Historia prezesa sądu w Toruniu to przykład, jak politycy mogą zmuszać sędziów do wykonywania poleceń. I co może się stać, gdy polecenia nie zostaną wykonane. Sprawa profesora Jerzego Naworskiego dotyczy nie tylko sędziów, ale też obywateli, których sprawy do sądu trafią. Czy będzie to sąd niezawisły? O tym z byłym już prezesem toruńskiego sądu rozmawiał reporter "Czarno na białym" Tomasz Marzec.
Profesor Jerzy Naworski do maja był prezesem Sądu Okręgowego w Toruniu. - Złożyłem ministrowi oświadczenie o rezygnacji z uwagi na to, że zażądał tego ode mnie wiceminister [sprawiedliwości - przyp. red.] Łukasz Piebiak - oświadczył były już prezes w rozmowie z TVN24. - Stwierdził, że nie możemy się porozumieć w kwestii zarządzania sądem okręgowym i twierdzę, że tak po prostu było - stwierdził.
Jak podkreślał, starał się wyjaśnić wiceministrowi, że to on jestem prezesem sądu okręgowego i "może sobie dobierać pracowników tak, jak by chciał". - On twierdził, że tak nie jest i od początku narzucał na stanowisko wiceprezesa osobę, która nie była moim kandydatem - tłumaczył profesor Naworski.
"Ręczne sterowanie"
Łukasz Piebiak jest sędzią, który zdecydował się pełnić polityczną funkcję wiceministra sprawiedliwości. Ma opinię osoby, która w imieniu Zbigniewa Ziobry rozdziela stanowiska w sądach. I także w tej sprawie jest postacią kluczową - informuje "Czarno na białym".
- Minister Piebiak ma ogromne możliwości wpływu na to, jak działają sądy i rzeczywiście można to nazwać ręcznym sterowaniem kierownictwem tych sądów - ocenił Bartłomiej Przymusiński, rzecznik Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia.
- Można to określić jako polityczne korumpowanie wymiaru sprawiedliwości - dodał Dariusz Mazur, rzecznik Stowarzyszenia Sędziów Themis. - Jedyne czynniki, które powinny mieć wpływ na to, czy ktoś przestaje [być - przyp. red.], czy zostaje osobą pełniącą funkcję w sądzie, to czynniki merytoryczne, nie żadne inne - podkreślił.
Zażądał powołania wskazanej osoby
Jak zauważa "Czarno na białym", trudno powiedzieć, jakie czynniki decydowały, kiedy w marcu i kwietniu wiceminister Piebiak najpierw telefonicznie, a potem na spotkaniu, na które wezwał sędziego do ministerstwa, żądał powołania wskazanej przez niego osoby - sędzi Barbary Wiśniewskiej - na stanowisko wiceprezesa.
Chociaż zgodnie z oficjalną wersją, kiedy wiceminister Piebiak kontaktował się z prezesem, chodziło o coś zupełnie innego.
- Ministerstwo sprawiedliwości nie tolerowało kryzysu trwającego już od kilku miesięcy w sądach toruńskich. Ten kryzys trwał już długo i ministerstwo prosiło wielokrotnie, żeby ten kryzys zarządzania sądem okręgowym został zażegnany - oświadczył rzecznik resortu sprawiedliwości Jan Kanthak.
Jeden głos za kandydatką wiceministra
Faktem jest, że jeszcze w marcu prezes Naworski zwołał zebranie sędziów toruńskiego sądu i pytał o kandydatkę, której powołania żądał wiceminister Piebiak.
Jak tłumaczył w rozmowie z reporterem "Czarno na białym" sędzia Naworski, za kandydatką wiceministra głosował jeden sędzia z 36. - Mój był wstrzymujący. Pozostałe [głosy - red.] były przeciw - dodał. - W związku z tym zawiadomiłem pana Piebiaka, że nie złożę takiego wniosku - wyjaśniał.
