Mieszkańcy okolic Białowieży opowiadają, jak pomogli migrantom, którzy utknęli na bagnach i własnymi siłami przetransportowali ich do przychodni. - To były częściowo osoby nieprzytomne, albo sprawiające takie wrażenie. Przykryci czymś, co chyba było plandeką od namiotu, albo po prostu plandeką, i cali się trzęśli i po prostu przerażenie w oczach. I bezradność - relacjonuje jeden z mężczyzn biorących udział w akcji.
Mieszkańcy okolic Białowieży (chcą zachować anonimowość) opowiedzieli, że na bagnach w strefie objętej stanem wyjątkowym utknęli migranci. Część z nich była wycieńczona i nie była w stanie iść. Jak relacjonują mieszkańcy, to oni własnymi siłami przetransportowali migrantów do przychodni, bo na miejsce nie dotarły ani karetka, ani Straż Graniczna.
Matka z dziećmi przykryci plandeką
- To były osoby częściowo nieprzytomne, albo sprawiające takie wrażenie. To była dwójka dzieci z matką. Najmłodszy chłopak miał bardzo spuchnięte nogi i nie mógł w ogóle stać na tych nogach. Natomiast matka i córka wydawało się, że mają ograniczoną przytomność - relacjonował jeden z mieszkańców w rozmowie z TVN24.
Opisywał, że dzieci były przytulone do matki. - Przykryci czymś, co chyba było plandeką od namiotu, albo po prostu plandeką, i cali się trzęśli i po prostu przerażenie w oczach. I bezradność - dodał.
- Tę matkę i te dzieci trzeba było nieść przez bagno. Kolega przywiózł hamak i w hamaku nieśliśmy chłopaka - relacjonował jeden z mężczyzn, który pomógł migrantom. - Wydaje mi się, że gdybym ja na tych ludzi nie trafił, to media zmieniłyby statystyki osób zamarzniętych po polskiej stronie - stwierdził.
"My potrzebujemy tu pomocy humanitarnej, wsparcia"
Jak relacjonują mieszkańcy, takich sytuacji jest coraz więcej. - Jeżeli widzimy dzieci siedzące gdzieś na ziemi, które nie mogą chodzić, nie mogą się też z nami często porozumieć, bo nie znają żadnego europejskiego języka, trudno wobec takich dzieci przejść obojętnie i zostawić je w tym lesie - powiedział jeden z mężczyzn. - Jak ktoś znajdzie taką osobę, to informujemy się nawzajem. Próbujemy im dostarczyć przynajmniej jakieś podstawowe środki do przeżycia. Chociażby wodę, bo często to są osoby, które nie piły od dawna, albo piły wodę brudną z kałuż z rzek - dodał. - Po prostu umierające dzieci na naszym podwórku, to przecież to jest jakiś dramat. My potrzebujemy tu pomocy humanitarnej, wsparcia, nie konwojów na Białoruś, tylko konwojów, które by tu zrobiły miasteczka namiotowe dla tych uchodźców, którzy nie są w stanie iść. A ich tu jest masa - apelował jeden z mieszkańców. Opisywał, że "wystarczy wyjść kawałek do lasu i są po nich ślady". - Oni tam są. Są osoby, które nie mogą iść dalej. Są duże grupy. Z mojej perspektywy to wygląda jakby bardzo, bardzo wiele osób przekraczało tę granicę i służby sobie nie radzą z zatrzymywaniem ich - powiedział jeden z mężczyzn.
Stan wyjątkowy w strefie przygranicznej
Od 2 września na pasie przygranicznym obowiązuje stan wyjątkowy. Nie mają tam wstępu między innymi dziennikarze i aktywiści z organizacji pozarządowych. Wszystkie dostępne informacje pochodzą od Straży Granicznej i przedstawicieli władzy. Stan wyjątkowy, początkowo wprowadzony na 30 dni, został przedłużony od 1 października o następne 60 dni. Według rządzących kryzys migracyjny na granicy jest spowodowany przez reżim Alaksandra Łukaszenki. Działania Białorusi nazywają "wojną hybrydową wobec Polski".
Od początku roku Straż Graniczna zanotowała blisko 26 tys. prób nielegalnego przekroczenia granicy polsko-białoruskiej, w tym 14,2 tys. w samym październiku.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24