- To nie jest reakcja na odwołanie ze stanowiska. To jest reakcja na sposób odwołania ze stanowiska. (...) Naruszył moje dobra osobiste i to w sposób haniebny - powiedziała w piątek w "Piaskiem po oczach" w TVN24 sędzia Beata Morawiec. Odwołana w listopadzie przez ministra Zbigniewa Ziobrę była prezes Sądu Okręgowego w Krakowie pozwała szefa resortu sprawiedliwości za naruszenie dóbr osobistych.
O zarzucie ministra: fałszywy
- Myślę, że to nie jest kwestia tego, że on [minister Ziobro] mnie rozeźlił. To jest kwestia tego, że naruszył moje dobra osobiste i to w sposób haniebny - skomentowała Morawiec.
Dodała, że o złożeniu pozwu nie zdecydował fakt, iż "decyzja zapadła w piątek 24 listopada, ze skutkiem na 26 listopada, czyli na niedzielę". - I to w trakcie mojego tygodniowego urlopu. Też nie fakt, że chwilę wcześniej zatrzymano dyrektorów sądów okręgu krakowskiego. Ale fakt uzasadnienia, jakie na stronie internetowej minister przedstawił, jako powód mojego odwołania - dodała.
Zbigniew Ziobro mówił wtedy, że "wytworzył się układ, który żerował na polskim sądownictwie". - To nie było należycie nadzorowane przez prezesów sądów, z tego też wyciągam wnioski i będę odwoływał prezesów sądów - stwierdził minister sprawiedliwości.
- Ciekawe jest w tym wszystkim to, że odwołał tylko mnie, a aresztowanych dyrektorów jest troszkę więcej. Pan minister napisał, że ja sprawując w ówczesnym czasie nadzór nad dyrektorem sądu, nie wykonywałam należycie swoich obowiązków - wskazywała sędzia.
Dodała, że prezes "nie ma żadnej możliwości sprawowania nadzoru nad dyrektorem sądu". - Żaden przepis prawa nie daje prezesowi sądu możliwości kontroli ani podejmowanych przez niego decyzji, ani wykonywanych przez niego czynności administracyjnych - zaznaczyła i nazwała zarzut ministra "fałszywym".
"Nie jesteśmy na "ty", nie znamy się osobiście"
Zapytana o ewentualne inne powody jej odwołania, Morawiec odpowiedziała: - Trudno przeprowadzać dowód na intencje. O to trzeba by zapytać ministra sprawiedliwości.
Dodała też, że "nie chce komentować ewentualnych intencji".
- Zdecydowanie taki atak na moją osobę - w kontekście zatrzymań dyrektorów sądów - wpisywał się w politykę, którą prowadzi pan minister w stosunku do wymiaru sprawiedliwości. Muszę to powiedzieć otwartym tekstem: politykę, która zmierza do zniszczenia jego autorytetu [wymiaru sprawiedliwości] - stwierdziła.
Zaznaczyła również, że mimo iż oboje są z Krakowa, to jej "droga z drogą ministra Ziobry zbiegły się tylko w jednym momencie". - Oboje byliśmy członkami Krajowej Rady Sądownictwa. Nie jesteśmy na "ty", nie znamy się osobiście - zastrzegła.
- Może to było na "chybił trafił", "na kogo wypadnie, na tego bęc" - powiedziała o swoim odwołaniu sędzia Morawiec. Przypomniała, że na jej miejsce od listopada nikogo jeszcze nie powołano. W Sądzie Okręgowym w Krakowie nie ma nowego prezesa, nie ma też wiceprezesów.
"Nigdy nie czuliśmy presji politycznej"
Odnosząc się do sprawy śmierci ojca ministra Ziobry, z której rozpatrywania zrezygnowali podlegli jej wówczas sędziowie, Morawiec zaznaczyła, że nie ma do nich pretensji. - My nigdy, jako sędziowie, nie byliśmy stawiani w takiej sytuacji. Nigdy nie czuliśmy presji politycznej, presji opinii publicznej, presji ministerstwa przy orzekaniu w konkretnych sprawach - wymieniała.
Dodała jednocześnie, że "sędziowie się nie boją". - Sędziowie nie mogą się bać. Oni poczuli się niepewni. Obawiali się reakcji na wydane przez siebie orzeczenie. Bez względu na to, co by nie zrobili - zostałoby to skomentowane politycznie - dodała.
- Gdyby uchylili wyrok do ponownego rozpoznania, bo to była kwestia orzekania w drugiej instancji, skomentowano by to: poddali się presji. Odwołano prezesa, odwołano wiceprezesa, aresztowani dyrektorzy. Medialna nagonka - wyliczała. - Gdyby utrzymali wyrok w mocy, powiedziano by: zrobili ministrowi na złość - skomentowała była prezes Sądu Okręgowego w Krakowie.