Odrzucony wniosek o delegowanie syna
W tym samym czasie na biurku wiceministra leżał dokument, od którego zależała zawodowa przyszłość syna Jerzego Naworskiego, także sędziego. Maciej Naworski pracuje w sądzie rejonowym, ale w związku z brakami kadrowymi w sądzie okręgowym był delegowany do sądu wyższej instancji. W marcu kończyła się mu się delegacja. Był bardzo dobrze oceniany, dlatego do ministerstwa trafił wniosek o kolejną delegację.
Decyzję miał podjąć wiceminister Piebiak.
Według informacji "Czarno na białym" wśród sędziów powtarzana jest nieoficjalna wersja wydarzeń. Według niej wiceminister awans syna miał uzależniać od tego, czy jego ojciec, sędzia Naworski, wykona polecenie w sprawie powołania wiceprezesa.
Sędzia pytany, czy nie było takiego momentu, w którym poczuł, że jest wywierany na niego nacisk, odpowiedział: - To już są tylko moje domysły, a nie fakty.
I dodał: - Odczucia takie były.
Ojciec odmówił wykonania polecenia, wniosek o delegowanie syna został przez wiceministra Piebiaka odrzucony. Na pytanie o powody odrzucenia wniosku resort odpowiedział redakcji "Czarno na białym", że "każde delegowanie powinno kiedyś zostać zakończone i brak kolejnego delegowania po zakończeniu poprzedniego nie wymaga uzasadnienia".
"Mój syn nie miał żadnej wątpliwości"
- Trudno mi uwierzyć, że to jest przypadkowe działanie, bowiem niezwykle rzadko zdarza się, że ktoś kto już jest delegowany do sądu wyższej instancji i ma pozytywne opinie od sędziów, kierownictwa tamtego sądu, nie jest mu przedłużana delegacja - komentował Bartłomiej Przymusiński, rzecznik Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia.
- Nie tylko mój syn, ale i inny sędziowie to łączyli. Mój syn nie miał żadnych wątpliwości, dlaczego nie dostał przedłużonej delegacji - powiedział sędzia Naworski.
Skargi?
To wszystko działo się w marcu, kiedy Jerzy Naworski był wzywany do ministerstwa, i w kwietniu, kiedy odrzucono wniosek jego syna. W maju natomiast prezes Naworski został kolejny raz wezwany przez wiceministra Piebiaka do ministerstwa. Tym razem sprawa dotyczyła już jego osobiście.
- Była mowa o różnych sytuacjach związanych między innymi z rzekomymi skargami informatorów, których ma pan minister w Toruniu i okolicach - jak twierdził - relacjonował to spotkanie sędzia Naworski. - Na moje pytanie nie wskazał, o jakie osoby chodzi i czego te skargi dotyczą. Potem znowu była mowa o stanowisku wiceprezesa i o tej kandydaturze, na którą sędziowie sądu okręgowego nie wyrazili zgody. A na końcu tej rozmowy pan Piebiak powiedział, że wymaga ode mnie, abym złożył rezygnację, bo w przeciwnym razie ma zgodę ministra konstytucyjnego, czyli pana Ziobry, aby wszcząć procedurę związaną z odwołaniem - wyjaśniał były już prezes.
Sprawa mobbingu wśród kuratorów
Przedstawiciel ministerstwa przyznał, że wiceminister Piebiak kontaktował się z prezesem Naworskim. Ale zgodnie z oficjalną wersją chodziło o to, że prezes nie radził sobie z rzekomym mobbingiem wśród kuratorów. Tyle, że kuratorzy bezpośrednio mu nie podlegają.
- Problemem była kwestia kadry kuratorskiej, gdzie ministerstwo było zobowiązane do wysłania zespołu antymobbingowego (...) Minister Piebiak kontaktował się z panem prezesem i próbował ten problem rozwiązać - odpowiedział rzecznik Ministerstwa Sprawiedliwości Jan Kanthak.
