Nie rozumiem, jak osoby, które nie zrobiły nic w tej sprawie, przyczepiają sobie medale. Medal powinien dostać Remigiusz, pan prokurator Tomankiewicz, pan prokurator Sobieski. Tym osobom zawdzięczam wolność - powiedział Tomasz Komenda w studiu "Superwizjera".
Mijają dwa tygodnie, odkąd Tomasz Komenda opuścił mury wrocławskiego więzienia. Przebywał tam 18 lat skazany za gwałt i zabójstwo młodej dziewczyny - za przestępstwo, którego nie popełnił. 41-letni dziś mężczyzna przyznał w "Superwizjerze", że "naprawdę wolnym człowiekiem" będzie się czuł dopiero po formalnym oczyszczeniu go z winy przez Sąd Najwyższy.
- Jeszcze długo czasu minie, zanim wrócę do swojego świata - stwierdził Komenda w studiu "Superwizjera". Przyznał, że nie pamięta momentu wyjścia na wolność. - Zamroczony byłem. 18 lat na to czekałem i się doczekałem - podkreślił.
Po ogłoszeniu decyzji sądu Komenda wrócił do zakładu karnego po swoje rzeczy. - Nie mogłem doczekać się, kiedy przyjdzie papier i zaczną się za mną zamykać furty [od więzienia - przyp. red.] - opowiadał.
Tomasz wspominał, że do celi poszedł wspólnie z oddziałowym, który nic nie mówił, gdy Komenda pakował swoje rzeczy. Potem rozliczył się w więziennym magazynie i poszedł do biura przepustkowego, po dokument, dzięki któremu mógł wyjść na wolność. - Sama pani aresztu śledczego mnie odprowadzała - mówił.
Jak dodał, w domu czekała na niego od świąt choinka bożonarodzeniowa. - Powiedziałem rodzinie, że jak wyjdę, to ja ją rozbiorę. Nie ubierałem jej, ale mogłem ją rozebrać. To było dla mnie ważne, bo 36 świąt nie spędziłem w domu wśród rodziny. Miałem taką potrzebę - podkreślił.
Wyznał, że ciągle w nocy budzi się zlany potem. - Boję się, że to jest sen - przyznał.
Na pomoc czekał 18 lat
O tym, że istnieje szansa na odzyskanie wolności, Komenda dowiedział się mniej więcej pół roku wcześniej, gdy jego sprawą zajął się pan Remigiusz, jeden z policjantów Centralnego Biura Śledczego Policji. Tomasz podkreślił, że bardzo mocno wierzył w to, że będzie mógł spędzić Wielkanoc w domu.
Na policjanta, który uwierzy w jego niewinność, Komenda czekał 18 lat. - Powiedział mi, że przypuszczają, że jestem osobą niewinną i zrobią wszystko, żeby sprawiedliwości stało się zadość - relacjonował Komenda swoje pierwsze spotkanie z Remigiuszem.
Towarzyszący Komendzie w studiu "Superwizjera" Grzegorz Głuszak, autor reportażu, wyznał, że jemu również, w trakcie ogłoszenia decyzji sądu o zwolnieniu warunkowym, udzieliły się emocje. - Trudno, żeby emocje się nie udzieliły - dodał. - Mniej więcej od pół roku zajmowałem się tą sprawą. Próbowałem wejść do Tomka do zakładu, ale nikt mnie nie wpuścił, tłumacząc: nie, bo nie - wyjaśniał dziennikarz.
Głuszak wyjaśnił, że to dość niecodzienne, że pan Remigiusz zainteresował się sprawą, gdyż zajmuje się innymi tematami. - Pan Remigiusz na co dzień pracuje w Centralnym Biurze Śledczym w Wydziale do spraw Narkotyków. Ta sprawa nie dawała mu spokoju. Rozmawiał z ludźmi z Miłoszyc, którzy w końcu dowiedzieli się, że jest policjantem i zaczęli opowiadać mu o tej sprawie. - tłumaczył reporter.
- Nie chcieli wcześniej rozmawiać, ale zaczęli mu opowiadać i wskazywać kolejne tropy. On dopytywał. W końcu doszła do niego informacja, że jest człowiek, który może być faktycznym sprawcą [gwałtu i morderstwa - przyp. red.] - dodał.
- Wtedy pan Remigiusz poszedł z tym do Prokuratury Krajowej, do pana prokuratora Sobieskiego i pana prokuratora Tomankiewicza. Powiedział o swoich wątpliwościach. Tutaj nie było w ogóle mowy, żeby tej sprawy nie ruszać, która nabrała tempa. To już nie były rozmowy przy sklepie z mieszkańcami. Były to godziny, setki, tysiące, przesłuchań różnych ludzi. Efektem tego jest to, że Tomek jest na wolności - wyjaśnił Głuszak.
"Nie życzę nikomu, żeby przeszedł przez to, co ja"
Komenda nie potrafi jeszcze mówić o czasie spędzonym w więzieniu. Wyznał, że nie da się liczyć dnia po dniu, bo można zwariować. Typowy dzień w więzieniu określił jako "smutny, szary i przygnębiony". Jak dodawał, każdy jego dzień w więzieniu był taki sam, "bo w kryminale nie ma kolegów, nie ma przyjaciół".
