Strażacy, którzy od soboty pracują na miejscu katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, powoli kończą pracę. W poniedziałek teren po raz kolejny przeszukiwały psy tropiące. Nikogo nie znaleziono. - To była nader trudna akcja, wśród wielu osób poszkodowanych - podsumowywał mł. bryg. Marek Fiutak, komendant straży w Zawierciu. Dziękował przede wszystkim strażakom-ochotnikom i "ludziom dobrej woli".
- Idziemy w kierunku zakończenia działań przy tej tragicznej katastrofie - poinformował w poniedziałek po południu komendant powiatowy straży w Zawierciu. Jak ocenił, akcja prowadzona przez strażaków była od początku bardzo trudna bo "prowadzona w warunkach silnego stresu" i wśród wielu ofiar. - Dlatego jeszcze raz chciałbym bardzo wszystkim podziękować - powtarzał mł. bryg. Fiutak, wskazując przede wszystkim strażaków z ochotniczej straży pożarnej i "bardzo wielu ludzi dobrej woli", którzy pomagali w pierwszych godzinach.
"Ja robiłem wszystko by uratować"
Komendant nie chciał oceniać, czy wszystko podczas akcji poszło tak, jak należy. - Nie do mnie to należy. Ja robiłem wszystko by uratować jak najwięcej osób - powiedział tylko.
Dziennikarze dopytywali o to, kiedy dokładnie wyłączony został prąd, ponieważ wcześniej pojawiły się informacje, że były z tym problemy. Fiutak samego momentu odłączenia zasilania nie potrafił wskazać precyzyjnie, ale powiedział, że on dostał informację o odłączeniu ok. godziny 21:30, czyli po pół godzinie od wypadku. - Prąd został jednak na pewno odłączony wcześniej - zaznaczał.
Na miejscu wypadku cały czas pozostaną policjanci, którzy zabezpieczają teren - przede wszystkim przed dostępem ludzi postronnych. Policja poinformowała też, że nastąpiła zmiana miejsca wydawania rzeczy osób poszkodowanych znalezionych na miejscu. Od teraz można je odbierać w komendzie powiatowej policji w Zawierciu na ul. Kasprowicza 9.
Źródło: tvn24.pl