Stoczniowe związki ws. tzw. afery stoczniowej nie mówią jednym głosem. Przewodniczący gdyńskiej "Solidarności" Dariusz Adamski odcina się od rewelacji Leszka Świętczaka. Przewodniczący "Stoczniowca" miał być naocznym świadkiem tego, jak ze stoczni wywożono urządzenia, już po podpisaniu specustawy. Przekonuje też, że członkowie zarządu stoczni wyprowadzali z niej pieniądze za pomocą spółek-córek.
Adamski do doniesień Świętczaka odnosi się z ogromną rezerwą. Nazywa je "teoriami spiskowymi" i podkreśla, że mogą one zaszkodzić byłym pracownikom stoczni. - Zupełnie niepotrzebnie tworzy się zamieszanie wokół stoczni. Nie mam, ani wiedzy ani przesłanek, żeby podejrzewać, że szykuje się tu kolejna afera - przekonuje.
- Teorie spiskowe mogą pociągnąć za sobą brak pozyskania inwestora, brak sprzedaży i w efekcie brak aktywizacji produkcyjnej stoczni - zaznacza.
Adamski w aferę nie wierzy
Przewodniczący Związku Zawodowego Stoczniowiec, Leszek Świętczak przekonuje, że miało miejsce wyprowadzanie pieniędzy ze spółek-córek wydzielonych ze Stoczni Gdynia. - Za niewielkie pieniądze spółki córki były sprzedawane podstawionym osobom. Nowi właściciele zarabiali kwoty sięgające milionów złotych na zaległych zobowiązaniach, jakie stocznia miała wobec tych spółek - mówił w TVN24 Zbigniew Kozak z PiS, który poinformowany właśnie przez Świętczaka, w gdańskim CBA złożył w tej sprawie zawiadomienie.
W taki obrót spraw nie wierzy Adamski. - Relacja pomiędzy stocznią a podmiotami, z którymi ona współpracuje podlegają precyzyjnym umowom. To jest zbyt przejrzyste, by w ten sposób zrobić jakiś przekręt. Zresztą całą sprawę będzie prześwietlać Najwyższa Izba Kontroli - uspokaja.
Tak samo powątpiewa, by ze stoczni wyprowadzano nielegalnie jej majątek. - Cały majątek był precyzyjnie zinwentaryzowany. Wszystko co wywożono ze stoczni, to były materiały sprzedane na podstawie legalnych przetargów - dodaje.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24