Wyznał również, że nie mógł chodzić na spacerniak, ponieważ był bity przez współwięźniów. Przyznawał, że w takich chwilach nie mógł liczyć na pomoc strażników.
Komenda powiedział, że przez 18 lat jedynymi osobami, które stały po jego stronie, byli członkowie jego rodziny. Żaden ze współwięźniów, z którymi dzielił się swoją historią, nie wierzył w jego niewinność. Stwierdził też, że w więzieniu nie korzystał ze wsparcia psychologów czy kapelana. - Nie jestem osobą wierzącą. Nie miałem zaufania do ludzi z zakładu karnego - dodał.
- Nie życzę nikomu, żeby przeszedł przez to, co ja i cała moja rodzina - podkreślił.
Komenda opowiadał, że gdy był bity przez współwięźniowiów, często strażnicy odwracali się, żeby nie widzieć tych zajść. To, że przeżył, jego zdaniem zawdzięcza tylko temu, że agresywni współwięźniowie mu "odpuszczali", bo według niego bardzo możliwe, że nie chcieli mieć kolejnego paragrafu za pobicie lub zabójstwo.
"Nigdy nie przyznam do czegoś, czego nie zrobiłem"
Tomasz przyznał, że już po uprawomocnieniu się wyroku był namawiany, żeby przyznał się do winy, dzięki czemu miałby zyskać szansę wyjścia na wolność. Jak mówił, za przyznanie się mógłby otrzymać "warunkowe przedterminowe zwolnienie". - Powiedziałem, że się nigdy nie przyznam do czegoś, czego nie zrobiłem - podkreślił Komenda.
- Tomek mógł po 15 latach wyjść z więzienia, gdyby tylko przed sądem penitencjarnym powiedział: tak, przyznaję się, wyrażam skruchę i obiecuję, że będę grzecznym człowiekiem. Może nie od razu, ale po 16, 17 latach Tomek byłby już na wolności - wyjaśniał reporter "Superwizjera". - Przy czym dzisiaj też jest na warunkowym przedterminowym zwolnieniu. Cztery razy nie dawali mu możliwości, żeby wyszedł, ale w związku z tym, co się stało, sędzia udzielił mu warunkowo przedterminowego zwolnienia - dodał.
Głuszak podkreślił, że prawdziwym bohaterem tej historii jest pan Remigiusz z CBŚP. - Pamiętajmy, że to jest człowiek, który znalazł się w niewygodnej sytuacji. Wiedział, że jeśli Tomek siedzi niewinnie, to ktoś powinien za to odpowiedzieć - podkreślał. - A kto był na pierwszej linii? Na pierwszej linii byli policjanci, którzy zabezpieczali dowody, to oni zatrzymali Tomasza Komendę. To on [Remigiusz - red.] stawił czoła. Zderzył się z systemem i wiedział, jakie konsekwencje mogą go spotkać. Gdyby nie miał wsparcia prokuratury, to myślę, że to on byłby osobą pokrzywdzoną. Wylądowałby na jakimś komisariacie - argumentował reporter.
"Tym osobom zawdzięczam wolność"
Pierwsze podejrzenia ze strony prokuratora oskarżającego Tomasza, że odsiaduje on wyrok za przestępstwo, którego nie popełnił, miały pojawić się już siedem lat wcześniej.
- Dowiedziałem się z mediów, że taka sytuacja miała miejsce - stwierdził Komenda. - Nie rozumiem, jak osoby, które nie zrobiły nic w tej sprawie, przyczepiają sobie medale. Po prostu medal powinien dostać Remigiusz, pan prokurator Tomankiewicz, pan prokurator Sobieski. Tym osobom zawdzięczam wolność - mówił.
Tomasz podkreślił, że skoro prokuratorzy w 2009 i w 2010 roku podejrzewali, że jest niewinny, to nie rozumie, dlaczego wyszedł na wolność w 2018 roku. Jego zdaniem tamci prokuratorzy nie zrobili nic. Komenda zaznaczył, że nie chce, aby ci ludzie "wycierali sobie" twarz jego nazwiskiem.
- Co to za bohaterstwo, że prokurator, który wie, że ma niewinnego człowieka w zakładzie karnym, człowieka, który z dnia na dzień walczy o swoje życie i dostaje polecenie: zostaw tę sprawę? To jest bohaterstwo? - pytał autor reportażu. - Mnie nasuwa się zupełnie inne sformułowanie. Dla mnie to jest tchórzostwo - podkreślił.
Tomasz Komenda wyznał, że chciałby zobaczyć na ławie oskarżonych wszystkich tych, którzy przyczynili się do jego niesprawiedliwego zatrzymania i skazania na długoletnie piekło - znęcających się nad nim więźniów oraz wszystkich oskarżycieli.
Autor: tmw//now / Źródło: Superwizjer
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN