Do końca października gotowe będzie rozporządzenie nakładające obowiązek uiszczania na rzecz twórców dodatkowej opłaty od produkcji m.in. smartfonów i tabletów - dowiedział się portal tvn24.pl. Gra idzie o wielkie pieniądze - nawet 300 mln zł rocznie. Przedstawiciele organizacji zrzeszających artystów przekonują, że to właśnie oni najwięcej tracili do tej pory na archaicznych przepisach. A producenci sprzętu mówią o wielkim skoku na kasę, w którym interes twórców jest najmniej ważny.
O co ta wojna? Po pierwsze, o duże pieniądze, pomiędzy które wkłada się argumenty o okradaniu artystów za pomocą przestarzałego prawa umożliwiającego kopiowanie, słuchanie i oglądanie efektów ich pracy bez płacenia im. Z drugiej strony zaś o przedmiotowe posługiwanie się twórcami dla zagarnięcia - z pożytkiem przede wszystkim dla siebie - milionów złotych przez organizacje takie jak ZAiKS czy ZASP.
W trosce o los innego Brylewskiego
Producenci i importerzy sprzętu elektronicznego swoje argumenty wzmacniają historiami o nieprzejrzystości finansowej Organizacji Zbiorowego Zarządzania (OZZ) prawami autorskimi, braku kontroli nad ich wydatkami i przeznaczaniu przez nie dziesiątków milionów złotych na pensje pracowników. OZZ-y odpowiadają, że w straszeniu nimi Polaków i mnożeniu nieprawdziwych zarzutów chodzi tylko o to, by przeciągnąć sprawę bez uszczuplania zysków producentów kosztem twórców takich jak Robert Brylewski. Muzyk, legenda polskiej sceny alternatywnej, współzałożyciel Brygady Kryzys, lider Izraela i Armii, zamieścił pod koniec września wpis na swoim koncie facebookowym, w którym przestrzegł przed podążaniem jego śladem. "Po ponad 30 latach grania tzw. muzyki alternatywnej w kraju zwanym Polska, dziś nie stać mnie na jedzenie, papierosy, nie mówiąc o prezentach dla dzieci. Moje wpływy za wydanie kilkudziesięciu płyt w ojczyźnie są tak żałośnie mizerne, że radzę szczerze zastanowić się nad wyborem drogi życiowej. Przepraszam wszystkich za ten żałosny wpis (...)" - napisał Brylewski. - Takie historie pokazują, że potrzebna jest duża zmiana, inny model wspierania twórców i ich własności, czyli tego co tworzą - podkreśla Stanisław Trzciński, promotor koncertowy, wydawca i producent. Brylewski, niezamierzenie i pewnie trochę wbrew swojej woli, stał się jednym z - najczęściej wykorzystywanych instrumentalnie - przykładów na to, że ochrona interesów artystów nadal bywa w Polsce tylko iluzoryczna a są przecież gotowe pomysły na to, jak tę ochronę uszczelnić i urealnić.
Opłata za domniemanego "pirata"
Najbliższą wejścia w życie odpowiedzią ma być właśnie tzw. "opłata reprograficzna", zwana potocznie "opłatą od kopiowania" lub - nieco mylnie - "od piractwa". Polega ona na tym, że od każdego nośnika, wpisanego na listę tych, które potencjalnie mogą służyć użytkownikowi do kopiowania muzyki, audiobooków, itp., pobierana jest opłata w wysokości od 1 do 3 proc. wartości wyprodukowanego sprzętu. Pieniądze trafiają do Organizacji Zbiorowego Zarządzania prawami autorskimi, gdzie rozdysponowywane są pomiędzy twórców. Problem jednak w tym, że polska lista jest przestarzała - znajdują się na niej np. kasety VHS i magnetofonowe, a nie ma laptopów, tabletów, czy telefonów komórkowych. Pod koniec września w sejmie wiceminister kultury Andrzej Wyrobiec zapowiedział jednak, że decyzja o uaktualnieniu i rozszerzeniu listy - przede wszystkim o smartfony, przenośne komputery i tablety – została już podjęta. Przygotowanie rozporządzenia w tej sprawie będzie jednym z jego pierwszych zadań po tym, jak premier Ewa Kopacz zakończy przegląd swoich ministerstw. Według naszych informacji, nowe przepisy mają być gotowe jeszcze w tym miesiącu. Oficjalnie wiceminister mówi tylko: - Ta sprawa to mój priorytet, chcę jej szybkiego zakończenia.
O czym dyskutować?
Do końca ubiegłego miesiąca miały być znane stawki procentowe, jakie od poszczególnych nośników płacić będą musieli ich producenci. Ministerstwo kultury liczyło, że przedstawiciele branży elektronicznej i OZZ-y dojdą w tej sprawie do porozumienia między sobą. Ale tak się nie stało. ZAiKS i inne największe Organizacje Zbiorowego Zarządzania zbojkotowały debatę, którą zorganizował Związek Importerów i Producentów Sprzętu Elektrycznego i Elektronicznego (ZIPSEE), zrzeszający 14 największych firm z branży RTV i IT działających w Polsce. - W naszej opinii wszystko zostało już powiedziane - ta debata trwała od ponad roku. Działania producentów traktujemy jako odwlekanie momentu wejścia tych przepisów w życie - tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl nieobecność przedstawiciela ZAiKSU dyrektor generalny związku, Krzysztof Lewandowski.
