- Ciekawa jestem, z kim Wróblewski rozmawiał, decydując się ostatecznie - po rozmowie z prokuratorem generalnym - na taki tytuł i tę publikację (artykułu o trotylu w Tu-154 na łamach "Rzeczpospolitej" - red.) - zastanawiała się w "Faktach po Faktach" prof. Jadwiga Staniszkis. Zdaniem socjolog, publikacja ta była "próbą sprowokowania emocjonalnej reakcji Kaczyńskiego i wywołania także reakcji wyborców".
Zaznaczając, że nie wie, kto może za tym stać, Staniszkis skłoniła się ku hipotezie, że w kwestii środowej publikacji artykułu "Trotyl we wraku tupolewa" redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Tomasz Wróblewski prawdopodobnie "dał się użyć", a szef PiS Jarosław Kaczyński - "sprowokować". Socjolog zauważyła, że prokuratura wojskowa mogła od razu, tuż po publikacji zdementować informacje podane przez dziennik, ale zrobiono to dopiero po południu. - Prokuratura czekała na konferencję PiS - przekonywała, przypominając ostre słowa, które wówczas wypowiedział szef PiS Jarosław Kaczyński (m.in. o zamordowaniu 96 osób). - Kaczyński mówił z poziomu innej sytuacji emocjonalnej - zauważyła.
Staniszkis przypomniała też swoją tezę dotyczącą "gry w trójkącie". - To znaczy - silne środowiska biznesowe, zaniepokojone reakcjami rynków finansowych na niefrasobliwe czy arbitralne wypowiedzi Tuska, chciały dokonać przebudowy rządu, obniżyć wiarygodność premiera i przy okazji wypromował się PiS w tej luce. I w tej chwili trwa ściąganie PiS - wyjaśniła. - (Dlatego) warto się przyjrzeć układom własnościowym "Rzeczpospolitej", właśnie temu, z kim Wróblewski konsultował (publikację tego artykułu) - dodała socjolog.
"Powstał wspólny front - komisja międzynarodowa"
Staniszkis powołała się na wyniki ostatniego sondażu przeprowadzonego przez MillwardBrown SMG/KRC dla TVN24. Na pytanie, czy powinien powstać międzynarodowy zespół badający sprawę katastrofy smoleńskiej, aż 63 proc. ankietowanych odpowiedziało "tak". Przeciwnego zdania było 33 proc., a 4 proc. nie miało zdania w tej sprawie. - Dla mnie największym pozytywem tej tragicznej sytuacji jest to, że nie pogłębiła się polaryzacja, tylko powstał wspólny front: komisja międzynarodowa - stwierdziła socjolog. - Blisko 65 proc. badanych mówi: poszukiwać prawdy. (...) W tej chwili nie wiemy dosłownie nic, potrzeba prawdy łączy Polaków - dodała.
Jej zdaniem, międzynarodowy zespoł do zbadania katastrofy smoleńskiej mógłby wykorzystać wszystkie dostępne możliwości techniczne, by wyjaśnić przyczyny wypadku. Poza tym - jak mówiła - nacisk krajów zachodnich czy też Rady Europy na Rosję w kwestii np. zwrotu kluczowych dowodów (wraku Tu-154 i czarnych skrzynek) byłby silniejszy niż może tego dokonać polski rząd w pojedynkę. "Nie wierzę komisji Millera"
Profesor przyznała, że nie wierzy w tezy zawarte w raporcie komisji Jerzego Millera. Jak tłumaczyła, różne nowe fakty pokazują, że tezy te były stawiane pośpiesznie, bez uwzględnienia wyników długotrwałych badań. Wyniki raportu uważa za tym bardziej niewiarygodne, że wciąż nie ma w Polsce kluczowych dowodów (m.in. wraku prezydenckiego samolotu), które powinny zostać bardziej szczegółowo zbadane, niż to uczyniono. - Po raporcie Millera wiemy mało - oceniła profesor.
W sprawie katastrofy smoleńskiej - jak mówiła - wierzy natomiast prokuraturze. Przypomniała konferencję szefa warszawskiej wojskowej Prokuratury Okręgowej, podczas której zdementował on informację, by wykryto na pokładzie Tu-154 środki wybuchowe. - Wierzę prokutatorowi Ireneuszowi Szelągowi, że dokonano przesiewu, i że powinno się robić dalsze badania (znalezionych substancji - red.) - mówiła.
Zauważyła jednak, że wielu niezbędnych badań w związku z katastrofą nie wykonano, zwłaszcza tych, które były możliwe tylko bezpośrednio po tej tragedii, np. zawartości powietrza w płucach ofiar. Profesor przywołała też opinię Małgorzaty Wassermann (córki ofiary katastrofy - Zbigniewa Wassermanna), która twierdzi, że w działaniach polskich śledczych zabrakło części badań, uważanych za rutynowe.
Autor: mon//kdj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24