Dodała, że sędziowie są poddawani presji codziennie. - Są pewne granice, których pokonanie jest czasami bardzo trudne. Nie dlatego, że my nie potrafimy ich pokonać, tylko dlatego, że jesteśmy pewnym zachowaniem zaskoczeni. Z uwagi na to, że to wszystko działo się w bezpośredniej bliskości - moje odwołanie miało miejsce w poniedziałek, a sprawa o której mówimy, w czwartek - oni nie mieli wsparcia w mojej osobie. Może ta nowa, zaskakująca sytuacja spowodowała, że w tym momencie poczuli taką obawę - zastanawiała się Morawiec.
Sędzia na protestach? "Nie tylko może, ale ma obowiązek"
Morawiec odniosła się również do sędziowskich apeli, między innymi sędziów Krajowej Rady Sądownictwa, o to, by nie podejmować stanowisk prezesów sądów, zwalnianych przez innych sędziów, odwołanych przez ministra. - Obejmowanie takiego stanowiska nie przynosi chwały sędziemu - wskazała.
Na pytanie o to, czy znajdą się chętni sędziowie do KRS-u i Sądu Najwyższego po wejściu w życie nowych ustaw, odparła, że "może wśród tych 130 zatrudnionych w ministerstwie sprawiedliwości ktoś się znajdzie".
- Jak powiedział kiedyś sędzia Tuleya: każdy ma prawo do autokompromitacji - dodała.
Prowadzący "Piaskiem po oczach" zapytał byłą prezes Sądu Okręgowego w Krakowie, czy uczestniczyła w protestach w obronie sądów. - W lipcu byłam na urlopie, ale przyjechałam na jeden z takich protestów, żeby zobaczyć, jak one wyglądają. W grudniu nie byłam, ponieważ uważałam, że to nie przystoi mi. W większości w Krakowie dotyczyły one mojego odwołania - wyjaśniła.
Dodała, że sędzia "nie tylko może, ale ma obowiązek" uczestniczyć w takich protestach. - To nie ma nic wspólnego ani z niezawisłością, ani z niezależnością. My, jako sędziowie, mamy w ustawie wprowadzone ograniczenia możliwości funkcjonowania w życiu politycznym. Nie możemy być członkami partii, natomiast mamy prawo do własnego zdania. Szczególnie w sytuacji, kiedy widzimy, że zagrożona jest demokracja, że zagrożony jest trójpodział władzy, że zagrożona jest niezawisłość i niezależność naszych sądów - wyliczała.
Dodała również, że takie prawo "to nie jest tylko nasz wymysł". - To znajduje oparcie między innymi w orzeczeniach trybunałów. Amerykański trybunał powiedział, że sędzia jest obywatelem kraju, w którym żyje. Ma takie sama prawa i wolności, jakie przysługują każdemu obywatelowi. Gdy wali się porządek prawny, ma nie tylko prawo, ale ma obowiązek zająć stanowisko - wskazała.
"Nie mamy wpływu na polityków"
Odnosząc się do argumentów o potrzebie reform w sądownictwie na przykład ze względu na przewlekłość postępowania, Morawiec podkreśliła, że ta "nie wynika z tego, że sąd nie pracuje". - Wynika z tego, że sąd jest przepracowany. Sędzia, który ma w referacie 500 spraw, nie ma możliwości rozpoznawania sprawy ciągiem. (...) W międzyczasie musi nadać bieg kolejnej setce akt, przeczytać te akta, wydać wyrok, napisać uzasadnienie - wymieniała.
- Do tej pory nie zauważyłam, żeby od trzech lat była wprowadzona jakakolwiek reforma, która by usprawniła pracę sądu. Mam wielkie wątpliwości co do tego, czy ta nowa, młoda kadra, która teraz przyjdzie do sądu, będzie wykonywała tę pracę lepiej niż my - dodała.
- Młodzi ludzie żyją teraz w innych realiach. My jesteśmy pracusiami, którzy na czole mają napisane "pracoholik", którzy nie mają życia rodzinnego, nie mają czasu na urlop i wypoczynek. Ja aktualnie mam 128 dni urlopu, bo nie miałam go kiedy wykorzystać. To nie jest efekt tego, że ja nie chciałam na ten urlop pójść - zauważyła była prezes Sądu Okręgowego w Krakowie.
Na pytanie, dlaczego sędziowie sami nie zaproponują odpowiednich reform, odpowiedziała pytaniem: - A jak wyglądają procedury w Polsce? Czy można wskazać chociaż jeden przepis w Polsce, dający sędziom inicjatywę legislacyjną? Nawet Krajowa Rada Sądownictwa nie ma tej inicjatywy. Nie mamy wpływu na polityków - zaznaczyła sędzia Beata Morawiec w "Piaskiem po oczach".
Autor: mnd//now / Źródło: Piaskiem po oczach