Najpierw jedno z najbardziej medialnych i najdroższych kryminalnych śledztw ostatnich lat, teraz proces, w trakcie którego sąd już po trzeciej rozprawie wypuszcza na wolność oskarżonego Adama Z. i zastanawia się, czy dalej powinien on odpowiadać za zabójstwo czy za nieudzielenie pomocy. Co takiego wydarzyło się w czasie procesu w sprawie śmierci Ewy Tylman, że sąd doszedł do takich wątpliwości? Materiał magazynu "Czarno na białym".
To było jedno z najdroższych kryminalnych śledztw ostatnich lat.
- Ile tam pieniędzy poszło już, jeśli chodzi o te wszystkie czynności, które były wykonywane, to byśmy się wszyscy za głowę chwycili. Tak dużo. A jednocześnie to jest piękne. Tak mało efektu - mówi mec. Ireneusz Adamczyk, obrońca Adama Z. Być może warty setki tysięcy złotych akt oskarżenia nigdy nie przełoży się na wyrok za zabójstwo. Być może nigdy nie dowiemy się jak wyglądały ostatnie chwile życia Ewy Tylman.
"Wersje policjantów zaczęły się rozjeżdżać"
W akcie oskarżenia najważniejsze są zeznania policjantów, którym Adam Z. miał się przyznać do popełnienia zbrodni.
- Stwierdził, że chwycił Ewę za - chyba - nadgarstki, za ręce, za dłonie. "Jak zacząłem ją ciągnąć, zdziwiłem się jaka była ciężka" - tego rodzaju wypowiedzi w swojej karierze słyszałem tylko i wyłącznie od osób, które przemieszczały zwłoki lub osoby bez przytomności. Wydaje mi się, że użył słów "spanikowałem", "chciałem jak najszybciej wyrzucić z głowy złe myśli" - zeznawał jeden z policjantów. Policjanci długo tłumaczyli, dlaczego tak dobrze zapamiętali każdy szczegół z tej rozmowy. - Pamiętam, że chcąc nie uświadamiać oskarżonemu pod jakim wrażeniem jestem tych słów - ja to pamiętam - zasłoniłem twarz - mówił przed sądem policjant. Jednak tego przyznania się do winy nawet nie starano się protokołować. Policjantów, którzy pracowali przy podobnych sprawach zastanawia, dlaczego nie nagrano tak ważnej rozmowy.
- Zdaję sobie sprawę, że nagrywanie rozmów musi być w robione w sposób procesowy. Ale można również działać pozaprocesowo na takiej zasadzie ochrony własnego ja. Czyli ja jako policjant - żeby nie być posądzonym, że kogoś biłem, zmuszałem - mogłem we własnym zakresie nagrać i traktować to jako swoje notatki. Oczywiście mogą być przez sąd uznane, mogą być nieuznane, jednak jakiś element zaczepienia jest - mówi Dariusz Janas, były oficer wydziału zabójstw Komendy Stołecznej Policji. To, że z takiej rozmowy powstała tylko służbowa notatka skrzętnie wykorzystała w trakcie sprawy obrona. Adwokat oskarżonego pytał policjantów, czy była możliwość zarejestrowania rozmowy. Pytano jak w trakcie wypowiadania najważniejszych w całym śledztwie słów zachowywał się Adam Z.
- Nagle te wersje policjantów zaczęły się rozjeżdżać. Jeden policjant nie pamiętał, drugi policjant mówił, że Adam Z. płakał w tym momencie. Kolejny mówił, że chyba płakał. W zasadzie oni zaczęli się gubić w takich szczegółach - zwraca uwagę dziennikarz "Gazety Wyborczej" Piotr Żytnick, który bacznie przygląda się procesowi.
Mówi, że oparcie aktu oskarżenia tylko na zeznaniach policjantów od początku budziło duże wątpliwości. - Natomiast w tym momencie chyba sąd uznał, że to jest zbyt mało, są zbyt słabe dowody, żeby na tej podstawie dalej iść w kierunku zabójstwa - dodaje dziennikarz.
"Element działań obronnych"
Z kolei obrońcy starają się wywrzeć wrażenie, że to Adam Z. jest pokrzywdzonym, wplątanym w zbrodnię przez wymiar sprawiedliwości zagubionym człowiekiem.
- Zostałem wplątany w sprawę, której nie popełniłem. Nie zabiłem Ewy Tylman - mówił w sądzie Adam. Z. Obrońca robi wszystko, żeby oddać atmosferę posterunku policji i siedzącego tam wokół wielu policjantów człowieka.
- Czy prawdą jest, że w tej Komendzie Wojewódzkiej Policji miało miejsce takie zdarzenie, że chciał pan wyskoczyć przez okno? - pytał obrońca oskarżonego.
-Tak, to prawda. Ponieważ zostałem tak potraktowany, że nie czułem wtedy sensu jakiegokolwiek życia - odpowiadał Adam Z. To się udaje, bo to właśnie wyjaśnianiem tych okoliczności, a nie istoty sprawy zajmuje się dzisiaj sąd.
