Jechaliśmy z nastawieniem, by uratować chociaż jedną żywą osobę spod gruzów. Udało się to zrobić już w pierwszych godzinach. Determinacja i morale w naszym zespole było bardzo wysokie - mówił w TVN24 młodszy brygadier Jakub Filip, jeden ze strażaków, którzy pomagali w akcji ratowniczej po trzęsieniu ziemi w Turcji. Inny z członków ekipy ratunkowej - młodszy brygadier Jakub Siczek - opowiadał o trudnych warunkach pracy na miejscu tragedii, ale też o niesamowitym zaangażowaniu ratowników.
Polscy ratownicy, którzy pomagali w akcji ratowniczej po trzęsieniu ziemi w Turcji, wrócili w czwartek do kraju. Polska grupa uratowała spod gruzów 12 osób. W piątek gośćmi TVN24 byli młodszy brygadier Jakub Filip i młodszy brygadier Jakub Siczek, strażacy, którzy wrócili z Turcji.
Filip: jechaliśmy z nastawieniem, by uratować chociaż jedną osobę
- Byliśmy przygotowani na to, że po tak ciężkiej tragedii ta śmierć i nieszczęście ludzkie będzie zauważalne na miejscu. Skala tego zdarzenia jest ogromna. Byliśmy poniekąd przygotowani na tak dramatyczne obrazki, ale zaraz po powrocie do kraju w środę mieliśmy spotkanie z psychologiem i będziemy mieli te spotkania jeszcze w najbliższym czasie. Mamy dobrą opiekę, by sobie z tym wszystkim poradzić - mówił Filip.
- Jechaliśmy do Turcji z nastawieniem, by uratować chociaż jedną żywą osobę spod gruzów. Udało się to zrobić już w pierwszych godzinach po rozpoczęciu naszych działań. Łącznie udało się uratować 12 osób. Determinacja i morale w naszym zespole było bardzo wysokie - podkreślił.
Siczek: zaangażowanie było niesamowite
Jakub Siczek powiedział, że "skala zniszczeń na miejscu tragedii była niesamowita". - W miejscu, gdzie pracowaliśmy, ponad 20 wielorodzinnych budynków było zniszczonych, każdy 6 do 8 pięter. Jak relacjonował, ratownicy musieli wybrać, na które budynki w pierwszej kolejności pójdą, zmierzyć się z lokalną społecznością, wyjaśnić ludziom czekającym na wieści w sprawie ich najbliższych, że muszą "iść spokojnie krok po kroku". - To było trudne - podkreślał strażak. Dodał, że "kolejnym aspektem, który miał duży wpływ, była niska temperatura".
To jednak nie zmniejszało determinacji polskich ratowników. - Uratowanie kogoś to jest niesamowita duma. Pracujemy w systemach zmianowych, po 12 godzin, czasami był problem, żeby ratowników ściągnąć ze strefy roboczej, bo mówili: "nie, chcemy jeszcze pracować, dać coś od siebie, uratować więcej osób". Zaangażowanie było niesamowite. Ratownicy wracali pełni energii i zmotywowani. To była historyczna akcja struktur Państwowej Straży Pożarnej - podkreślił.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24