Ludmiła Kolesnyk po ucieczce z bombardowanego Mariupola dotarła do Polski. Gdy znalazła pracę, a dzieci zapomniały o wojnie, urzędnicy zdecydowali o odmowie nadania im statusu uchodźców. Na wyjazd z Polski mają miesiąc. O ukraińską rodzinę próbują walczyć miejscowe instytucje. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Bardzo ciężko było już wtedy, gdy zamordowano męża Ludmiły Kolesnyk, zwolennika Pomarańczowej Rewolucji, czy kiedy separatyści próbowali zwerbować jej starszego syna.
O ucieczce z Mariupola do Lwowa kobieta zdecydowała w 2014 roku, gdy jej dom zaczął się trząść podczas rakietowego ostrzału lotniska położonego kilka kilometrów dalej.
- Powiedziałam dzieciom, że koniec tego cierpienia, wyjeżdżamy dzisiaj. I wyjechaliśmy w jeden dzień. Spakowałam dwie torebki, rzeczy dzieci i wyjechaliśmy - mówi kobieta w rozmowie z reporterem magazynu "Polska i Świat".
Nowy dom w Gdańsku
We Lwowie pani Ludmiła nie znalazła pracy. W maju dla dzieci było za późno na pójście do szkoły. Zdecydowała się na Polskę. Jej babcia była Polką. Na granicy złożyła wniosek o ochronę międzynarodową. Trafiła do ośrodka pod Grudziądzem, niedaleko poligonu, co podczas ćwiczeń wojska przysporzyło dzieciom kolejnych traum.
Dom kobieta znalazła ostatecznie w Gdańsku. Z pomocą ludzi, po licznych perypetiach, wraz z dziećmi poczuła się tam jak u siebie. 7-letnia córka Polina nie pamięta Ukrainy wcale. Jej 10-letni brat Ilja z Mariupola pamięta jedynie swoją rozwrzeszczaną papugę. Oboje świetnie się uczą. Polina robi wrażenie na nauczycielach.
- Niezwykle zintegrowana z grupą, pogodna, radosna, inteligentna, perfekcyjnie opanowała już język polski - mówi Anna Olkowska, wicedyrektor Pozytywnej Szkoły Podstawowej w Gdańsku.
Miesiąc na opuszczenie Polski?
Pani Ludmiła pracowała jako pielęgniarka. Teraz otrzymała drugą i ostateczną już decyzję o odmowie nadania jej i dzieciom statusu uchodźców. Na wyjazd z Polski mają miesiąc.
Jak mówi, była zaskoczona decyzją, bo myślała, że "włączą się serca urzędników". Urząd do Spraw Cudzoziemców nie znalazł czasu na kontakt z TVN24. Z decyzji wynika, że uznał, iż rodzinie nic nie zagraża na Ukrainie.
Pod Mariupolem trwały jednak ostatnio ciężkie walki. - Powiedziałam, że ja nie odstąpię. Ja nie mam gdzie wrócić. Nie chcę, żeby moje dzieci były w jakikolwiek sposób narażone na niebezpieczeństwo - mówi pani Ludmiła.
Kobiecie oraz jej dzieciom w szukaniu jakichkolwiek sposobów pozostania w Polsce pomagają Akademia Medyczna w Gdańsku i dyrekcja szkoły, do której uczęszczają dzieci.
Autor: js/adso/jb / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24