Obowiązujące wówczas przepisy w sposób nieszczegółowy, ale tak naprawdę jasny, regulowały obowiązki koordynatora, którym był Tomasz Arabski - uznał warszawski sąd apelacyjny, który w piątek utrzymał karę 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata dla byłego szefa KPRM w związku z organizacją lotu do Smoleńska.
Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał karę 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata wymierzoną w czerwcu 2019 roku w pierwszej instancji byłemu szefowi KPRM Tomaszowi Arabskiemu w sprawie organizacji lotu do Smoleńska w 2010 roku. Jedyną zmianą jest modyfikacja opisu zarzuconego mu czynu. Chodzi o poszerzenie tego opisu o wzmiankę dotyczącą działania na szkodę interesu publicznego i interesu prywatnego.
W analogiczny sposób opis czynu zmodyfikowano w stosunku do urzędniczki kancelarii premiera Moniki B., która przed Sądem Okręgowym w Warszawie została skazana na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na rok. Kara wobec niej także została utrzymana.
Obrońcy Tomasza Arabskiego oraz Moniki B. domagali się ich uniewinnienia
Sąd utrzymał wyrok w całości w stosunku do pozostałych trzech urzędników - Miłosława K. z kancelarii premiera oraz Justyny G. i Grzegorza C. z ambasady RP w Moskwie - którzy w pierwszej instancji zostali uniewinnieni.
"Wszystkie bezpieczniki zostały wyłączone"
W uzasadnieniu prawomocnego wyroku sędzia Sądu Apelacyjnego w Warszawie, przewodnicząca składowi orzekającemu Anna Kalbarczyk, powiedziała, iż "podkreślić należy, że obowiązujące wówczas przepisy (...) w sposób nieszczegółowy, ale tak naprawdę jasny, regulowały obowiązki podmiotów wykorzystujących transport lotniczy: obowiązki koordynatora, BOR i specpułku".
Jak dodała, te przepisy "przewidywały na różnych szczeblach wiele bezpieczników, które miały gwarantować bezpieczeństwo osób". - Te wszystkie bezpieczniki zostały wyłączone - podkreśliła sędzia. Oceniła, że powodem tego była "praktyka i to, że lotnisko w Smoleńsku położone było najbliżej".
- Pierwszym bezpiecznikiem była kancelaria prezydenta, która nie powinna wskazywać miejsca lądowania statku z prezydentem jako Smoleńsk, gdyż tam nie było lotniska czynnego - powiedziała. - Drugim bezpiecznikiem była KPRM, czyli koordynator (Tomasz Arabski - red.) i działająca z jego upoważnienia Monika B., którzy nie powinni zaakceptować takiego zapotrzebowania, bo nie było zgodne z obowiązującymi wówczas przepisami - kontynuowała.
- Trzecim bezpiecznikiem był BOR, który nie podjął czynności jemu należnych w tym zakresie (...), czwartym bezpiecznikiem był 36. specpułk, który powinien nie zgodzić się na wykonanie lotu do Smoleńska - mówiła sędzia Kalbarczyk. Jak oceniła, w sprawie każda z tych instytucji "była kluczowa", ale sąd apelacyjny orzekł w piątek jedynie w zakresie postępowania, które rozpoznawał.
Sędzia sprawozdawca o obowiązkach Arabskiego
W uzasadnieniu orzeczenia sprawozdawca sprawy sędzia Anna Zdziarska mówiła zaś m.in. o obowiązkach spoczywających na Arabskim jako koordynatorze odpowiedzialnym za organizację lotu. Jak wskazała, skoro koordynator miał możliwość zatwierdzenia zapotrzebowania na statek powietrzny, to w zakresie jego kompetencji leżała też odmowa zatwierdzenia, jeżeli zamówienie nie spełniało wymogów formalnych.
Mówiła, że nie można zgodzić się z tezą, że koordynator miał wąski zakres uprawnień. - Gdyby koordynator nie miał uprawnień decyzyjnych i bezrefleksyjnie zatwierdzał wszystkie zamówienia bez weryfikacji, to mógłby dopuścić do lądowania w miejscu, które nigdy nie było lotniskiem – wyjaśniała sędzia.
