Troje dziennikarzy telewizji ARTE, którzy kręcili materiał o kryzysie migracyjnym na granicy polsko-białoruskiej zostało zatrzymanych przez policję, kiedy nieświadomie wjechali do strefy stanu wyjątkowego i chcieli się z niej wydostać. Spędzili dobę w celi, następnego dnia zostali doprowadzeni do sądu - dwoje z nich skuto kajdankami. - To nieproporcjonalne środki. Mają udowodnić, że dziennikarze mają się trzymać z dala od strefy, bo jak nie, to tak skończą - powiedział ich pełnomocnik Patrick Radzimirski.
Trwa kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej, w pasie przygranicznym obowiązuje stan wyjątkowy. W ostatnim tygodniu września po burzliwej debacie w Sejmie został przedłużony o kolejne 60 dni. Na obszar stanu wyjątkowego nie mają wstępu między innymi dziennikarze, co powoduje, że jedyne informacje o sytuacji na miejscu pochodzą od Straży Granicznej i władz państwowych.
Dziennikarze zatrzymani przy granicy
"Gazeta Wyborcza" opisała we wtorek sprawę dziennikarzy telewizji ARTE, którzy pod koniec września przyjechali pod granicę polsko-białoruską, by nagrać materiał o kryzysie migracyjnym. To dwoje Niemców - reporterka Ulrike i operator Andreas. Współpracowała z nimi Polka - Maja Czarnecka, pracująca na co dzień w warszawskim oddziale agencji AFP.
Dziennikarze nagrywali w okolicach Sokółki, poza strefą stanu wyjątkowego. Sytuację opisała w rozmowie z "Wyborczą" Maja Czarnecka. - Poinformowałam Straż Graniczną o obecności ARTE, żeby się nie dziwili, że coś kręcimy. Poprosiłam też o radę, którą drogą jechać. Wskazano nam szutrową drogę w kierunku wsi Sukowicze, będącej poza strefą. Tam też nagraliśmy wywiad z mieszkanką tej miejscowości. Później pojechaliśmy inną drogą, która zaprowadziła nas do miejscowości Harkawicze. Tam, widząc tablicę o stanie wyjątkowym, wycofaliśmy się, aż dojechaliśmy do jakiejś drogi asfaltowej. Nie mieliśmy zasięgu w telefonie, więc nie mieliśmy pojęcia, jaka to droga. Nadjechał patrol Straży Granicznej, zatrzymaliśmy się. Wtedy dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w strefie i mamy ją opuścić - opowiadała.
Na drodze asfaltowej, którą jechali, zatrzymał ich patrol policji. - Chcieliśmy zapytać, co zrobić, bo tu nas skierowali strażnicy graniczni. Ale ten policjant nie słuchał i wezwał kolejnych - mówiła Czarnecka.
Doba w celi, do sądu w kajdankach
Trójka dziennikarzy została wylegitymowana i zatrzymana na 48 godzin. Przewieziono ich na komisariat, policjanci zabrali im sprzęt, dokumenty i telefony. W policyjnych celach spędzili dobę, a następnego dnia zostali przewiezieni do sądu. Ulrike i Andreas wchodzili na salę skuci kajdankami.
Policja chciała ukarać każdego z dziennikarzy grzywną w wysokości dwóch tysięcy złotych. Sąd uznał ich za winnych wykroczenia, ale złagodził karę - zostali ukarani naganą.
Kto w czasie stanu wyjątkowego wbrew nakazowi lub zakazowi (...) przebywa lub nie opuszcza w ustalonym czasie oznaczonego miejsca, obiektu lub obszaru, podlega karze aresztu albo grzywny.
Rzecznik prasowy podlaskiej policji Tomasz Krupa w rozmowie z "GW" tłumaczył, że dziennikarze znajdowali się w strefie, w której nie powinni się znajdować, nie mieli stosownych przepustek". - To nie jest kwestia dania im wiary bądź nie, decyzja należała do sądu - powiedział.
Dlaczego dziennikarze byli skuci kajdankami? Według rzecznika chodzi o bezpieczeństwo. - Często spotykamy się z zaskakującymi, nieprzewidywalnymi reakcjami osób zatrzymanych i to niezależnie od ich statusu - mówił w rozmowie z "Wyborczą".
Pełnomocnik: zostali potraktowani w sposób absolutnie nieproporcjonalny
O sprawie zatrzymanych przy granicy dziennikarzy mówił w TVN24 prawnik Patrick Radzimierski, którego reporterzy poprosili o pomoc prawną. - To sytuacja zupełnie niesłychana. To najlepszy dowód na to, po co wprowadzono stan wyjątkowy - powiedział.
- Oni w pełni transparentnie przygotowywali reportaż. Informowali Straż Graniczną, że będą na tym terenie. Tego dnia byli umówieni z panią rzecznik Straży Granicznej na wywiad - mówił.
Jego zdaniem "zostali zatrzymani i potraktowani w sposób absolutnie nieproporcjonalny". Takie środki - mówił - "mają udowodnić, że dziennikarze mają się trzymać z dala od strefy, bo jak nie, to tak skończą". - Poprosili mnie o pomoc, ich też reprezentuję. Środki były absolutnie nieproporcjonalne, będziemy składać zażalenie na to zatrzymanie - poinformował.
Źródło: "Gazeta Wyborcza", TVN24