- Nie ma ofiar śmiertelnych, wszystko jest w jak najlepszym porządku - mówi właściciel karuzeli, której niezabezpieczona instalacja poparzyła siedmioro dzieci. Sprawą zajęła się prokuratura, policja zakazała używania sprzętu, a firma? Przeniosła swoje urządzenia kilkadziesiąt kilometrów dalej. I znów na niebezpiecznym sprzęcie wozi dzieci.
Bilet kosztuje 10 zł. Wystarczy podejść do kasy, kupić żeton i posadzić dziecko na czerwonym siedzeniu ławy. Ta będzie się zaraz kręcić do góry i w dół w rytm głośnej muzyki. Chętnych jest sporo. Sznur dzieci ogląda swoich kolegów i koleżanki, ci piszczą, bo ława podnosi się bardzo wysoko. To jedna z atrakcji na festynie w miejscowości Winnica niedaleko Pułtuska.
Siedmioro poparzonych dzieci
Za wszystkie odpowiada łódzka firma. Ta sama, która w ubiegłym tygodniu rozłożyła karuzelę na dożynkach w Gliniance pod Otwockiem.
- Kręciliśmy się, a potem karuzela się zatrzymała. Chcieliśmy wyjść i wtedy zaczęliśmy na siebie wpadać - opowiada o tym, co się wtedy działo, Magda. - Zobaczyłam moje dziecko, że wpada na koleżankę, potem na nich jeszcze kilka dzieciaków. Myślałam, że się bawią, ale potem widzę: jedna dziewczynka sztywnieje, chłopak pada z rozciętą głową. Wszystkich poparzył prąd - dopowiada matka Magdy.
Łącznie ucierpiało siedmioro dzieci. Zaraz przyjechało pogotowie, troje z nich ratownicy zabrali na kilka dni do szpitala. - To straszny widok, straszne przeżycie. Człowiek nigdy nie chciałby zobaczyć własnej córki w takim stanie - mówi kobieta.
Przyjechali też policjanci. - Nie było uziemienia, złe były podłączenia, spalone listwy, rozdzielniki. Gołym okiem widać: fuszerka, która nigdy nie powinna mieć miejsca - mówi Jarosław Sawicki, rzecznik policji w Otwocku.
Sprawą zajęli się prokuratorzy. Zakazali używania sprzętu, z pomocą policji oplombowali feralną karuzelę. - I daliśmy właścicielowi firmy do podpisania dokument, w którym zobowiązał się, pod groźbą kary, że nie będzie z niej korzystał. Miał ją za to sam zabezpieczyć, przetrzymywać przy sobie - dodaje Sawicki.
"Wszystko w porządku"
Właściciel firmy, owszem - przetrzymał. I zaparkował na kolejnym z placów, w których zorganizował sobie w okolicy Warszawy wesołe miasteczko. Policjanci dostali oficjalną informację, że to będzie się odbywać w Radzyminie. I właśnie tam funkcjonariusze razem z biegłym mieli zjawić się w długi weekend, żeby skontrolować urządzenie i sprawdzić, czy aby na pewno żadne dziecko z niego nie korzysta.
- Byli, sprawdzili, wszystko jest w porządku - uciął rozmowę jeden z pracowników łódzkiej firmy w niedzielę.
- Czy ktoś umarł, ja się pytam? Wszystko jest w jak najlepszym porządku - denerwuje się właściciel parku rozrywki, który pod Warszawę wysłał razem z pracownikami swoje urządzenia.
Problem w tym, że tam, gdzie w sobotę odbywała się kontrola, w niedzielę nie było już ani karuzeli, ani strzelnicy, ani olbrzymiej dmuchanej zabawki do skakania dla dzieci. Zniknęła też część pracowników. Co się z nimi stało?
Nie było ich na terenie gminy Otwock, na której policjanci prowadzili swoje czynności, dotyczące wypadku w Gliniance. Nie było ich też w okolicach Radzymina, gdzie oficjalne odbyła się kontrola, a przez weekend działało wesołe miasteczko. Nic nie wiedzieli też o nich policjanci z Józefowa oddelegowani do prowadzenia śledztwa.
Nieoficjalnie: karuzela kręci się dalej
A nieoficjalna informacja brzmiała: pracownicy odplombowali sprzęt i wbrew zakazowi prokuratury pojechali zarabiać pieniądze w nowej miejscowości, oddalonej zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od miejsc, w których prowadzone są w ich sprawie postępowania.
Zapytaliśmy, czy takie informacje dotarły do Urząd Nadzoru Technicznego, który wydaje zgody na użytkowanie podobnych sprzętów. - Sprawdzimy tę konkretną karuzelę, chociaż lepszym rozwiązaniem jest skontrolowanie wybiórcze innych. Wątpię, żeby doszło do nieprawidłowości w sprzęcie, na którym już doszło do wypadku i którego właściciel ma zakaz jego użytkowania - stwierdził Robert Chudzik z koordynacji inspekcji Urzędu Dozoru Technicznego. Policja też nie miała więcej informacji.
O tym jednak, czy rzeczywiście właściciel firmy odważy się posadzić dzieci na feralnej karuzeli, postanowiliśmy przekonać się sami. I na własną rękę odnaleźć obwoźne wesołe miasteczko z łódzkimi numerami rejestracyjnymi.
Firma czuła się bezkarna?
Znaleźliśmy je w Winnicy. Właśnie tam w niedzielę odbywał się rodzinny festyn. Dzieci jadły watę cukrową, pieniądze sypały się na strzelnicy z zabawkami, a karuzela mimo zakazu - kręciła się. Wszystkim zawiadywali pracownicy łódzkiej firmy. O niczym nie wiedziały ani policja, ani prokuratura, na miejscu nie było również UDT. Funkcjonariusze o sprawie dowiedzieli się dopiero po naszej interwencji. Sprzęt został ponownie zaplombowany i przetransportowany przy eskorcie policji.
W poniedziałek prokuratorzy mają podjąć decyzję co do zarzutów. Właścicielowi firmy i osobie, która nadzorowała karuzelę, za nieumyślne spowodowanie zagrożenia życia i zdrowia dzieci mogło grozić do trzech lat więzienia. Użycie karuzeli z premedytacją i mimo wyraźnego zakazu może ewentualny zarzut zaostrzyć.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24 | Filip Dutka, TVN24