Problem w tym, że kuratorzy podlegają Kuratorowi Okręgowemu powołanemu przez prezesa. Skoro sytuacja była tak poważna - jak mówił rzecznik ministerstwa, "Czarno na białym" sprawdziło, co wiadomo o sprawie, która miała być pretekstem do zmuszenia prezesa do dymisji. I na jakiej podstawie rzecznik ministerstwa mówił o problemie mobbingu, z którym prezes sobie nie radził.
Wiadomo tylko tyle, że w sądzie była komisja z ministerstwa. - Dopóki nie będziemy mieli w ręku wyników prac tej komisji, to żadnych informacji nie będziemy udzielać - oświadczył Krzysztof Bunda, zastępca Kuratora Okręgowego w Toruniu.
Do dziś raportu z działań ministerialnej komisji nie ma.
- Zarzut, że był jakiś kryzys w środowisku kuratorów, dla mnie jest zupełnie absurdalny i był to jeden - podejrzewam - z pretekstów do tego, żeby zażądać mojej dymisji - ocenił sędzia Naworski.
Forsowana kandydatka na wiceprezesa została prezesem
Dzień po złożeniu dymisji przez Jerzego Naworskiego minister sprawiedliwości na stanowisko prezesa powołał Barbarę Wiśniewską - tą, której powołania na wiceprezesa żądał Łukasz Piebiak. To sędzia z najkrótszym, dwuletnim stażem w sądzie okręgowym. Mąż nowej pani prezes także jest sędzią sądu okręgowego. Niedawno został skazany za jazdę po pijanemu. Teraz czeka na prawomocny wyrok i postępowanie dyscyplinarne. Zawodowy los męża nowej pani prezes może więc zależeć od nowej, powołanej już przez polityków PiS Izby Dyscyplinarnej. To ona prawdopodobnie będzie decydowała czy pozostanie w ogóle sędzią.
- Nominowanie kogoś na ważną kierowniczą funkcję na zasadzie takiej, że najpierw wyszukujemy jakiegoś trupa w jego szafie, po to, żeby mieć potem wpływ na działanie takiej osoby, jest praktyką nie do pomyślenia, niedopuszczalną - ocenił Mazur.
- Oczywiście, o ile można zrozumieć, że nie jest się odpowiedzialnym za współmałżonka, to jednak ten, kto powołuje taką osobę na funkcję, powinien się zastanowić, jak to będzie wpływało na wizerunek wymiaru sprawiedliwości - zwrócił uwagę Przymusiński.
Reporter "Czarno na białym" wysłał do ministerstwa pytanie o wpływ tej sytuacji na wizerunek wymiaru sprawiedliwości i czy minister, powołując panią prezes, wiedział o wyroku jej męża - sędziego tego samego sądu. Odpowiedzi nie dostał.
To o tyle zastanawiające, że minister prowadzi zgodnie z deklaracjami walkę o przejrzystość i wysokie standardy. Jako przykład patologii poprzednich rządów przywoływał wielokrotnie sędziego Milewskiego, który w ramach prowokacji dziennikarskiej został nagrany, jak ustala termin rozprawy z rzekomym przedstawicielem rządu PO-PSL. Tylko za samą gotowość do współpracy z rządem został ukarany przez sąd dyscyplinarny utratą stanowiska.
"Niezależności sądów nie ma"
Jerzy Naworski, były już prezes Sądu Okręgowego w Toruniu, pytany, czy mamy w Polsce niezawisłe i w pełni niezależne sądownictwo, odpowiedział wprost: - Co do niezawisłości sędziów to jest kwestia każdego sędziego. Tutaj nie widzę specjalnego zagrożenia. Ale co do niezależności sądów to nie mam wątpliwości, że mój przykład wskazuje, że takiej niezależności sądów nie ma.
Autor: js//now / Źródło: tvn24