Dodała, że racjonalnym wnioskiem jest to, że umieszczenie funkcji koordynatora w instrukcji HEAD, której postanowienia - jak wskazała - Arabski zaakceptował i podpisał, miało na celu wyeliminowanie lub co najmniej zminimalizowanie zagrożenia dla pasażerów lotów.
- Uchylenie się od podjęcia decyzji, bierna postawa szefa KPRM stanowiła konkludentną zgodę na realizację lotu – uznał sąd. Jak podkreślono, delegowanie obowiązków na Monikę B. nie uwalnia Arabskiego od winy, ponieważ kobieta podlegała mu służbowo. Sędzia Zdziarska dodała przy tym, że "obowiązki oskarżonej Moniki B. należy traktować równorzędnie jak obowiązki oskarżonego Arabskiego".
"Będziemy chcieli zainteresować tą sprawą Sąd Najwyższy"
Po ogłoszeniu wyroku obrońca Tomasza Arabskiego mec. Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska podkreśliła, że obrona "w sposób oczywisty nie zgadza się z rozstrzygnięciem sądu". Jej zdaniem "ze względu na nieprawidłowości m.in. w postępowaniu sądowym pierwszej instancji wyrok nie powinien ostać się w tym kształcie". - Oczekując na treść uzasadnienia pisemnego, podjęliśmy decyzję, że będziemy chcieli zainteresować tą sprawą Sąd Najwyższy – powiedziała.
Dodała, że to, co wynikało z piątkowego uzasadnienia sądu, to "informacja o pewnych wątpliwościach, które sąd posiadał w tej sprawie". - Jeżeli sąd posiadał wątpliwości, to powinien był uniewinnić albo przynajmniej przekazać sprawę do ponownego rozpoznania. Inne, dodatkowe argumenty o tym, że ławka oskarżonych jest zbyt krótka, są tylko pewnym dodatkiem do głównego wątku, jakim jest ocena odpowiedzialności karnej dwojga ludzi w tej sprawie, a jest ona, moim zdaniem, co najmniej chybiona – powiedziała adwokat.
Dubois: koniec siedmioletniej męczarni
Mecenas Jacek Dubois, który bronił jednego z uniewinnionych urzędników, ocenił piątkowy wyrok jako koniec "siedmioletniej męczarni" jego klienta. - Z uzasadnienia sądu wynikało, że na skutek błędnej interpretacji prawa mój klient musiał spędzić siedem lat na ławie oskarżonych ze szkodą dla swojego życia osobistego, rodzinnego – wskazał.
Adwokat zwrócił jednocześnie uwagę, że oskarżycielami posiłkowymi w tej sprawie były osoby "z pewnej grupy politycznej". - I nastąpiła tak naprawdę selekcja na ławie oskarżonych, zrobiona przez nich - mówił. Dodał, iż "z uzasadnienia sądu wynika, że ta sprawa nigdy nie została osądzona, bo jeśli zawiodły bezpieczniki, to znaczy, że nie wszystkie osoby, których odpowiedzialność powinna być badana, na tej ławie oskarżonych zasiadły".
"Będziemy analizować uzasadnienie pod kątem kasacji"
Po czerwcowym orzeczeniu w 2019 roku w pierwszej instancji, prokuratura złożyła apelację na niekorzyść wszystkich oskarżonych, którą poparli też oskarżyciele posiłkowi.
Zarówno w przypadku Arabskiego, jak i Moniki B., prokuratura nie zgodziła się wówczas z odstąpieniem od wymierzenia grzywny. Dodatkowo w przypadku byłego szefa KPRM prokurator zakwestionował brak orzeczenia zakazu zajmowania stanowisk kierowniczych, nadzorczych i kontrolnych w instytucjach państwowych oraz samorządowych.
W piątek zaś oskarżający w tej sprawie prokurator Przemysław Ścibisz wskazywał, że piątkowe orzeczenie należy analizować w dwóch zakresach. - Jeden dotyczy Tomasza Arabskiego i Moniki B. i w tym zakresie jestem bardzo zadowolony z rozstrzygnięcia. Nie będę oryginalny, jeśli powiem, że w odniesieniu do tych oskarżonych sprawiedliwości stało się zadość - powiedział.