Procent będzie, ale niższy
ZAiKS chciał, by od wyprodukowanych tabletów pobierana była opłata w wysokości 2 proc. a od smartfonów 1,5 proc. - Tego typu rozwiązania obowiązują od dawna w wielu innych krajach europejskich, a kwoty są dużo wyższe. W Niemczech na przykład do smartfona o pojemności 4 GB doliczana jest opłata w średniej wysokości ok. 66 zł. U nas byłoby to ok. 7,5 zł. To pokazuje, że nasze propozycje nie są wygórowane - dodaje Lewandowski. Jak nieoficjalnie ustaliliśmy, ministerstwo uważa jednak, że "procent" powinien być jeszcze niższy. - Między innymi dlatego, by producenci nie próbowali się tłumaczyć, że opłata może spowodować wzrost cen tych produktów - usłyszeliśmy w resorcie. Część producentów sprzętu stara się to robić już teraz. - Demagogia i straszenie. Każdy argument jest dobry, byle tylko nie płacić - odpowiada Lewandowski. Druga strona problem widzi jednak inaczej. - W naszej ocenie smartfony i tablety nie spełniają kryteriów dotyczących kopiowania w taki sposób, w jaki widzi to np. ZAiKS i nie powinny w ogóle znaleźć się na tej liście - uważa Michał Kanownik, dyrektor ZIPSEE.
Na co idą te miliony?
Producenci, których reprezentuje, mają zresztą dużo więcej zarzutów pod adresem organizacji powołanych do tego, by stać na straży interesów twórców kultury. - Nie chodzi nawet o same kwoty, ale o to, jak i na co będą one pożytkowane. Jeśli ktoś dostaje dzisiaj z tytułu opłaty reprograficznej kilka milionów złotych rocznie i nie jest w stanie ich wypłacić twórcom w sposób transparentny, to kiedy dostanie 300 mln, też nie będzie umiał albo chciał tego zrobić - twierdzi Kanownik. - Nie wiemy dzisiaj, co dzieje się z tymi pieniędzmi. Ministerstwo Kultury też nie jest w stanie tego kontrolować, a ZAiKS od lat broni się jak może przed tym, by szczegółowo i precyzyjnie wyjaśniać, na co dokładnie wydaje gromadzone środki - dodaje. Z obliczeń ZIPSEE wynika, że gdyby przepisy przeszły przez resort w takim kształcie, w jakim proponuje to ZAiKS, do kas organizacji zrzeszających artystów z tytułu opłat reprograficznych trafić mogłoby nie 7-8 mln zł rocznie (jak teraz) ale ok. 300 mln. - W ubiegłym roku koszty administracyjne i obsługa twórców przez ZAiKS wyniosły według sprawozdania finansowego związku 71 mln zł. Na same pensje dla 471 pracowników, których średnia wysokość wynosiła ponad 10 tys., wydano około 59 mln zł. Prawie 340 mln zł stanowiły wszystkie środki pobrane z różnych źródeł (m.in. tantiem) przez ZAiKS w 2013 r. i w latach poprzednich a niepodzielone między twórców - wylicza dyrektor ZIPSEE. Ministerstwo twierdzi, że dostrzega problem, o którym mówi Kanownik i próbuje go rozwiązać. - Wiele z tych zastrzeżeń było słusznych, dlatego jedna z moich pierwszych decyzji dotyczyła zmian w sprawozdaniach z tego, jak wydatkowane są środki uzyskane z opłaty reprograficznej. Nasze zadanie polega na tym, żeby śledzić te pieniądze i kontrolować, aby jak najszybciej trafiały do kieszeni artystów. Bo tam jest ich miejsce - zapewnia wiceminister Wyrobiec.
Sprawa niejednomyślna
- Z punktu widzenia twórców ważne jest, by otrzymywali większe środki za swoją pracę intelektualną, ale problem rzeczywiście jest szerszy, systemowy – zauważa Trzciński. - Ciągle nie możemy na przykład doczekać się w branży muzycznej takiego koła zamachowego, jakim dla filmowców stał się Państwowy Instytut Sztuki Filmowej ze swoimi nieoprocentowanymi pożyczkami na realizację wartościowych projektów - tłumaczy współwłaściciel agencji STX Jamboree. Ale jedności w środowisku twórców nie ma. Nie brakuje takich, którzy uważają, że najbardziej na nowych przepisach rzeczywiście skorzystać mogą organizacje, które powinny bronić ich interesów a oni sami znajdą się na końcu długiego łańcucha beneficjentów. Inni tłumaczą, że zła jest sama formuła "ukrytego podatku dla wszystkich" w smartfonach i tabletach. - Jestem przeciwnikiem wprowadzania tego typu rozwiązania bo jest ono niesprawiedliwe wobec społeczeństwa. Każdy powinien sam decydować za co płaci: czy woli mieć "pusty" tablet za niższą cenę, czy nieco droższy, ale na przykład z dostępem do bazy plików mp3, które może legalnie przechowywać i odtwarzać - tłumaczy Hirek Wrona, dziennikarz muzyczny, producent i DJ. Marek Kościkiewicz, muzyk i były członek zarządu ZAiKS-u przekonuje jednak, że "opłata od kopiowania" w takiej formule, w jakiej obowiązuje dzisiaj - tylko z rozszerzoną listą nośników - to jedyne sensowne rozwiązanie. - Organizacje takie jak ZAiKS są szczegółowo kontrolowane już teraz. Kto miałby dzielić te pieniądze? Państwo? Ministerstwo kultury? Nie wierzę, że to byłoby lepsze dla twórców - twierdzi. I dodaje: - A przecież o nich w całej tej sprawie chodzi.
Autor: Łukasz Orłowski (l.orlowski@tvn.pl)//plw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock