- Obawiam się, chociaż wydawało mi się jako byłemu wykładowcy pana Błaszczaka, że on odebrał staranne wykształcenie, że on nie rozumie słowa "sodomia" i "sodomita" - stwierdził w Faktach po Faktach" prof. Tomasz Nałęcz, komentując wypowiedź szefa MON o Marszu Równości w Poznaniu. Zdaniem Marka Migalskiego, w oczach zachodnich ministrów Mariusz Błaszczak "jest po prostu zdziczałym prawicowcem, troglodytą, który nie jest w stanie zrozumieć, że świat się trochę zmienił od XIX wieku".
- W Poznaniu (odbyła się - red.) kolejna parada sodomitów, którzy próbują narzucić swoją interpretację praw i obowiązków obywatelskich na innych - oświadczył 12 sierpnia w TV Trwam minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.
Komentował w ten sposób wydarzenia z Poznania, gdzie na czas odbywającego się tam 11 sierpnia Marszu Równości autobusy i tramwaje zostały ozdobione tęczową flagą. Po kilku godzinach poznańskie Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne zdjęło flagi.
Zdaniem Błaszczaka ważne dla wydarzeń w Poznaniu było to, że motorniczy tramwajów nie zgodzili się na przyozdobienie ich pojazdów tęczowymi flagami. - To świadczy o tym, że jednak w narodzie polskim jest pewność tego, że to wszystko, co jest skonstruowane po bożemu, to jest normalne - mówił.
Słowa Błaszczaka "psują wizerunek Polski"
Zdaniem historyka, byłego doradcy prezydenta Bronisława Komorowskiego, prof. Tomasza Nałęcza, nie można się nie oburzać na takie słowa, jakie wypowiedział szef MON. - Tak nie można się wyrażać w Europie XXI wieku. Jestem ciekaw jak pan minister Błaszczak będzie rozmawiał ze swoimi kolegami ministrami (z innych krajów - red.). Przecież ten jego wyczyn powtórzyły w większości serwisy światowe, dziwiąc się jaki to dziwoląg jest w Polsce ministrem. To jest niebywała wypowiedź, moim zdaniem, psująca wizerunek Polski na świecie - powiedział w "Faktach po Faktach".
Według prof. Nałęcza, nie ma większego znaczenia, który z ministrów był autorem tej wypowiedzi.
- Obawiam się - chociaż wydawało mi się jako byłemu wykładowcy pana Błaszczaka, że on odebrał staranne wykształcenie - że on nie rozumie słowa "sodomia" i "sodomita". Wydaje mi się, że tu jest nieznajomość tego słowa. Zapędził się w kozi róg. Jak nie wiadomo co zrobić, trzeba zachować się przyzwoicie: przeprosić, skończyć ten temat i nie iść w zaparte - podkreślił.
Migalski: torysi rwaliby sobie włosy z głowy
- Tu nie chodzi o oburzanie się, tylko o analizę tego, czy słowa ministra Błaszczaka zwiększają czy zmniejszają naszą zdolność do obrony państwa - ocenił politolog dr Marek Migalski, były eurodeputowany z listy Prawa i Sprawiedliwości.
Dla Migalskiego odpowiedź na tę kwestię jest oczywista: - Dzisiaj o bezpieczeństwie i niepodległości decydują w pewnej części te czołgi, które widzieliśmy na ulicach Warszawy - ale przede wszystkim nasze członkostwo w NATO i Unii Europejskiej.
- Te dwie organizacje gwarantują nam to, że Rosja nas nie potraktuje tak, jak potraktowała Ukrainę - zaznaczył politolog.
- Te słowa ministra Błaszczaka zostaną odczytane nie tylko przez opinię publiczną na Zachodzie, ale przez jego kolegów - przez ministrów obrony narodowej państw Unii Europejskiej i NATO, a to oznacza, ze w ich oczach minister Błaszczak jest po prostu zdziczałym prawicowcem, troglodytą, który nie jest w stanie zrozumieć, że świat się trochę zmienił od XIX wieku, kiedy homoseksualistów zamykano w wieżach i więzieniach - zauważył Migalski.
Jego zdaniem, "gdyby te słowa usłyszeli torysi - czyli brytyjscy konserwatyści, z którymi PiS jest przecież w jednej frakcji w Parlamencie Europejskim - to rwaliby sobie po prostu włosy z głowy". - To, że ten język nie jest akceptowany przez lewicę czy liberałów na Zachodzie, to jest oczywiste. Ale ten język nie jest akceptowany przez prawicę europejską i przez prawice amerykańską - tę, która daje większość prezydentowi Trumpowi - mówił Migalski.
- To, że te słowa wypowiada nie trzeciorzędny poseł opozycji, a minister obrony, jest czymś absolutnie nie tyle skandalicznym i oburzającym - bo to trzeciorzędna sprawa - ale obniżającym pozycję tego ministra w sferze międzynarodowej, w relacjach z partnerami zachodnimi, a tym samym pozycję Polski - wyjaśnił Migalski.
Nałęcz: weto to decyzja Jarosława Kaczyńskiego
W niedzielę w Polskim Radiu prezydent Andrzej Duda odniósł się do ewentualnego weta nowelizacji ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. - Nie wydaje mi się, żeby to była dobra sytuacja dla naszego systemu i nie widzę też uzasadnienia dla tak drastycznej zmiany (...) Nie widzę uzasadnienia, żeby miało dojść do tak istotnego ograniczenia, że de facto tylko dwa ugrupowania istniejące dzisiaj na polskiej scenie politycznej będą mogły powiedzieć "my swoich posłów w PE będziemy mieli na pewno" - powiedział.
- Weto jest wręcz pewne - stwierdził, komentując te słowa prof. Nałęcz. - Tylko, że wydaje mi się, że nie jest to decyzja Andrzeja Dudy, tylko to jest decyzja Jarosława Kaczyńskiego, bo to on podjął decyzję o przeforsowaniu tej zmienionej ordynacji do Parlamentu Europejskiego w innej sytuacji. Ta decyzja została podjęta kiedy spór o Sąd Najwyższy nie był jeszcze przeniesiony do instytucji unijnych, czyli nie miał o nim orzekać Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej - powiedział Nałęcz.
Jego zdaniem, Jarosław Kaczyński po "dewastacji Trybunału Konstytucyjnego" i "skandalicznej" nowelizacji ustawy o IPN przestraszył się jedynie "twardego tupnięcia nogą przez Stany Zjednoczone". Według byłego doradcy prezydenta Komorowskiego, Kaczyński przestraszył się tym razem tego, że sprawą Sądu Najwyższego zajęło się ciało sądownicze, a nie polityczne.
- Przestraszył się jednak napinania ponad potrzebę stosunków z Unią Europejską - dodał. - Moim zdaniem Jarosław Kaczyński już dzisiaj ma problem, czy Polska będzie ten wyrok (TSUE - red.) wykonywała, czy nie - powiedział.
Migalski: PiS przestraszył się, że może dostać łomot
- Stanowisko prezydenta motywowałbym jednak przede wszystkim zyskami politycznymi Prawa i Sprawiedliwości, w mniejszym stopniu naciskiem Unii Europejskiej, nawet w mniejszym stopniu stanowiskiem biskupów - stwierdził Marek Migalski.
- Myślę, że ktoś w PiS-ie przeliczył, policzył, podliczył i wyszło mu, że jak opozycja postąpi mądrze - czyli zjednoczy się - to w maju przyszłego roku, a więc pół roku przed wyborami parlamentarnymi, PiS może dostać łomot. Może przegrać ze zjednoczoną opozycją, co byłoby rujnującym dla PiS-u efektem psychologicznym. Dlatego, że dałoby to wiatr w żagle opozycji i wprowadziłoby to pewne rozedrganie w szeregach działaczy pisowskich - ocenił politolog.
Według Migalskiego, nowelizacja ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego była wymierzona w mniejsze ugrupowania prawicowe - ruch Kukiz’15, partię Janusza Korwina-Mikkego czy narodowców. - W ostateczności mogło się okazać, że walka z tymi mniejszymi partiami jest mniej istotna niż przede wszystkim odniesienie sukcesu - powiedział.
Autor: tmw/adso / Źródło: tvn24