Pochodne amfetaminy w leku na odchudzanie, czyli niebezpieczne dla zdrowia, a nawet życia, tabletki wyszczuplające. Reporterka "Blisko ludzi" w TTV Sylwia Widziak kupiła w sklepie zielarskim we Wrocławiu taki zakazany preparat. Po jego przebadaniu okazało się, że zawiera sibutraminę - substancję hamującą co prawda łaknienie, ale przy tym groźną dla układu krążenia. Przyjmowanie tego specyfiku może prowadzić nawet do zgonu.
- Wykryliśmy praktycznie to, czego się spodziewaliśmy, czyli sibutraminę. Substancję, która jest niedozwolona, niebezpieczna i która absolutnie nie powinna się w tym preparacie znaleźć - informuje dr Marcin Zawadzki z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu.
- Ona powoduje zaburzenia rytmu serca, gwałtowne wzrosty temperatury, nadmierne pobudzenie, w związku z czym nadużycie tego preparatu może się skończyć niewydolnością krążenia i po prostu zgonem - dodaje Zawadzki.
Sprzedaż "spod lady"
Prowokacja dziennikarska reporterki "Blisko ludzi" TTV pokazała, że sprzedawcy - mając świadomość, że ten preparat jest zakazany - nie liczą się ze zdrowiem swoich klientów i "spod lady" rozprowadzają specyfiki, które zawierają pochodną amfetaminy.
Sprzedawcy ze sklepów z lekami ziołowymi twierdzą, że rozprowadzają wyciąg z kaktusa, który ma eliminować poczucie głodu. Jednak jak zaznacza rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego, Jan Bondar, czystej postaci rośliny próżno szukać na rynku. 95 proc. preparatów, sprzedawanych jako wyciąg z kaktusa, to podróbki. - Mogą zawierać różne substancje farmakologiczne. Substancją, która jest plagą nie tylko w polskim internecie, ale i w całej Europie czy na całym świecie, jest sibutramina - zaznacza Bondar. Jeszcze kilka lat temu ta substancja wykorzystywana była w leczeniu otyłości, jednak została wycofana z użytku ze względu na skutki uboczne.
To, że sprzedawcy nie wiedzą, co wprowadzają na rynek, udowodniło nagranie z ukrytej kamery. - Ja nie znam składu - mówi otwarcie jedna ze sprzedawczyń. - To są w ogóle nieprzebadane (preparaty - przyp. red) i to są wszystko ściągane, że tak powiem, poza wszelką legalnością - dodaje.
Brak nadzoru
Wrocławski sanepid przyznaje, że kontrole przeprowadzane są sporadycznie, dlatego urzędnicy nie mieli pojęcia o kwitnącym handlu nielegalnymi środkami w centrum miasta. - Sklepów mamy około trzech tysięcy na naszym terenie i nie jesteśmy w stanie sprawdzać każdego sklepu w takim ciągłym ruchu - tłumaczy Barbara Wróbel z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej we Wrocławiu. Po interwencji reporterów TTV sprawą zajęła się prokuratura. - Z urzędu podjęliśmy działania zmierzające do ustalenia, czy w tym wypadku doszło do popełnienia przestępstwa - mówi Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Autor: dln//tka / Źródło: TTV
Źródło zdjęcia głównego: TTV