Jaką rolę odegrały w sprawie śmierci Jarosława Ziętary służby specjalne? To pytanie zadają sobie bliscy dziennikarza i jego dawni koledzy z pracy. Według rodziny, przed zniknięciem Ziętara dostał propozycję pracy w Urzędzie Ochrony Państwa, ale odmówił. Nie są tego jednak tak do końca pewni dziennikarze, którzy prowadzili swoje śledztwo i którzy zwracają uwagę na aktywność służb już po zniknięciu Ziętary. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Miał zaledwie 24 lata, za sobą ukończone właśnie studia, ale już sporo dziennikarskich sukcesów na koncie. W "Gazecie Poznańskiej" zajmował dziennikarstwem śledczym. Wraz z dziewczyną wynajmował mieszkanie w kamienicy na poznańskim Łazarzu. I to tu pierwszego września 1992 roku widziany był po raz ostatni. Wyszedł z domu, wziął ze sobą torbę. Poszedł w kierunku redakcji. Nie dotarł tam. Jacek Tylewicz jako prokurator prowadził pierwsze śledztwo w sprawie Ziętary, rozpoczęte dopiero rok po zniknięciu dziennikarza.
Utrzymywał kontakty z funkcjonariuszami?
Rodzice i brat Ziętary także szukali prawdy. Przez lata ponaglali i pytali - przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, urzędników, polityków. A pytali między innymi o rolę, jaką w tej sprawie odegrały służby specjalne. Na kilka miesięcy przed zniknięciem dziennikarz otrzymał propozycję pracy w Urzędzie Ochrony Państwa. - Jarek nigdy na taką formę współpracy ani pracy nie poszedł. Wiosną 1992, kiedy tutaj w Bydgoszczy zaproponowano mu pracę, kategorycznie odmówił - opowiada jego brat, Jacek. Koledzy Jarosława Ziętary - poznańscy dziennikarze, którzy bezustannie, od 22 lat usiłują rozwikłać tajemnicę jego zniknięcia - trafili jednak na tropy łączące Ziętarę ze służbami. - Są w dokumentach, w notatkach Jarka ślady tego, że utrzymywał kontakty z funkcjonariuszami, a tematy, którymi się zajmował, w części oscylowały wokół tematów, którymi wówczas służby bardzo się interesowały. Na przykład przekształcenia w KGHM, prywatyzacja dużych przedsiębiorstw - opowiada Krzysztof Kaźmierczak, dziennikarz z gazety "Polska. Głos Wielkopolski".
Przesłuchanie ojca
Zainteresowanie służb, konkretnie wywiadu Ziętarą zostało oficjalnie potwierdzone dopiero parę lat temu. Wcześniej wielokrotnie temu zaprzeczano. Także, gdy pytali o to prokuratorzy prowadzący śledztwo. Tego rodzaju informacja byłaby szkodliwa dla wizerunku służb specjalnych. - Werbowanie dziennikarza w nowej Polsce? Bardzo brzydko to się kojarzy - tłumaczy były prokurator Jacek Tylewicz. Zadziwiającą aktywność ludzie służb wykazywali także po zniknięciu dziennikarza. W jego redakcji pojawiła się grupa funkcjonariuszy, która przeszukała biurko Ziętary i zarekwirowała kasety oraz dyskietki. W pierwszych dniach poszukiwań dziennikarza takich zdumiewających odwiedzin było więcej. - Byłem wtedy z ojcem w redakcji "Gazety Poznańskiej" i nagle pojawił się szef delegatury poznańskiej UOP, pan Maciej Urbański i poprosił o chwilę rozmowy w cztery oczy z ojcem - opowiada brat Ziętary. Ta rozmowa, w relacji Edwarda Ziętary, nieżyjącego od kilku lat ojca Jarka, przypominać miała przesłuchanie. A jej cel to raczej próba wybadania, co na temat kontaktów dziennikarza ze służbami wie jego rodzina.
Ziętarą interesował się referat "W"?
Ze wspomnianym ówczesnym szefem delegatury UOP reporterzy TVN24 spotkali się niemal trzy lata temu. Zgodził się wówczas na rozmowę pod warunkiem, że nie będzie ona rejestrowana. Mówił, że dwie dekady wcześniej podejrzewał, iż Ziętarą mógł interesować się tak zwany referat "W", czyli wywiad, ale że była to komórka de facto niezależna, choć istniejąca w strukturach UOP. Spotkanie z ojcem dziennikarza pamiętał jako próbę wyjaśnienia pojawiających się już wtedy pogłosek o związkach Ziętary ze służbami.
Autor: nsz//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24