Premier Donald Tusk zeznał w prokuraturze, że o planach wyjazdu prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Katynia dowiedział się z mediów i to już po tym, jak on sam przyjął zaproszenie Władimira Putina. Nie wierzy w to jednak Prawo i Sprawiedliwość, gdyż, jak się okazuje, o planach prezydenta na 10 kwietnia 2010 roku wiedziało wcześniej MSZ.
Do zeznań, które premier złożył w śledztwie dotyczącym organizacji smoleńskich wizyt, dotarła tvn24.pl. Inny obraz, niż z jego wypowiedzi w prokuraturze, wyłania się z dokumentów, które krążyły między kancelariami i ministerstwami. Dlaczego tak jest, nie wiadomo - Tusk powtarza tylko, że współpraca między kancelariami nie układała się najlepiej, a prezydenccy ministrowie nie mieli w zwyczaju informować go o zamiarach głowy państwa.
"Rozpaczliwa próba obrony przed prokuraturą"
Zeznania premiera, jakoby o planach wyjazdu prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Katynia dowiedział się z mediów, oburzyła Joachima Brudzińskiego z Prawa i Sprawiedliwości.
- Dla mnie to jest rozpaczliwa próba obrony przed prokuraturem ze strony osoby, na ramionach której spoczywa również odpowiedzialność za to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku. W moim przekonaniu to ordynarne kłamstwo Donalda Tuska - ocenił polityk.
Tłumaczenia Tuska przed prokuraturą krytykuje również Andrzej Duda, były minister w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - Jeżeli pan premier mówi w prokuraturze, że o tym nie wiedział, to jasno pokazuje, że albo pan premier po prostu kłamie, albo w ogóle nie nadzorował podległych mu ministrów - stwierdził. "Trudno wymagać, żeby to wszystko wiedział"
Jeden z najbliższych współpracowników Lecha Kaczyńskiego do 10 kwietnia powołuje się tu głównie na dokument z 27 stycznia 2010 roku, w którym kancelaria prezydenta informowała MSZ, że "Lech Kaczyński planuje oddać hołd oficerom na Polskim Cmentarzu Wojennym w Katyniu w kwietniu br." Nie wiadomo, czy to pismo nie dotarło do premiera, czy też plany prezydenta nie zostały przedstawione premierowi przez jego współpracowników. Jak powiedziała jednak Małgorzata Kidawa-Błońska z Platformy Obywatelskiej, "premier nie czyta wszystkich dokumentów, które przychodzą do kancelarii premiera i trudno wymagać, żeby to wszystko wiedział". Z kolei Adam Szejnfeld (PO) uznał, że niezależnie od tego, czy to, co Tusk zeznał w prokuraturze jest zgodne z dokumentami czy nie, to "pan premier, wie co mówi". Rozdzielenie wizyt nie w gestii kancelarii premiera? Zgodnie z tą logiką politycy Platformy nie mają również wątpliwości co do tego, że premier "do dnia katastrofy nie miał żadnego sygnału, aby prezydent, bądź ktoś z jego kancelarii, kwestionował sekwencję spotkań", tj. jego spotkania z Władimirem Putinem, a następnie udziału prezydenta w uroczystościach w Katyniu. Jak zeznał premier, "ta teza pojawiła się dopiero po katastrofie".
Jego słowa w tej sprawie mają podważyć tezę m.in. prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który uważa, że to kancelaria premiera dążyła do rozdzielenia wizyt w Katyniu.
Autor: dp / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN