Działał w Solidarności, ale siłą wcielono go do ZOMO. Kiedy nie wykonał rozkazu pacyfikacji w kopalni Wujek, został skazany na rok więzienia. Dzisiaj o jego dobre imię upomniał się rzecznik praw obywatelskich - pisze "Życie Warszawy".
Jan Druć ma dziś 62 lata. Mieszka w Australii. Jest jednym z wielu, którzy wbrew własnej woli znaleźli się w ZOMO, ale jednym z nielicznych, którzy potem – mając świadomość surowych konsekwencji – mieli odwagę odmówić wykonania wyroku. - pisze "ŻW".
Choć od tamtych wydarzeń minęły lata, na Jerzym Druciu nadal ciąży wyrok skazujący. Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, chce to zmienić: wniósł na jego korzyść kasację, w której chce jego uniewinnienia. Zanim wybuchł stan wojenny, Druć był suwnicowym w chorzowskiej hucie Batory. Aktywnie działał w zakładowej Solidarności, należał do Konfederacji Polski Niepodległej. Gdy 13 grudnia 1981 roku wybuchł stan wojenny, 36-letni Druć dostał kartę mobilizacyjną. Wcielono go do ZOMO i już trzy dni później wysłano do kopalni Wujek. 16 grudnia Druć razem z innymi pojechał do kopalni Wujek. Samochody ustawiono w kolumnie. Na rozkaz dowódcy plutonu miał chronić jeden z pojazdów i znajdujące się w nim granaty łzawiące, zabrane po to, by w razie ataku „czynnie przeciwstawić się napastnikom”. Ale Druć nie pilnował samochodu ani granatów. Zamiast sprawdzać górników, podpowiadał im, którędy mają iść, by nie wpaść na zomowców. W końcu zostawił pojazd i do wieczora się nie pokazał.
Był w pobliżu kopalni i pomagał strajkującym. Dostał potem rok więzienia. Sąd uznał, że „czyn, którego się dopuścił, cechował się społecznym niebezpieczeństwem”, a niewykonanie rozkazu było poważnym przestępstwem, ponieważ trwał stan wojenny, a jednostka, w której skład wchodził, miała do wykonania „szczególnie odpowiedzialne zadanie”. W kasacji do Sądu Najwyższego Janusz Kochanowski zarzuca wyrokowi rażące naruszenie prawa. Domaga się uniewinnienia byłego działacza Solidarności.
Źródło: PAP, APTN