, które było potrzebne przez ułamek sekundy".
"Wahanie się jest najgorszym"
Podkreślił, że "jesteśmy w NATO, polska armia jest bardzo nowoczesna i podejście do szkolenia też jest nowoczesne". - Tacy ludzie jak Robert, który wczoraj zginął, to są ludzie bardzo starannie dobierani do procesu szkolenia młodych pilotów, więc to musiał być facet bardzo zrównoważony psychicznie, bardzo dobry merytorycznie, lotniczo, był dobrym dydaktykiem - mówił.
Zaznaczył, że "pilot musi mieć dużą pewność siebie, bo wahanie się jest najgorszym, co może człowieka spotkać w samolocie".
- Musimy być decyzyjni w każdej dziedzinie lotnictwa, czy to jest lotnictwo sportowe, transportowe, liniowe, czy lotnictwo bojowe, trzeba podjąć decyzję, a potem tej decyzji bronić - stwierdził Czuban.
Analizując piątkową katastrofę, powiedział, że "mogło być tak, że pilot cały czas liczył na to, że wyprowadzi samolot, bo znał swoje umiejętności". - Ułamek sekundy, niestety, decyduje czasem o takich sytuacjach, że jednak zabrakło tak 10-15-20 metrów - dodał.
Źródło: TVN24