Andrzej Borowiak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu uważa, że tego typu zeznania są elementem działań obronnych przed tym zarzutami, które ciążą nad Adamem Z. - Prawda jest taka, że on powiedział policjantom, że zaciągnął ciało Ewy Tylman do rzeki, wepchnął je do wody. Mówił to z dużą ulgą. Opowiadał o tym, jakie to ciało było ciężkie. To jest istota tej sprawy - podkreśla Borowiak.
Prokuratura, która prowadzi sprawę przekroczenia uprawnień przez poznańskich policjantów umorzy śledztwo. Mieli znaleźć się świadkowie, którym Adam Z. miał chwalić się, że wersja o brutalności policji została zmyślona na potrzeby procesu.
"Na pewno był wystraszony"
Obrońcy oskarżonego musieli jednak wytłumaczyć, dlaczego ich klient w ogóle przyznał się do winy. Wytłumaczenie przyszło samoistnie, a pomogły w tym organy ścigania.
- Jedna rzecz mnie bardzo boli i to muszę powiedzieć publicznie. Kiedy dowiedziałem się, że Adam Z. jest zatrzymany i przyjechałem zmęczony do Poznania, czekałem na spotkanie z Adamem, wiele godzin i do tego spotkania nie doszło. Okazało się, że podobno moje pełnomocnictwo, które było tu podpisane, na tym biurku kancelarii przez samego Adama, zginęło - mówi mec. Adamczyk.
Dlatego - jak twierdzi adwokat - poprosił o przyjazd siostrę Adama Z., żeby podpisała kolejne pełnomocnictwo do obrony.
- Podpisała w obecności licznych tam osób to pełnomocnictwo. Ja wręczyłem je funkcjonariuszowi policji - mówi. Dodaje, że również uniemożliwiono mu kontaktu z zatrzymanym. - I to mnie bardzo boli - dodaje. Być może trwała walka o to, żeby korzystając z pierwszego najważniejszego w każdym śledztwie momentu - jak najwięcej usłyszeć od samego zatrzymanego. - Na pewno był wystraszony, na pewno się bał. Na pewno spontanicznie mówił, opowiadał. Na pewno te jego pierwsze wyjaśnienia były bardziej szczegółowe niż w tej chwili - uważa Dariusz Janas, były oficer wydziału zabójstw Komendy Stołecznej Policji.
Nie złamał go pobyt za kratami
25-letni Adam Z. nigdy wcześniej nie miał do czynienia z wymiarem sprawiedliwości. Na pierwszy rzut oka słaby fizycznie i psychicznie, jednak pozory mogą mylić. Nie złamał go wielomiesięczny pobyt za kratami.
Policja dokładnie sprawdziła komunikatory, każdy ślad korespondencji elektronicznej. W ten sposób bardzo często znajduje się ważne dowody, ale nie w tym przypadku. Każdej z osób Adam Z. pisał to samo, że nie pamięta, co stało się między nim a Ewą Tylman.
Zdaniem pełnomocnika rodziny Tylman Mariusza Paplarczyka, Adam Z. myśli sobie: niezbyt wiele na mnie mają.
Reporter "Czarno na białym" próbował się spotkać z oskarżonym. Poprzez siostrę odmówił jednak rozmowy.
Pobyt w areszcie często sprawia, że prokuratura dostaje nowe dowody dzięki zeznaniom współwięźniów, którym oskarżony potrafi się zwierzać. To najczęściej moment, kiedy ludzie pękają, ale nie ten 25-latek.
- Jest bardzo dobry, bo podejrzany tak naprawdę gryzie się w sobie. Ma wiele wątków do wyjaśnienia. On więcej przeżywa niż my patrząc z zewnątrz. To my mamy nad nim przewagę. On się zawsze będzie bał - ocenia Janas.
Na pytanie, jakie były ostatnie chwile życia Ewy Tylman nie jest w stanie odpowiedzieć właściwie nikt.
Wątpliwości po trzech rozprawach ma nawet ojciec Ewy Tylman. - My wszyscy chcemy się dowiedzieć prawdy. Cała rodzina chce się dowiedzieć, jak zginęła moja córka i dlaczego - mówi Andrzej Tylman.
Sam Adam Z. zasłania się niepamięcią. Obrona będzie chciała udowodnić, że feralnego wieczoru mógł mieć nawet 3 promile alkoholu.
- Jeśli będzie w tej sprawie tak, że oskarżony będzie uniewinniony od zarzutu zabójstwa, a skazany za nieudzielenie pomocy, to to nie będzie porażka. To będzie klęska wymiaru sprawiedliwości - mówi pełnomocnik rodziny Tylman Mariusz Paplarczyk.
Pozostało jeszcze kilkanaście rozpraw. Wyrok powinien zapaść pod koniec tego roku.
Autor: js/sk / Źródło: tvn24