- Są Polacy, którzy są wspaniali i tacy, którzy nas nie lubią - przyznaje Ajna Manapowa, Czeczenka z Dagestanu od siedmiu lat mieszkająca w Polsce. Wassem Abou Hasan przyjechał tu pięć lat temu z Syrii. - Jesteśmy Polsce wdzięczni, że pozwoliła nam tu zostać, w bezpiecznym miejscu - podkreśla. (Materiał "Czarno na białym")
Wassem Abou Hasan mógłby starać się o status uchodźcy, ale woli tego nie robić. Nie mógłby wracać do Syrii, a jest dziennikarzem - wciąż jeździ do rodzinnego kraju, by zdawać relację z trwającej wojny. Zanim zdecydował się na ucieczkę, mieszkał z rodziną w Damaszku.
- Na ponad pół roku trafiłem do więzienia, tylko dlatego, że współpracowałem z Al Jazeerą, która była przeciwna reżimowi - opowiada o tym, co spotkało go w Syrii. - Trzymali mnie prawie siedem miesięcy. Kiedy mnie wypuścili, postanowiłem wyjechać - mówi.
- Trzymali 140 osób w jednej celi, karmili nas raz dziennie kawałkiem chleba. Torturowali bez zadawania pytań. Tak, jakby po prostu chcieli nas ukarać. Używali elektryczności, bicia, czasami wieszali nas za ręce na dwa, trzy dni. To oczywiście straszne, ale jeszcze straszniejsze jest, gdy trzymają cię w izolacji i o nic nie pytają, Jeśli torturują, to znaczy, że o tobie pamiętają - relacjonuje pobyt w więzieniu.
Jak przyznaje, początkowo Polska nie była dla niego celem. - W momencie, gdy musieliśmy wydostać się z Syrii, zacząłem kontaktować się z przyjaciółmi i jednym z nich był polski dziennikarz. Powiedziałem mu, że wyjechałem już z Syrii i nie wiem, gdzie mam się udać. Powiedział, że pomoże mi zdobyć wizę - wspomina. - Ponieważ straciliśmy niemal wszystko w Syrii, to gdy tylko udało się nam trafić do Polski, musiałem natychmiast wrócić do pracy. Zostawiłem tu żonę i dziecko i pojechałem pracować - opowiada.
Dla jego żony Hanadi początki nie były łatwe. Została sama w Warszawie, nie znając ani polskiego, ani angielskiego. Nie potrafiła skorzystać z transportu publicznego, wypełnić dokumentów. Po tych doświadczeniach małżeństwo założyło stronę z informacjami o Polsce po arabsku.
Ich syn, siedmioletni dziś Zain, chodzi do publicznej szkoły podstawowej. Jako jedyny z trójki mówi biegle po polsku. Rodzice są niepraktykującymi muzułmanami, Zaina posłali na lekcje religii katolickiej. Jak wyjaśniają, zrobili to ze względów kulturowych.
- Jeżeli mamy dziecko innej narodowości czy innej wiary, to nie dla nas żadnego znaczenia - wyjaśnia Anna Smaczyńska, wychowawczyni klasy Zaina ze Szkoły Podstawowej nr 319 w Warszawie. - Dzieci przyjęły go bardzo naturalnie - podkreśla.
Wassem wraca do Syrii co dwa, trzy tygodnie. Wysyła relację z rodzinnego kraju oraz obozów dla uchodźców w Libanie.
- Kiedy wjeżdżam do Syrii od północy, są różne przejścia graniczne i trzeba wiedzieć, co powiedzieć - tłumaczy. - Na przykład jeśli powiem "salam alejkum" do Kurda, zabije mnie, bo uzna, że jestem islamistą. Ale jeżeli zwyczajnie powiem "cześć" do islamistów, też mnie zabiją. Kompletne szaleństwo - mówi.
Wassem przyznaje, że na początku odnalezienie się w Polsce nie było łatwe. - Teraz mamy tu nowe życie - zaznacza.
- Jesteśmy Polsce wdzięczni, że pozwoliła nam tu zostać, w bezpiecznym miejscu. Czujemy się tu jak w domu - podkreśla.
"Kiedy przyjechaliśmy z Niemiec, nie było gdzie mieszkać"
- Było nam bardzo trudno, bardzo trudno - mówi o powodach wyjazdu Ajna Manapowa, Czeczenka z Dagestanu. - Mąż pracował jako taksówkarz, podwoził ludzi. Nie znał tych, których woził, ale wzywali go na przesłuchania. Ciągle pytali, kogo i gdzie wiózł. Cała rodzina miała kłopoty, baliśmy się bardzo i dlatego wyjechaliśmy - tłumaczy.
Do Polski z mężem i trójką dzieci przyjechała siedem lat temu. Otrzymała zgodę na pobyt ze względów humanitarnych. Jest niepełnosprawna, cierpi na przewlekłą chorobę żył. Pracuje, gotuje obiady w przedszkolnej stołówce.
Przed przyjazdem do Polski na pół roku trafiła do Niemiec. Mimo że język polski wydaje się łatwiejszy od niemieckiego, cała rodzina wciąż ma problem z jego opanowaniem.
- Kiedy przyjechaliśmy z Niemiec, nie było gdzie mieszkać - wspomina. - Była zima, nie mogłam znaleźć mieszkania. Jak tylko dowiadywali się, że mam dzieci, to nie chcieli nam wynająć mieszkania. W Wołominie wynajmowałam mały pokój, a tam nie było ani ogrzewania, ani pieca. Nic nie było - dodaje.
Od kilku miesięcy rodziną Ajny opiekuje się Lejla Elsanowa z Fundacji Ocalenie. Niecałe trzy tygodnie temu w ramach programu dla uchodźców "Witaj w domu" pomogła rodzinie za pół ceny wynająć czyste i suche mieszkanie.
- Zgłasza się coraz więcej rodzin - opowiada Elsanowa. - Jak pytam, gdzie byli wcześniej, oni mówią: wstydziliśmy się powiedzieć, że naprawdę nie dajemy sobie rady tu w Polsce - wyjaśnia.
- Dzięki Bogu mieszkam teraz bardzo dobrze i bardzo dziękuję - zaznacza Ajna Manapowa.
Odkąd dostali zgodę na pobyt oboje pracują - mąż Ajny na budowie. Korzystają też z pomocy społecznej.
Najstarszy syn trzeci raz powtarza klasę. Na lekcjach się nudzi, nie wszystko rozumie. Rodzina otrzymuje pomoc psychologiczną, a dzieci prawdopodobnie trafią na specjalny cykl nauczania.
- Mam szczęście do sąsiadów - przyznaje Ajna. - Sąsiadka, która mieszka obok, zaprosiła nas do siebie. A sąsiad, który mieszka pod nami, przyszedł z całym workiem ubrań dla dzieci - opowiada. - Są Polacy, którzy są wspaniali i tacy, którzy nas nie lubią - dodaje.
Podkreśla, że nie chce wyjeżdżać do innego kraju. - Jeżeli pozwolą nam zostać w Polsce, to oczywiście chemy tu zostać. Mnie żyje się tu lżej - zaznacza.
Autor: kg\mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24