- Dyrektor muzeum Auschwitz zawiesił całą zmianę, która pełniła służbę w czasie kradzieży napisu "Arbeit macht frei" - ujawnił minister kultury Bogdan Zdrojewski. Na zawieszeniu pracowników ochrony się nie skończy. Minister zaznacza jednak, że z wyciąganiem konsekwencji personalnych chce poczekać do momentu, kiedy zobaczy raport prokuratury i policji.
- Po wysłuchaniu wszystkich stron jestem w stanie prawdopodobnie na początku przyszłego roku albo zasugerować, albo podejmować decyzje w kwestii odpowiedzialności personalnej. Nie ulega wątpliwości, że doszło tam do uchybień i to uchybień wielokrotnych - mówił dziennikarzom minister kultury.
Zmiana zawieszona
Na razie zawieszona została - jak przyznawał minister - cała zmiana, która w czasie kradzieży pełniła dyżur. - O ewentualnych dymisjach dzisiaj nie może być mowy - zaznacza dyrekcja muzeum. Bartosz Bartyzel z jego biura prasowego podkreśla, że "wszelkie ewentualne decyzje personalne mogą zapaść dopiero wtedy, gdy zakończy się postępowanie wewnętrzne i prokuratorskie". Nie potwierdza faktu zawieszeń strażników.
Niewykluczone, że takie decyzje dotyczyć będą nie tylko osób organizujących ochronę. - Mówimy tutaj także o osobach z kierownictwa muzeum, które powinny sprawować nadzór nad ochroną. Na upomnieniach i naganach się nie skończy - mówił w innym z środowych wywiadów Zdrojewski.
"Nie trzeba było profesjonalistów"
O poziomie zabezpieczeń wypowiedział się już także minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller. - Nie wymagał on profesjonalizmu od sprawców kradzieży zabytkowego napisu. Mamy nadzieję, że policja nie będzie musiała już być angażowana w tego typu przypadki związane z Muzeum Auschwitz-Birkenau - podkreślił.
Minister chwalił natomiast prokuratorów i policjantów, którzy zajmowali się sprawą kradzieży napisu. - Wykazali się wielkim zaangażowaniem i determinacją w ujęciu sprawców - zaznaczał. Miller zapewnił, że policja wykorzystała wszelkie możliwości techniczno-operacyjne, aby jak najszybciej wykryć sprawców kradzieży.
Pytany, czy do wykrycia złodziei napisu policja wykorzystała podsłuchy, Miller odparł, że "nie możemy mówić o podsłuchach, bo podsłuchem jest nagrywanie czyjejś rozmowy prewencyjnie". - Tutaj mieliśmy do czynienia ze zwykłym postępowaniem kryminalnym dla wyjaśnienia wszystkich okoliczności, które doprowadzą do sprawcy - powiedział szef MSWiA.
"Nie byli autorami tego pomysłu"
Dodał, że z ustaleń śledztwa wynika, że sprawcy na pewno nie byli autorami pomysłu kradzieży zabytkowego napisu. Nie chciał jednak udzielić szerszych informacji, jak wyjaśnił - ze względu na dobro toczącego się postępowania. Miller powiedział także, że w kwestii ustalenia zleceniodawcy polska policja może liczyć na pomoc służb policyjnych z innych krajów.
- Kradzież wywołała oddźwięk na całym świecie, a w związku z tym jestem pewien, że również możemy liczyć na wszelkie potrzebne informacje, aby wyjaśnić wszystkie okoliczności tego czynu. Każda pomoc jest niezbędna dla osądzenia sprawców - podkreślił minister.
Zła ochrona
W wtorek zarzut "nienależytej ochrony" kierownictwo muzeum usłyszało z ust śledczych z krakowskiej Prokuratury Okręgowej. Muzeum cały czas odpiera zarzuty i uważa, że wszelkie procedury - uzgodnione z policją - były przestrzegane.
- W nocy z 17 na 18 grudnia obchód był realizowany zgodnie z planem ochrony, który był uzgodniony z policją - mówił we wtorek Jarosław Mensfelt, rzecznik muzeum. Zaznaczył też, że muzeum zajmuje ogromną powierzchnię, przez co jest trudne do upilnowania. CZYTAJ WIĘCEJ
Oburzająca kradzież
Tablica z historycznym napisem "Arbeit macht frei" znad obozowej bramy została skradziona w piątek nad ranem. Oburzenie z powodu kradzieży wyrazili m.in. byli więźniowie, prezydent, premier i środowiska żydowskie. Napis został odnaleziony późnym wieczorem w niedzielę we wsi Czernikowo koło Torunia. Przestępcy rozcięli go na trzy kawałki.
Policjanci zatrzymali także pięciu mężczyzn podejrzewanych o kradzież. Dwóch zatrzymano w Gdyni, trzech kolejnych w miejscu ich zamieszkania pod Toruniem. Mają od 20 do 39 lat. Usłyszeli już zarzuty kradzieży dobra o szczególnym znaczeniu dla kultury oraz jego uszkodzenia, za co grozi do 10 lat więzienia. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Krakowie.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24