I Prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzata Gersdorf porównała sytuację wokół polskiego Trybunału do austriackiego w 1933 r. Jej słowa wzbudziły kontrowersje, bo przykład Austrii był tragiczny w skutkach. - Sytuacji politycznej Austrii i Polski nie da się porównywać, ale jeśli szukać analogii - jak mówi prof. Adam Strzembosz - to tylko prawnych i dotyczących Trybunału. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Spór o Trybunał Konstytucyjny trwa piąty miesiąc. To, co się wokół niego dzieje, można porównać do sytuacji Trybunału w Austrii przed II wojną światową. Do tego przykładu odwołała się w liście do polskich sędziów I Prezes Sądu Najwyższego profesor Małgorzata Gersdorf. "Przypomnijmy sobie kazus Austrii z 1933 r.: ówczesny rząd Dolifussa podważył 'nieprawidłowy wybór trzech sędziów austriackiego TK, a następnie doprowadził do ustąpienia dalszych czterech - czytał przesłanie w imieniu prof. Gersdor prezes SN Tadeusz Ereciński.
I Prezes SN apelowała w liście do sędziów o odwagę. W liście pojawiło się to, co później znalazło się w uchwale Zgromadzenia Sędziów Sądu Najwyższego. Uchwalono, że wyrok TK z 9 marca obowiązuje, nawet jeśli nie został opublikowany. Słowa prof. Gersdorf wzbudziły kontrowersje.
Parlament niezdolny do działania
W latach 30. większość w austriackim parlamencie miała prawicowa i niestabilna koalicja. Na czele rządu stał Engelbert Dolifuss. Był przeciwnikiem demokracji, ale także nazistów, z którymi sympatyzował jego koalicjant. Dlatego - jak mówił prof. Włodzimierz Borodziej, który od lat bada historię Austrii - demokracja i koalicja trzeszczały w szwach. Partyjne bojówki biły się miedzy sobą na ulicach. W kraju panował chaos.
Jak mówił Borodziej, zaczęło się niewinnie od strajku ostrzegawczego kolejarzy, który trwał zaledwie trzy godziny. Jego polityczne skutki były jednak ogromne, szczególnie dla austriackiego parlamentu, w którym posłowie głosowali wnioski o ukaranie strajkujących.
Jak mówił prof. Borodziej, okazało się, że w trakcie głosowania zagłosowano na "dwie ręce". Dodał, że wybuchła dzika awantura w parlamencie i w efekcie po 6 godzinach posiedzenia austriacki parlament przestał działać.
Kiedy opozycja próbowała zebrać się na posiedzeniu, do akcji wkroczyła policja. Jedni mówili, że to był pucz, inni, że zamach stanu.
"W świetle tzw. kryzysu organizacyjnego w Radzie Narodowej rząd uznał parlament za niezdolny do działania i na podstawie wojennej ustawy o pełnomocnictwach z 1917 r. zaczął wydawać rozporządzenia z mocą ustawy" - pisał w naukowym opracowaniu o latach 30. były sędzia Trybunału Konstytucyjnego i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka prof. Lech Garlicki.
To znaczy, że rząd zaczął rządzić dekretami i na podstawie wojennej ustawy, mimo że I wojna światowa zakończyła się 15 lat wcześniej.
Nakłonienie do rezygnacji sędziów
Do Trybunału Konstytucyjnego trafiały kolejne skargi. Rząd wiedział, że przed Trybunałem nie ma szans.
Prof. Borodziej tłumaczył, że wtedy dyrektor departamentu w Ministerstwie Wojny wpadł na pomysł, żeby unieruchomić TK. Według jego pomysłu rząd miał nakłonić do rezygnacji trzech sympatyzujących z rządem sędziów. Po czym wydał dekret, którym de facto uniemożliwił orzekanie kolejnym czterem.
Zmianę prawa tłumaczył brakiem równowagi politycznej w Trybunale. Bo sędziowie mianowani na wniosek partii rządzącej zrezygnowali, a zostali tylko ci mianowani na wniosek opozycji.
- Z jednej strony w Trybunale było znacznie mniej sędziów, niż powinno było być. A z drugiej strony uchwalono ustawę, że dopóki nie ma wszystkich sędziów, to Trybunał nie może orzekać. W ten sposób go wyłączono - tłumaczył prof. Garlicki. Pięć lat później Austria została przyłączona do hitlerowskiej III Rzeszy.
Zdaniem prof. Garlickiego można to traktować jako ostrzeżenie. - Ostrzeżenie, że pewnych rzeczy po prostu nie należy robić, bo to potem przynosi ze sobą całą lawinę dalszych skutków bardzo niedobrych dla funkcjonowania - w wypadku Austrii nawet istnienia państwa - powiedział.
"List jest ostrzeżeniem"
Były I prezes Sądu Najwyższego prof. Adam Strzembosz jest pod wrażeniem odwagi pierwszej prezes SN. - List jest ostrzeżeniem dla całego społeczeństwa polskiego przed autorytarną władzą - powiedział.
Prof. Strzembosz zaznaczył, że analogia do sytuacji w Austrii nie może wykraczać i nie wykracza poza historię Trybunału Konstytucyjnego. Sytuacja polityczna i gospodarcza to zupełnie inna historia.
Prof. Strzembosz podkreślił, że charakterystyczne jest to, że w Austrii też zaczęto od Trybunału Konstytucyjnego. Jak mówił, wtedy w Austrii tak jak dziś w Polsce działania wobec TK obnażają intencje władzy. - Chce się uwolnić od kontroli konstytucyjności jej działań, żeby mieć pełnię władzy - dodał.
Prof. Borodziej zaznaczył jednak, że sekwencja wydarzeń w Austrii jest zupełnie osobna i do tego, co się dzieje w tej chwili w Polsce nieporównywalna.
Polityczny apel
Zdaniem wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, list był typowo politycznym apelem. - Z drugiej strony to jest spór o sprawy fundamentalne. To znaczy, co jest ważniejsze: wola grupy sędziów czy wola obywateli wyrażona w wyborach - dodał.
Nie tylko w tym sporze z politykami PiS-u I Prezes SN wypowiadała się stanowczo. W 2014 r. po wyborach samorządowych i po spotkaniu sędziów u ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego, prezes PiS Jarosław Kaczyński mówił o fałszerstwie oraz o tym, że władza ukrywa prawdę.
"To bezprzykładny w Europie atak polityka pretendującego do sprawowania władzy wykonawczej w Polsce na władzę sądowniczą (...) Takie znieważające, wiecowe zdanie nawiązuje do najgorszych zwyczajów wali politycznej sprzed 1989 r." - oświadczyła wówczas prof. Małgorzata Gersdorf.
W grudniu ubiegłego roku jako pierwsza zaskarżyła tzw. ustawę naprawczą autorstwa PiS uznając, że narusza konstytucję w wielu punktach.
Autor: js/kk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24