- Co do pozostałych oskarżonych będziemy jeszcze analizować uzasadnienie pod kątem złożenia kasacji - dodał. Zwrócił uwagę, że w odniesieniu do Arabskiego nie uwzględniono części apelacji odnoszącej się do orzeczenia zakazu sprawowania funkcji publicznych, ale w tym zakresie prokuratorowi nie przysługuje już złożenie kasacji.
Proces
Proces w pierwszej instancji toczył się przez ponad trzy lata. Został zainicjowany z oskarżenia prywatnego. Jego podstawą był art. 231 Kodeksu karnego, który przewiduje do 3 lat więzienia za niedopełnienie obowiązków funkcjonariusza publicznego. Akt oskarżenia wniesiono po tym, gdy Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga umorzyła prawomocnie śledztwo w sprawie organizacji lotów premiera i prezydenta do Smoleńska 7 i 10 kwietnia 2010 r.
Oskarżycielami w tej sprawie zostali bliscy kilkunastu ofiar katastrofy smoleńskiej, m.in. Anny Walentynowicz, Janusza Kochanowskiego, Andrzeja Przewoźnika, Władysława Stasiaka, Sławomira Skrzypka i Zbigniewa Wassermanna. Na początku procesu do sprawy przyłączyła się prokuratura.
W czerwcu 2019 r. sąd uznał Arabskiego za winnego tego, że od 16 marca 2010 r. do 10 kwietnia 2010 r., będąc szefem KPRM, nie dopełnił ciążących na nim obowiązków z tytułu koordynatora odpowiedzialnego za organizowanie lotów polskich wojskowych statków powietrznych. - W związku z planowaną na 10 kwietnia 2010 roku wizytą zagraniczną prezydenta RP oraz towarzyszących mu osób na terytorium Rosji dopuścił na wykorzystanie specjalnego transportu lotniczego, wiedząc, że w Smoleńsku nie ma lotniska, na którym dopuszczone byłoby wykonanie operacji lądowania, czym spowodował rzeczywiste niebezpieczeństwo - uznał sąd.
Z kolei Monika B. uznana została za winną tego, że - będąc osobą właściwą do dysponowania specjalnym transportem lotniczym na podstawie upoważnienia udzielonego jej przez szefa KPRM - skierowała do realizacji zapotrzebowanie Kancelarii Prezydenta pomimo braku wskazania w zapotrzebowaniu lotniska lądowania, "dopuszczając w ten sposób do zorganizowania i wykonania lotu na miejsce lądowania, które nie było lotniskiem".
Sędzia Hubert Gąsior w ustnym uzasadnieniu wyroku wskazywał, że sytuacja, która zaistniała przy organizacji lotu z 10 kwietnia 2010 r., podważa zaufanie do państwa. - Co ma pomyśleć obywatel o państwie, które w sposób prawidłowy nie potrafi zorganizować lotu dla prezydenta i najważniejszych osób w państwie? - pytał. Sędzia zastrzegł jednocześnie, że nie ma dowodów na to, że niedopełnienie przez oskarżonych ciążących na nich obowiązków spowodowało katastrofę samolotu Tu-154.
W ocenie sądu pierwszej instancji troje pozostałych, uniewinnionych urzędników - Miłosław K. z kancelarii premiera oraz Justyna G. i Grzegorz C. z ambasady RP w Moskwie - wykonywało czynności w ramach skierowanego już do realizacji zapotrzebowania na lot i nie mieli oni kompetencji, aby kwestionować tę realizację. Dotychczas jedynym wątkiem dotyczącym wizyty z 10 kwietnia 2010 r. zakończonym prawomocnym wyrokiem jest sprawa byłego wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego. W kwietniu 2017 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie podtrzymał orzeczenie pierwszej instancji skazujące go na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata za nieprawidłowości przy ochronie wizyt Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 7 i 10 kwietnia 2010 r.
Źródło: PAP