Na świecie co dziesiąte dziecko przychodzi na świat przed terminem. Lekarze nazywają je małymi wojownikami. Często mieszczą się w dłoni. 17 listopada obchodzimy ich święto, które jest także świętem neonatologów i rodziców. Bo opieka nad wcześniakiem wymaga zaangażowania, nie tylko od strony medycznej.
Przedwczesny poród jest najczęstszą na świecie przyczyną śmierci noworodków, jednak 75 procent z nich może zostać uratowanych bez pomocy najnowszych technologii, jeśli zapewni im się dostęp do prostej i niedrogiej opieki - wynika z informacji Fundacji Wcześniak.
Dzieci, które przychodzą na świat przed ukończeniem 37. tygodnia ciąży, jest w Polsce rocznie od 24 do nawet 26 tysięcy. To jest 6-7 procent wśród wszystkich noworodków. Światowy Dzień Wcześniaka obchodzony jest na całym świecie 17 listopada. W Polsce wydarzenie zainicjowane przez Fundację Wcześniak obchodzone jest od 2011 roku.
Cuda na oddziałach
Polscy neonatolodzy są w stanie uratować coraz młodsze wcześniaki, mimo że szanse przeżycia noworodka, który po urodzeniu waży 500-700 gram, są bardzo niskie. Historia polskich szpitali pokazała jednak, że nierzadko udaje się walkę o życie i zdrowie dziecka wygrać.
W 1982 roku w warszawskim Szpitalu Bielańskim na Oddziale Chirurgii Dziecięcej powiodła się skomplikowana operacja chorego wcześniaka, którą przeprowadziła doktor Bibiana Mossakowska, chirurg noworodków. Niemal 40 lat temu była to rzadkość, teraz polscy medycy dają rodzicom większą nadzieję na uratowanie dziecka. Wydarzenia ostatnich lat są na to najlepszym przykładem.
W listopadzie 2014 roku w legnickim Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym - 15 tygodni przed terminem - przyszedł na świat Kamil. Ważył wtedy 820 gramów, był niewydolny krążeniowo i oddechowo. Uratowano go dzięki trwającej trzy doby terapii nerkozastępczej, możliwej dzięki sprzętowi udostępnionemu przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Chłopiec był najmniejszym dzieckiem na świecie uratowanym dzięki takiej terapii. Na wiosnę 2015 roku ważył prawie 4 kilogramy i był przygotowywany do wyjścia ze szpitala. - Gdy podłączaliśmy pacjenta, nie wiedzieliśmy, że porywamy się na coś, czego nikt wcześniej nie dokonał. Nie zastanawialiśmy się nad tym, czasem lepiej nie wiedzieć - przyznawał wtedy Wojciech Kowalik, ordynator tamtejszego oddziału neonatologii.
Na jesieni 2017 roku szpital przy alei Powstańców Wielkopolskich w Szczecinie przywitał swojego najmniejszego pacjenta. Szymon w dniu przyjścia na świat ważył 400 gramów i miał 30 centymetrów. Po czterech miesiącach, gdy ważył 2,5 kilograma, pojechał do domu. - Mówię o cudzie, dlatego że faktycznie dzieci urodzone przed 23. tygodniem życia tak naprawdę mają zerowe szanse na to, że wrócą do nas w pełni zdrowe. Udaje się to rzadko - komentował wtedy dyrektor placówki Łukasz Tyszler.
W lutym 2019 roku w szpitalu w Gryfinie (Zachodniopomorskie) na świat przyszła Liliana. Dziewczynka urodziła się w 22. tygodniu ciąży, "poza granicami możliwości przeżycia". Miała 27 centymetrów i 450 gramów wagi. Lekarze walczyli o życie dziewczynki przez 16 tygodni. Po pięciu miesiącach ważyła już ponad trzy kilogramy. Mama zabrała ją do domu.
"Z wcześniactwa można wyjść obronną ręką"
Magdalena Sadecka-Makaruk, założycielka i sekretarz Fundacji Wcześniak, sama urodziła dziecko w 29. tygodniu ciąży. Jej syn w tym roku obchodził osiemnaste urodziny.
- 18 lat temu, gdy wrzucało się w wyszukiwarkę Google hasło "wcześniak", nie było żadnych informacji, a najbliższe grupy wsparcia były w Stanach Zjednoczonych - wspomina w rozmowie z tvn24.pl. - Nie było zrozumiałych książek, artykułów w prasie. Nie było odpowiedniego sprzętu, ubranek małego rozmiaru - wymienia. Po niemal dwóch dekadach jest już inaczej. Są grupy wsparcia, są książki i poradniki, jest szersza wiedza medyczna i świadomość na temat wcześniactwa.
Sadecka-Makaruk przekonuje, że obecność rodziców przy dziecku w takiej sytuacji jest sprawą nadrzędną i często jest swojego rodzaju lekarstwem. - Gdy dziecko słyszy bicie serca matki, to ta bliskość pomaga obu stronom. W momencie, kiedy dziecko przez pięć czy nawet więcej tygodni jest w inkubatorze, to rodzic czuje się zbędny - zauważa. A głos mamy czy taty to jedyne, co dziecko zna. I często taki głos czy dotyk jest na wagę złota.
- Są przypadki, gdy wcześniactwo kończy się dobrze i dzieci doganiają lub przeganiają rówieśników. Mimo trudnego początku i złych rokowań, z wcześniactwa można wyjść obronną ręką - przekonuje.
Zdjęcia i wideokonferencje ratunkiem przy epidemii
Jak wygląda sytuacja wcześniaków w roku, który upływa pod znakiem epidemii COVID-19? Tak niebezpiecznej dla malców, którzy już na starcie mają obniżoną odporność. Zdecydowana większość szpitali umożliwia matkom wizyty, inne placówki szukają sposobu, aby kontakt rodzica z dzieckiem utrzymać.
Specjalistyczny Szpital Ginekologiczno-Położniczy w Wałbrzychu stworzył dla matek i ojców możliwość wideokonferencji. - Podchodzimy z tabletem do inkubatora czy respiratora i pokazujemy to dziecko, po wcześniejszym połączeniu się z mamą, aby mogła się skontaktować, choć przez chwilę zobaczyć malucha. Niestety, nie może go dotknąć, porozmawiać z nim czy go przytulić. Niemniej, chociaż w ten sposób próbujemy złagodzić jej ból i cierpienie - tłumaczy dyrektor placówki ds. medycznych doktor Roman Puskarz.
Poznański szpital ginekologiczno-położniczy stworzył z kolei projekt "Być bliżej". Grupa wolontariuszy, psychologów i studentów uniwersytetu medycznego każdego dnia przychodzi tam na oddział neonatologiczny i robi zdjęcia wszystkim wcześniakom. Później zostają one wysłane rodzicom. W mailu znajdą się dodatkowe informacje w formie raportu: ile dzieci wypiły mleka, ile ważą, jak się czują.
Nie wszystkie placówki otworzyły się dla matek. Rodzice wcześniaków leżących w łódzkim Centrum Zdrowia Matki Polki tygodniami, a nawet miesiącami nie mogli zobaczyć swoich dzieci. Prawo do zamieszkania w placówce musieli sobie wywalczyć. Protesty rodziców relacjonowały "Fakty" TVN.
Źródło: tvn24.pl